2 lis 2018

Od Tatum cd. Vincenta

Moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa z tak prostej pobudki, jak ponadnormalna przyjemność, rozlewająca się po wszystkich moich organach. Nogi zaczęły mi mięknąć, uginać się pod ciężarem spadającej fali gorąca. To, co właśnie się dzieje z moim organizmem, wcale nie działa na serce. Ono zostało tam, gdzie w momencie złączenia się naszych dłoni, poczułam, jak jego palce gładko wchodzą pomiędzy moje. Już wtedy ciężko było mi robić dobrą minę do złej gry, w rzeczywistości jednak w ogóle nie panuję nad sobą.
Umysł krzyczy, żebym się odsunęła, ale pozwalam mu się dalej całować. Jego miękkość ust rozwala mnie na kawałeczki i w tym samym momencie, uświadamiam sobie, że właściwie od dawna nie byłam tak całowana. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek odczuwałam coś podobnego w swoim poprzednim związku. Nie przypominam sobie jednak, abym kiedykolwiek straciła panowanie nad sobą. Właściwie, to nadal go nie znam. Teraz stawiam znak nierówności pomiędzy sercem, a rozumem. Zdecydowanie zaczyna panować to pierwsze.
Ojciec był moim idolem, ale to mama trzymała cały rygor. Nie była surowa, po prostu dbała o to, abyśmy żyli według wszelkich zasad moralności. Nie stosowała żadnych taryf ulgowych, a ja brałam sobie jej starania do serca. Nie pozwalała mi chodzić na randki, dopóki nie skończyłam szesnastu lat. Oczywiście przekazała to przez ojca. Nico wytłumaczyła wprost, że jesteśmy w wieku, kiedy buzują nam hormony, ale z racji, że był moim przyjacielem od dziecka, akceptowała jego długie pobyty u mnie w pokoju i noce u niego w domu. Poza tym, niemal wydusiła ze mnie informację, że nie jest w żaden sposób zainteresowany kobietami. W ten oto sposób, po ukończeniu szesnastu lat, byłam aż na dwóch randkach, spragniona odczuć po przyglądaniu się, jakie starsza siostra ma powodzenie. I nieważne, jak dobrze się na nich bawiłam, mama zawsze wygłaszała pogadankę, że nie powinnam się zakochiwać, dopóki nie osiągnę wieku, w którym człowiek naprawdę zna siebie. A co było w tym najgorsze, miałam moralnego strażnika obok, który totalnie przyjął stronę mamy. Nico zawarł sojusz i przyjął sobie do serca ochronę przed męskim złem tego świata. Za to mama stała się nałogową czytelniczką poradników. Czytała wszystko, co tylko znalazła o dorastaniu nastolatek, rodzicielstwa i kobiecości. Z tych lektur wysnuła wniosek - kobieta najbardziej zmienia się między szesnastym, a dwudziestym trzecim rokiem życia. Od tamtego czasu zaczęła sugestywnie mnie informować, że mam się postarać w nikim nie zakochiwać, dopóki nie pokocham sama siebie. Na próżno, bo zdążyłam zaznać bycia w związku, a także jego kwaśno-gorzki koniec, dlatego od tamtego momentu przyznałam jej absolutną rację. W przeciwieństwie do Ginny, która uważała, że mama przesadza i ma pełne prawo spotykać się z kim tylko chce. A mi może nawet dobrze wyjdzie, kiedy nie będę się nikomu narzucać. Być może, chodziłam na te randki i miałam chłopaka tylko dlatego, żeby pokazać siostrze, że też potrafię. Mama jednak miała zawsze rację, dlatego słuchałam się jej nawet i trochę zbyt absurdalnych słów. Nigdy jeszcze nie dała mi złej rady.
Teraz myślę jednak, że mama nie miała racji. Teraz mam dwadzieścia trzy lata i tracę oddech przy cudownym smaku ust chłopaka.
Chwytam go za ramiona, żeby w pierwszej chwili go od siebie odsunąć, ale w następnej chwili dostosowuję się do niego i przenoszę ręce na jego szyję. Choć obydwoje powinniśmy przestać i to jest wyczuwalne w obecnym momencie, to żadne z nas się na to nie decyduje. Wręcz przeciwnie, posuwamy się dalej. Popycha mnie na ścianę i napiera delikatnie swoim ciałem, tak aby nie było to natarczywe w moim odczuciu. Właściwie to nawet tego nie czuję, bo skupiam się na tym, jak mnie całuje. Z trudem oddycham, bo od tak dawna z nikim się nie całowałam. Boję się, że zapomniałam, jak to się robi. Odrywa się ode mnie chwilę, by zaczerpnąć tchu, po czym wracają do mnie jego ręce... usta... język.
O rany.
Minęło już ponad pięć lat, odkąd czułam czyjś język w moich ustach, więc można przypuszczać, że będę nieco bardziej nieporadna. Jednak w chwili, gdy napiera na moje usta, momentalnie je otwieram, by zaznać o wiele głębszego pocałunku. Jego usta są miękkie i po prostu niesamowite. Sposób, w jaki mnie całuje, w połączeniu z dotykiem jego dłoni sunącej po mojej ręce, to dla mnie zbyt wiele. Z moich ust wydobywa się ciche westchnienie. Kiedy to słyszy, przyciska mnie mocniej do ściany i delikatnie się krzywi. Może to właśnie jest znak, że powinniśmy zacząć normalnie oddychać.
Cofam najwolniej jak tylko potrafię głowę, aczkolwiek mam ograniczone ruchy. Z tyłu ściana, a przede mną Vincent, który zaciska prawą dłoń na moim biodrze i wpatruje się w moje oczy tak intensywnie, że nawet z tego powodu brakuje mi tchu. Kręci mi się w głowie, jest mi błogo, a moja matka to wariatka. Czemu miałabym szukać siebie, skoro dzięki facetowi można poczuć się tak błogo? Głupia myśl.
- Wow - wymyka mi się przypadkiem. Nie wiem co zrobić, a stanie w miejscu tak blisko niego, kiedy niemal czuję na sobie jego oddech, być może i jest fajnym, ale nie najlepszym pomysłem - Ty mnie pocałowałeś - mówię. Początkowo on nie reaguje, ale po chwili kiwa głową. Mam przez krótką chwilę ochotę się uśmiechnąć, ale nagle przypominam sobie o tym, że nie powinnam być całowana bez własnej zgody - Przeproś.
- Co? - marszczy brwi - Nie rozumiem? - właściwie, to wcale nie musi mnie przepraszać. Nie obraziłabym się nawet, gdyby zrobił to drugi raz.
Co ja gadam? Odchodzę od zmysłów chyba. Właściwie, to tak.
- Owszem, żądam przeprosin za ten pocałunek - albo drugiej rundy. Nie!
On był cudowny i mam szczerą nadzieję, że tym go nie zrażę, ale powinien mnie przeprosić mimo wszystko. Okazuje się być inteligentny i wcale nie zadaje mi głupich pytań. Nie wygląda także na urażonego. Zdaje się być bardziej idealny niż myślę.
- Wybacz - mówi i nieco się odsuwa, tak, aby dać mi większą przestrzeń.
- Dobrze - ta sytuacja nabiera bardziej komicznego wyrazu, ale jestem zadowolona z tego, że moje sumienie poprzez jego przeprosiny może być w miarę czyste.
- W takim razie, to może przynajmniej zatańczysz? - jego spojrzenie przeszywa mnie na wylot. Nie podoba mi się jego pytanie, ale tylko ze względu na to, że poprosił mnie o wspólny taniec, kiedy ja nie potrafię tańczyć. Ja nawet nie tańczę. Nie zamierzam mu o tym mówić. Ani mi się śni o tym go informować. Zamierzam wybrnąć z tego inaczej. Moje zmysły nadal nie są na swoim miejscu.
Natychmiast kręcę głową, nie będąc w stanie powiedzieć ani jednego słowa. Uśmiecha się, kiedy ja nie potrafię nawet najdrobniej wykrzywić twarzy.
- Skąd wiedziałem, że taka będzie twoja odpowiedź? - chwyta mnie znowu za dłoń. Ponownie czuję przebiegające ciarki wzdłuż ramienia - Chodź - znowu kręcę głową i niemal natychmiast zmienia się mój nastrój. Nie ma mowy, abym z nim zatańczyła, szczególnie do tak wolnej piosenki, która właśnie została puszczona. Choć oczywiście połowa mnie niemal już rzuca się w jego objęcia.
Unosi brwi. To chyba jego sposób na to, aby mnie nakłonić do podążania za nim.
- Naprawdę nie masz ochoty zatańczyć? - czuję się tak, jakby coś przed chwilą odebrało mi mowę. Tak jak w Małej Syrence. Znowu kręcę głową, lecz tym razem unoszę kąciki ust.
Przygląda mi się przez kilka milczących sekund, po czym znowu zbliża się na taką odległość, że jedyne co czuję wokół, to woń męskich perfum i mięty. Wciąż trzyma moją rękę i czuję, jak jego kciuk muska delikatnie mój. Pochyla się jeszcze bliżej, aż jego usta lądują tuż przy moim uchu.
- Dziesięć sekund - szepcze - Daj mi dziesięć sekund, o tam - wskazuje w kierunku sali, gdzie dochodzi cicha muzyka - Jeśli po tym czasie wciąż nie będziesz miała ochoty na taniec, możesz odejść - przez moje ciało znowu przebiegają dreszcze, a jego głos jest tak uspakajający i przekonujący, że czuję, jak kiwam głową, zanim zdążę się zorientować, na co tak w ogóle się godzę.
To tylko dziesięć sekund. Myślę. To mało. Za mało, aby się ośmieszyć ponownie. A kiedy się skończy, to wrócę i usiądę, a on da mi spokój z tańczeniem.
Tym razem, gdy chłopak mnie pociąga, ruszam za nim bez oporów. Idziemy tą samą drogą, którą przyszliśmy, lecz od razu zostaję pokierowana na parkiet. Cieszę się, że chociaż wybrał mało zatłoczone miejsce. Gdy docieramy i stajemy w miejscu, przyciąga mnie do siebie, a jego dłoń zsuwa się na moje plecy.
- Raz - mówię. Uśmiecha się, zdawszy sobie sprawę, że naprawdę odliczam. Nie kłamałam. Naprawdę zamierzam tu zostać tylko dziesięć sekund i nie więcej. Drugą dłonią owija sobie wokół szyi moje ręce. Moje pojęcie o tańcu do tego stopnia jeszcze jest sprawne. Dzięki programom tanecznym i parom razy, kiedy rodzice tańczyli razem ze sobą, wiedziałam mniej więcej, jak się ustawić.
- Dwa - kręci głową z uśmiechem i opiera drugą dłoń na moich plecach. Dokładnie tu kończy się moje pojęcie i zaczyna dezorientacja.
- Trzy - zaczyna się kołysać i właśnie tu nie mam pojęcia co zrobić ze swoim ciałem. Spuszczam wzrok na swoje stopy w nadziei, że nagle będę wiedziała, jaki ruch mam zrobić.
- Daj się po prostu prowadzić - jego dłonie zsuwają się na moje biodra i delikatnie prowadzą w kierunku, w którym chce, abym się poruszała.
- Cztery - szepczę, poruszając się razem z nim. Czuję, jak się troszkę rozluźnia, widząc, że załapałam. Dłonie wracają na moje plecy i przyciągają mnie jeszcze bliżej. W sposób naturalny moje ręce lekko opadają i nachylam się w jego stronę.
Pachnie odurzająco i zanim zdążę się zorientować, co robię, mam już zamknięte oczy i wdycham jego zapach. Wciąż pachnie jakby wyszedł spod prysznica.
Chyba lubię taniec. Jest taki naturalny, jakby był częścią biologicznego celu człowieka. Właściwie to szalenie przypomina seks. Mam niemal równie wielkie doświadczenie w seksie, jak w tańcu. Właściwie to nigdy się nie odbyły. Teraz się tego wstydzę, ale nawet na balu kończącym szkołę średnią w jakiś sposób udało mi się go uniknąć. To bardzo intymne, gdy dwa ciała stają się jednością i jakimś cudem dokładnie wiedzą, co robić i jak się wtedy dopasować.
Czuję, jak tętno mi przyspiesza i zalewa mnie fala ciepła. Na samej sali jest duszno i gorąco, a sytuacja, w której jestem wcale tego nie poprawia. Od dawna się tak nie czułam. Zastanawiam się, czy sprawia to taniec, czy sam Vincent. Nigdy wcześniej nie tańczyłam wolnego kawałka, więc nie mam porównania. Moje doświadczenie w życiu okazuje się być bardzo małe, może nawet znikome. Obecne uczucie mogę przymierzyć jedynie do tego, jak się czułam w pierwszym i jedynym związku, ale nie jest to nawet chociaż trochę zbliżone. Wiele czasu minęło, od kiedy chciałam, żeby ktoś mnie pocałował.
A może minęło wiele czasu, od kiedy pozwalałam sobie poczuć coś podobnego.
Vincent przenosi dłoń na tył mojej głowy i zniża usta do mojego ucha.
- Minęło dziesięć sekund - szepcze - Chcesz przestać?
Niech mnie diabli, jak tylko potwierdzę.
Kręcę głową.
Nie widzę jego twarzy, ale wiem, że się uśmiecha.
Wzbudza we mnie zaufanie, choć może wcale nie powinnam go do niego mieć. Może jest tylko wprawionym manipulatorem, a ja daję się złapać jak rybka w sieć. Jednak wierzę w to, co mi powiedział. Jest mi zbyt przyjemnie i brak mi argumentów za jego niepoprawnością. A właściwie to za moją niepoprawnością. Może jestem naiwna i głupia. Może.
Przyciąga mnie do piersi i opiera podbródek na mojej głowie. Przymykam oczy i znów wdycham jego zapach.
Tańczymy do końca piosenki i nie jestem pewna, które z nas powinno się odsunąć pierwsze, ale żadne tego nie robi. Zaczyna się kolejny kawałek i na całe szczęście jest równie wolny jak poprzedni, więc po prostu kołyszemy się dalej, jakby pierwszy nigdy nie dobiegł końca. Nie wiem, kiedy chłopak zaczyna przesuwać dłoń z mojego karku, ale powoli przemieszcza się ona w dół moich pleców, przez co ręce i nogi zaczynają mi mięknąć do tego stopnia, że zaczynam wątpić w ich istnienie. Ciekawe, czy on właściwie ma świadomość, co ze mną robi.
Odsuwam się od jego klatki piersiowej i spoglądam mu w twarz. Już się nie uśmiecha. Przeszywa mnie spojrzeniem, a jego oczy zdają się być o kilka odcieni ciemniejsze. Być może to przez tutejsze mętne światło.
Rozplatam ręce i zsuwam jedną po jego szyi. Jestem zaskoczona, że czuję się wystarczająco swobodnie, by to zrobić, i jeszcze bardziej zaskoczona jego reakcją. Wypuszcza łagodnie powietrze i czuję, jak dreszcz przeszywa skórę jego szyi.
- Jestem prawie pewien, że właśnie polubiłem tę piosenkę - śmieję się na wstrzymanym oddechu. Nie przerywamy tańca do końca piosenki. Zaczyna się trzeci kawałek, a nie jest on czymś, do czego jestem skłonna tańczyć. Kiedy oboje przyjmujemy, że taniec dobiegł końca, wciągamy równocześnie powietrze i zaczynamy się od siebie odsuwać.
Jego mina wyraża determinację i chociaż podoba mi się jego uśmiech, to chyba to jak na mnie patrzy również. Zabieram ręce z jego karku, a on swoje z mojej talii i oboje stoimy na parkiecie, wpatrując się w siebie z zakłopotaniem.
- Problem z tańcem polega na tym, że niezależnie od tego, jaki jest przyjemny w trakcie, na zakończenie zawsze robi się niezręcznie - to, że nie tylko ja nie wiem co robić, poprawia mi humor. Uśmiecham się szeroko.
- Chyba muszę wyjść... znaczy, strasznie tu gorąco - jakimś cudem udaje mi się wydobyć z siebie jakiś dźwięk. Mam nadzieję, że pójdzie razem ze mną. Nie chcę, by ten wieczór dobiegł końca i nie podoba mi się to, że jeszcze nie mam ochoty na pożegnanie.

Vincent?
Daleko, ale nie za daleko ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz