12 lis 2018

Od Anastazji CD. Rafaela

Widząc że już na dobre zabłądziliśmy na tym zadupiu, miałam wielkie poczucie winy, gdyż powinnam mimo wszystko widzieć jak dojechać do domu… Jednak te wszystkie lata, przez które nie mogłam jeździć do domu, z powodu zbyt spiętego grafiku prze moich nauczycieli i zajęcia dodatkowe, nie mogłam sobie na to pozwolić, przez co byliśmy z Rafaelem tu gdzie aktualnie jesteśmy. Dodatkowo mieliśmy niewiele paliwa, więc trzeba było je oszczędzać. Trzymając w dłoni kubek parującej kawy, zaczęłam myśleć co moglibyśmy jeszcze zrobić. Wiedziałam że ta wyprawa z pewnością nie zachęciła mężczyzny do tego by tu kiedykolwiek wracać, ale cóż… Niestety GPS też nam nie za wiele pokazał i sam nie wiedział którędy mam jechać. Droga bowiem do moich rodziców była bardzo… hm… wiejska że tak to powiem.
Nie mieliśmy asfaltowej drogi ani nic z tych rzeczy, tylko normalną polną drogę, a to że nie mogliśmy się doprosić o asfalt to inna sprawa. Widząc iż na zewnątrz jest kompletnie czarno, nieco odczułam strach w sercu że tutaj już zostaniemy do śmierci, gdyż naoglądałam się o ludziach którzy zabłądzili zupełnie tak jak my z Rafaelem teraz, tyle że wtedy padał obfity śnieg i była surowa zima… Mąż kobiety zmarł próbując odnaleźć drogę do głównej drogi, a jeszcze wtedy nie był w ogóle ciepło ubrany, a kobieta z dwójką malutkich dzieci siedziała w aucie i czekała na niego i ciągle w dodatku przez pięć dni karmiła z piersi dzieci, podczas gdy sama przez ten czas kompletnie nic nie jadła.
Przeżyli ponieważ jakoś w końcu znalazła otwartą przestrzeń i tam zapaliła kilka chaszczy i śmigłowiec ratunkowy w końcu ich znalazł, lecz tragedie jaką przeżyli to było coś okropnego! Wracając jednak do tematu, to spojrzałam na Rafaela, który też patrzył w swój kubek kawy, jak jeszcze ja przed chwilą i zorientowałam się iż jeszcze mu nie odpowiedziałam na jego wcześniejsze słowa.
- Może jednak ktoś znajdzie… Jaki jest stan Twojej baterii?
- Jakieś niecałe osiemnaście procent – westchnął – Nie naładowałem telefonu przed wyjazdem
- Mój jest już całkowicie rozładowany – powiedziałam cicho, znając sobie sprawę, że nie jesteśmy wcale w kolorowej sytuacji.
- GPS żre tak baterię… Mogłem kupić jakąś nawigację, to chociażby telefony nam dychały – mówiąc to wziął łyk gorącej kawy z cukrem.
- Nie mogłeś tego przewidzieć – powiedziałam stanowczo, patrząc na niego – Jeśli już to ja zawiniłam, bo powinnam pamiętać tą drogę, więc to tylko i wyłącznie moja wina.
- Nie prawda… Przecież jest to niemożliwe byś bezbłędnie pamiętała drogę, gdy tyle czasu Cię nie było w domu, więc nie wymyślaj sobie bzdurnych poczuć winy.
- Może i tak – powiedziałam tylko, dzięki czemu na kilka dobrych minut zapadła cisza między nami.
- Musimy oszczędzać paliwo – zaczął nagle, przerywając nieznośną i głuchą ciszę.
- Masz rację… Masz jedną kreskę? - spytałam.
- Właściwie to już teraz jesteśmy na rezerwie, więc zbyt długo nie możemy mieć włączonego silnika, bo inaczej nigdy się stąd nie wydostaniemy – westchnął ciężko, tym samym pokazując swoje zmartwienie tą sytuacją w jakiej teraz się znajdowaliśmy.
- Masz tutaj zasięg? - spytałam wiercąc się nieco w fotelu, podczas gdy on wyjął telefon z kieszeni i sprawdził na wyświetlaczu.
- Nie… Kompletny brak sygnału, jesteśmy w czarnej dupie – mruknął niezadowolony.
- A masz jakaś latarkę w samochodzie? - spytałam z nadzieją w głosie.
- Chyba gdzieś kiedyś miałem, ale nie jestem pewien – mówiąc to zaczął szperać po swoich różnych schowkach w aucie, których było nawet sporo, jak na taki mały samochód. Chwilę to zajęło, lecz w końcu udało mu się znaleźć upragnioną latarkę – Mam! - powiedział zadowolony, wyjmując niewielką latarkę na baterie.
- Ciekawe czy jeszcze działa – odezwałam się cicho.
- Oby… - westchnął lekko, po czym nacisnął przycisk, a latarka się zaświeciła.
- Świeci z połową mocy ale jest, na wszelki wypadek nie wyświecaj jej – mówiąc to, jego psy nagle zaczęły piszczeć i drapać w drzwi, chcąc się wydostać na zewnątrz.
- No ładnie – mruknął niezadowolony.
- Nie złość się, my też często potrzebujemy do toalety jak one – mówiąc to odpięłam swój pas – Chodź wyjdziemy z nimi, przy okazji zobaczymy czy z samochodem wszystko w porządku , a jak dobrze pójdzie to może złapiemy jakiś zasięg i zadzwonię z Twojego telefonu do mojego ojca – powiedziałam spokojnie, na co skinął lekko głową i także odpiął swój pas bezpieczeństwa.
- Kot niech lepiej zostanie i się grzeje w samochodzie – mówiąc to spojrzał na malucha będącego
w transporterze, a na jego słowa mały kociak miauknął głośno, wyrażając jakby swoje niezadowolenie.
- Nie ma mowy idzie z nami… - zaczęłam, a widząc minę Rafaela pociągnęłam dalej temat – Nie wiadomo jak daleko będziemy musieli odejść z psami by złapać jakikolwiek zasięg, a w tym czasie auto się wychłodzi i będzie sam, przez co będzie się bał, a pamiętaj się to wciąć dwumiesięczny, bezbronny i strachliwy kociak. A w dodatku nie utrzyma sam swojej temperatury ciała – dodałam porządne argumenty.
- No dobrze, ale oby nie miauczał, bo nie chcę by nas zaatakowało jakieś zwierze – burknął cicho po czym wysiadł z samochodu jako pierwszy, a ja wyjmując ostrożnie malucha z klatki, schowałam go pod swoją kurtką, po czym ja także wysiadłam. Powietrze było niesamowicie mroźne i wilgotne, co powodowało iż odczuwalna temperatura byłą dużo niższa niż w rzeczywistości. Rodzicie mieszkali bliżej gór, więc tutaj klimat był o wiele bardziej surowy niż ten klimat gdzie leżało miasto Avenley River. Widząc jak Rafael wypuścił psy, które zaraz poleciały do najbliższych drzew się załatwić, ja zaczęłam nieco się obracać wokoło własnej osi by nieco się rozejrzeć, choć prawie nic nie widziałam przez tą ciemną jak smoła noc.
- Jasny szlak – usłyszałam nagle głos mężczyzny po drugiej stronie samochodu, więc czym prędzej tam poszłam.
- Co się stało? - spytałam zmartwiona, a wtedy moim oczom ukazała się przebita lewa, tylna opona, z której zleciało już bardzo dużo sprężonego powietrza.
- Przebita opona – poinformował mnie jeszcze słownie – Musieliśmy najechać na coś ostrego, tylko nie wiem kiedy – westchnął ciężko, przecierając lewą ręką swoją twarz, a w prawej ręce trzymał świecącą latarkę.
- Teraz nic na to nie poradzimy… Zamiast tu tak sterczeć, lepiej się ruszmy w poszukiwaniu tego zasięgu, póki Twoja bateria jeszcze zipie, bo inaczej nikt nas tu nie znajdzie – powiedziałam nieco zdenerwowana takim obrotem spraw, na co przyznał mi rację i wstał z ugiętych kolan. Ruszyliśmy tą samą drogą, którą przyjechaliśmy, mając nadzieję że odnajdziemy jakoś zasięg, lecz szliśmy i szliśmy, i szliśmy, a końca nie było widać.
Porządnie zmarzliśmy, tak samo jak psiaki, które szły koło nas. Jedynie to chyba kociak pod moją kurtką nie odczuwał żadnych dyskomfortów naszej wyprawy i czasem mu zazdrościłam. W końcu po dwóch godzinach o dziwo drogi, oboje stanęliśmy wyczerpani i zmarznięci do szpiku kości, nie mając dalej siły już iść.
- To nie ma sensu, lepiej żebyśmy wracali i tak nie złapiemy tego zasięgu – odezwał się zmęczony Rafael.
- Chyba masz rację… - odparłam z trudem, wydychając ciężej nagrzane powietrze z moich płuc przez co błyskawicznie powstała gęsta para – Przepraszam – dodałam jeszcze.
- To nie Twoja wina – odparł szybko, a wtedy usłyszeliśmy warkot silnika i mocne długie światła które nas oślepiły, więc musieliśmy się mocno zasłonić rękami by cokolwiek nieco widzieć. Po chwili światła zmieniły się na krótkie, a samochód stanął w miejscu bardzo blisko nas.   
Co się dzieje? pomyślałam nerwowo, a wtedy bardziej się przyjrzałam samochodowi. Była to ni to brązowa, ni to wiśniowa Toyota Hilux z napędem na cztery koła, którą od razu rozpoznałam, gdyż taką miał nasz najbliższy sąsiad, koło mojego rodzinnego domu, czyli Pan Thomas Houp! Starszy już pan, lecz bardzo pracowity z uwagi na swoją farmę i ziemią, którą się zajmował wraz ze synami i wnukami. Po chwili drzwi od strony kierowcy się otworzyły i wysiadł z auta właśnie sam pan Houp z brązowym kapeluszem westernowym na głowie.
- Wreszcie was znalazłem dzieciaki, wszyscy was szukają… - zaczął podchodząc do nas lekko kulejąc na prawą nogę, gdyż kiedyś spadł z konia i miał rozwalone biodro – Tak myślałem że tutaj będziecie – dodał.
- Panie Houp, nawet pan nie wie jak się cieszę na pana widok – powiedziałam z wyraźną ulgą.
- Wierzę – powiedział z lekkim uśmiechem – Wsiadajcie do samochodu dzieciaki, pewnie porządnie zmarzliście… - mówiąc to szybko okrył nas grubymi kocami i zaprowadził nas do swojego ciepłego auta.
- Dziękujemy panie Houp – powiedziałam z wdzięcznością, próbując przy okazji rozgrzać swoje zesztywniałe od zimna palce, podczas gdy kociak pod moją kurtką ani myślał wyjść.
- Drobiazg dzieciaki – mówiąc to zapiął swój pas bezpieczeństwa – Młodzieńcowi z tyłu ciepło, czy dać większy nawiew? - spytał Rafaela.
- Jeśli można, to poprosiłbym – odezwał się zmarznięty, więc starszy mężczyzna dał większy nawiew na tył ciepłego powietrza.
- Po wasz samochód pojedziemy jutro rano, a teraz was podwiozę – powiedział spokojnie i zaczął zawracać powoli autem.
- Nie mogliśmy znaleźć drogi – odezwał się znowu Rafael.
- Nic dziwnego chłopcze… - zaczął pan Houp – Gdybyście zjechali z autostrady i przeprogramowali GPS na drogi rolnicze, to byście trafili do domu bezproblemowo, lecz tego nie zrobiliście bo nie wiedzieliście, dlatego was tutaj poprowadził… Mają tutaj budować niedługo autostradę kolejną czy tam drogę szybkiego ruchu, a że to droga polna jest wpisana jaka stanowa, to miała najwyższy priorytet, że tak powiem jakby tutaj była jakaś droga asfaltowa, której tutaj nie ma – wyjaśnił spokojnie.
- Szukaliśmy zasięgu, ale nie mogliśmy znaleźć… a mój telefon padł – odezwałam się – Jeszcze trochę i by ostatni telefon nam padł i byście nas chyba nie znaleźli – dodałam.
- Znaleźć to byśmy znaleźli bo znamy tutaj każdą uliczkę czy ślepe uliczki, ale byście się naczekali sporo – westchnął nieco – Dobrze że nic się wam nie stało – dodał jeszcze, a później nic się już nie odzywaliśmy, będąc zmęczeni tymi wrażeniami jak na jeden dzień. Czując się bezpiecznie, lekko ziewnęła, zasłaniając ręką usta z kultury osobistej i patrzyłam jak jedziemy. Byłam bardzo zdziwiona że jechaliśmy aż półtorej godziny, lecz to tylko świadczyło o tym jak daleko oddaliliśmy się od celu, przez głupi GPS, który ponoć jest taki dobry…
Byłam zła że przez to cholerstwo aż tak bardzo zabłądziliśmy i stwierdziłam że już dużo lepsze są stare, klasyczne mapy, na których się kiedyś jeździło i jakoś wszędzie się potrafiło dojechać, a jak się czegoś nie wiedziało, to się pytało jakiś ludzi i był święty spokój, bo zawsze ktoś tam kogoś pokierował i jakoś się trafiało do celów, a teraz niby technika taka dobra, a w sumie wychodzi że działa strasznie kulawo.
Widząc już znajomą sobie drogę, prowadzącą do domu moich rodziców, niezmiernie się ucieszyłam, bo wiedziałam że już mamy bardzo blisko do celu. Podczas drogi pan Thomas poczęstował nas kilkoma ciastkami które miał schowane w schowku, byśmy nie byli aż tacy głodni, więc na szczęście nasz głód nie był aż tak wielki, ale jednak był bardzo odczuwalny, zważywszy iż w chłodniejszym klimacie bardziej chce się jeść i szybciej.
- Jeszcze tylko czterdzieści sześć kilometrów dzieciaki i będziemy na miejscu – poinformował nas starszy mężczyzna.
- Całe szczęście – powiedziałam z ulgą i wyraźną radością.
- Padam z nóg – odezwał się biedny Rafael, którego mi było niezmiernie żal, gdyż ja i tak się obwiniałam o to że zabłądziliśmy.
- Jeszcze trochę wytrzymaj – powiedziałam zmartwiona.
- Jeszcze co najmniej pół godziny drogi i będziecie w domu – odezwał się znowu starszy mężczyzna – Czeka tam na was ciepły obiad i picie, więc szybko nabierzecie sił – dodał.
- Jeszcze raz dziękujemy – odezwał się znowu Rafael.
- Nie ma za co chłopcze… Ciesze się że mogłem wam pomóc – uśmiechnął się serdecznie delikatnie pod nosem – Bardzo daleko zbłądziliście od celu, więc w sumie dobrze że zabrakło wam tego paliwa, bo byście jeszcze nie daj co i pojechali jeszcze dalej – dodał.
- Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, jak to mówią – westchnęłam lekko na to wszystko.
- Przynajmniej teraz wiecie co robić, jakbyście znowu jechali tutaj, albo z powrotem, więc na pewno drugi raz nie zabłądzicie… - powiedział spokojnie pan Houp – Kupcie sobie też ładowarkę samochodową, to w trakcie podróży będzie wam się ciągle ładować telefon, więc będziecie nieco bezpieczniejsi. Jetem stary i długo nie mogłem się do tego przekonać, ale to bardzo pomocne jak się pracuje wiele kilometrów poza domem na prawdziwym pustkowiu – powiedział jeszcze, na co skinęłam lekko głową.
- Teraz na pewno się w takie coś zaopatrzymy – odparł Rafael, a w jego głosie można było wyczuć mocne zdecydowanie. Rozmawialiśmy tak jeszcze jakiś czas, aż w końcu zauważyłam jak zbliżamy się coraz bardziej do mojego domu, z czego się ucieszyłam, a pan Houp po chwili spokojnie zamarkował przed oświetlonym i przytulnym domem. Odpinając pas i wysiadają, od razu dorwała mnie moja mama, która lekko mnie przytuliła i chwała bogu, gdyż mogłaby zgnieść inaczej malucha znajdującego się pod moją kurtką.
- Jesteście, Boże tak się martwiliśmy! - powiedziała przejęta, uważnie mnie i Rafaela oglądając wzrokiem – Pewnie jesteście głodni… Śmiało wchodźcie do środka – pogoniła nas, przy czym też i bardzo podziękowała naszemu sąsiadowi i weszliśmy do domu, gdzie już można było wyczuć w powietrzu ciepły i smaczny obiad, na co nam obojgu zaburczało głośno w brzuchach. Spokojnie się rozebraliśmy z kurtek i butów, przy czym wypuściłam kotka na podłogę, więc maluch zaczął sprawdzać nowy teren, a my dostaliśmy ciepłe i puchowe kapcie.
- Anastazuś skarbie zaprowadź swojego chłopaka do salonu, ja zaraz wam dam jedzenie i zwierzakom – powiedziała szybko.
- Mamo! - fuknęłam – To nie jest mój chłopak, to tylko przyjaciel – mruknęłam, na co machnęła niedbale ręką.
- Tak, tak kochanie – odparła tylko, na co przewróciłam jedynie oczami i zaprowadziłam Rafaela do salonu, gdzie usiedliśmy przy stole obok kominka, z którego szło przyjemne ciepło, a dźwięk trzaskających delikatnie płomieni relaksował.
- A gdzie tata i Sara? - spytałam mamy, gdy zobaczyłam iż niesie nam jedzenie na talerzach.
- Sara jest z tatą i niedługo przyjedzie… Szukali was, więc powinni niedługo tutaj być – poinformowała mnie, po czym dała nam wręcz ogromne placki po węgiersku, z gulaszem oraz postawiła wielką srebrną miskę z buraczkami własnej roboty – Zajadajcie, a ja wam zrobię herbaty – dodała jeszcze, po czym niczym sprężyna ponownie znalazła się w kuchni, gdzie można było usłyszeć dźwięk nastawianego czajnika.
- No to smacznego – powiedziałam z lekkim uśmiechem, ponownie spoglądając na zdziwionego Rafaela, który patrzył z niedowierzaniem na wielką porcje jedzenia na swoim talerzu – Jak nie będziesz mógł to po prostu zostaw… Mama zawsze woli dać bardzo dużo jedzenia, bo w końcu „jesteś chłop i musisz dużo jeść by mieć siłę”… To rodzinne – dodałam jeszcze, po czym zaczęłam jeść swoje jedzenie i byłam na prawdę bardzo głodna.


< Rafael? ;3 i jak tam żyjesz? Xdd Będzie Ci smakować jedzonko? Xdd Dla jej mamy jesteś Rafuś xdd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz