3 lis 2018

Od Dearden do Juliena

Uśmiecham się krzywo, ale nie złośliwie, może nieco ironicznie, by sparodiować wyraz twarzy Juliena, który pojawił po słowach Brama. Musiał pojawić się akurat wtedy i totalnie zaprzepaścić moją szansę na całkiem niezłą konwersację, która wyjątkowo mnie bawiła. Obracam głowę, chcąc rzucić Graysonowi chłodne albo chociaż lekko karcące spojrzenie, ale wtem się powstrzymuję, zastygając z wpół uchylonymi ustami i spoglądam ponownie na znajomego Adaline. A teraz wygląda na to, że również mojego.
- Cóż, na to wychodzi, Julienie. I z tego co mi wiadomo wkrótce będziemy się całkiem często widywać. A przynajmniej nie dużo rzadziej niż nasi rodzice - mówiąc to, odgarniam z twarzy kosmyki włosów, które wysunęły się ze spiętego z tyłu mojej głowy końskiego ogona i lepkie od potu przykleiły się do policzków. Niedbale ocieram dłonią twarz. Konwersacja skończyła się wraz z pojawieniem się Abrahama, więc mruczę tylko klasyczne 'do następnego' i rozpoczynam żwawym truchtem drogę powrotną do domu. Staram się biec równym krokiem, ponieważ mam nadzieję, że starczy mi sił na całą trasę. Oddycham miarowo - wdech, wydech, raz, dwa w rytm szurania podeszw moich adidasów o podłoże. Mój początkowy plan zawodzi jednak względnie prędko, bowiem Grayson, który narzucił sobie nieco mniejsze tempo wkrótce mnie dogania. I nie wtedy, gdy zaczynam się wlec jak przysłowiowy żółw, tylko kiedy z ostatnim zapasem energii opadam na jedną z ławek postawionych przy parkowej alejce. O ile pierwszy odcinek jedynie mnie zmęczył, ten pozbawił mnie energii w zbyt dużym stopniu - zaczynam wątpić, czy dotrwam do wieczora w dobrym stanie. Rodzice wyraźnie podkreślili, i to nie jednokrotnie, że oczekują mojej obecności na niewielkim, urządzanym przez nich dzisiaj koło ósmej przyjęciu. Niewielkim to znaczy przewidującym obecność co najmniej setki osób, obejmującym stoły uginające się od jedzenia i biznesowe rozmowy w biurze ojca, podczas gdy reszta gości będzie się świetnie bawić w salonie. Dlatego zasugerowałam spotkanemu wcześniej chłopakowi możliwość pojawienia się wielu okazji do spotkań. Z tego, co usłyszałam nasze rodziny planowały rozbudowanie oraz unowocześnienie obecnie dosyć przestarzałej szkoły znajdującej się w niezbyt popularnej wśród porządnych ludzi, a bardziej znajomej wszelkim służbom policyjnym dzielnicy. Podobno ma to wyglądać świetnie, zarówno wizerunkowo, jak i biznesowo, więc chociaż nadal jestem nastawiona do tego pomysłu sceptycznie, nie mam zamiaru wtrącać się w tę sprawę w większym stopniu niż się tego ode mnie oczekuje albo chociażby oponować, jak mam w zwyczaju. Ojciec może o tym nie mówi, ale wiem, że bardzo zależy mu na otrzymaniu nagrody dla odnoszącego najwięcej sukcesów i udzielającego się charytatywnie biznesmena bieżącego roku. Od zawsze dużo pomagał, ale od stycznia robi to na dużo większą skalę co, o dziwo, przynosi mu jeszcze więcej pieniędzy. Nie wiem jakim cudem. Słyszałam również, że podczas tej współpracy ma mu pomagać Richard, co, chociaż z początku mnie zaskoczyło, wydało się całkiem sensownym pomysłem zważywszy na to, że ma on w przyszłości otrzymać w spadku firmę, jako najstarszy z dzieci Raya i Eloise. Co prawda każde z nas, nawet ja, ma dostać swoją część i miejsce w radzie, ale to właśnie Dick zostanie dyrektorem. Czy mu zazdroszczę? Może odrobinę. Yates Technologies jest dla mnie praktycznie drugim domem, spędziłam w tej firmie praktycznie połowę życia. Ale zdaję sobie sprawę, że Richard dużo lepiej zna się funkcjonowaniu korporacji i w końcu jest rodzonym dzieckiem moich przybranych rodziców, więc... ogólnie rzecz biorąc należy mu się to bardziej niż mnie.
Nabieram oddech i przyjmuję pomoc Brama w postaci wyciągniętej w moją stronę dłoni, po czym razem z nim, tym razem spokojnie, wracam do swojego mieszkania. Chciałabym, żeby moje dzisiejsze zajęcia zamykały się jedynie na przyjęciu, ale za dwie godziny zaczynam wykłady na uczelni, trwające planowo do dziewiętnastej. Planowo, jednak zazwyczaj wychodzi na to, że opuszczam budynek uniwersytetu prawie pół godziny później. Co jest wątpliwą przyjemnością spowodowaną rozlazłością profesora mówiącego tak wolno, że nie starcza mu wyznaczonego czasu.
- Odbierzesz mnie po zajęciach? Moglibyśmy razem pojechać do moich rodziców - zwracam się do Brama w trakcie rozciągania. To wyjście pozwoliłoby mi zaoszczędzić całkiem sporo czasu - samochodem porusza się szybciej niż którymś ze środków transportu publicznego.
Ten rzuca mi zaskoczone spojrzenie i przestaje wykonywać ćwiczenie. Zamiast tego krzyżuje ręce na wysokości klatki piersiowej, przyglądając mi się przez chwilę, zanim spomiędzy jego ust wydobędzie się odpowiedź.
- Nie wspominałaś o niczym - w jego głosie da się wychwycić jakby lekką urazę albo nawet złość, jakbym celowo zapomniała napomknąć o organizowanym przyjęciu. Zresztą, Bram i tak za nimi nie przepadał. Pojawiał się zazwyczaj tylko po to, żeby na nim być, po czym się zmywał, to tłumacząc się dużą ilością obowiązków, to obietnicą złożoną rodziców. Wielokrotnie powtarzał, że to nie jego klimaty, więc nie rozumiem o co mu chodzi.
Zamiast zirytować się otwarcie jego uwagą, uśmiecham się lekko.
- Musiało wypaść mi z głowy, przepraszam.
Mam nieodparte wrażenie, że gdybym odwróciła głowę, przewróciłby oczami, więc nie spuszczam z niego uważnego wzroku. Bram uśmiecha się lekko i potrząsa głową w geście znaczącym tyle co 'nieważne'. Dodaje również, tym razem jednak werbalnie, że niestety ma już inne plany. Każde z nas odchodzi w swoim kierunku, on kontynuuje przechadzkę, ja wbiegam po schodach, kierując się ku drzwiom mieszkania. O tej porze powinno być puste, toteż dziwią mnie nie zamknięte na klucz drzwi. Jestem prawie pewna, że kiedy ja wychodziłam, Adaline wspomniała coś o tym, że sama też zaraz znika z mieszkania. Wychodzi więc na to, że Rose jest jeszcze w domu.
Wzdycham i z wahaniem przekraczam próg własnego apartamentu. Ostatnim czego potrzebuję jest obecność Blue, która, co najbardziej prawdopodobne, myszkuje teraz po moim lub należącym do mojej przyjaciółki pokoju w poszukiwaniu ubrań, które może 'pożyczyć'.

~~*~~

Opuszczam budynek uczelni najszybciej jak mogę. Nie kieruję się w stronę przystanku autobusowego, gdyż już pod koniec zajęć zamówiłam po cichu taksówkę, która, dzięki Bogu, czeka już na parkingu. Pozwoli mi to zaoszczędzić kilka minut. 
Umówiłam się z Eloise, że ta pożyczy mi jedną ze swoich kreacji, toteż w drodze powrotnej nie odwiedzam swojego mieszkania - od razu kieruję się w stronę domu rodziców, klnąc pod nosem na korki uniemożliwiające mi szybki dojazd na miejsce. 
Przebiegam przez próg rezydencji zaledwie dziesięć minut przed rozpoczęciem przyjęcia. Część gości zdążyła się już pojawić, toteż rzucają mi zaskoczone spojrzenie, kiedy najzwinniej jak potrafię przemykam między nimi, by po chwili zniknąć w znajdującej się na piętrze sypialni matki. Szybko znajduję naszykowaną suknię, leży przewieszona przez oparcie, a pudrowy róż materiału jej dolnej części odbija się na śnieżnobiałym krześle. Zmieniam ubiór złożony ze swetra i dżinsów na delikatną, zwiewną 'kieckę', jak zwykł określać to Conner, a następnie siadam przy toaletce. Mam niewiele czasu, o ile nie chcę wyjść przed tymi wszystkimi ludźmi na niegrzeczną, więc przypudrowuję pospiesznie twarz, żeby nie świecić się przez cały wieczór jak kula dyskotekowa, nakładam lekki cień pasujący złotym odcieniem do liści różowych kwiatków naszytych na materiał od wysokości połowy mojego brzucha w górę. Sukienka była pozbawiona rękawów, miała za to znajdujące się blisko szyi ramiączka z naszytym na nie wcześniej wspomnianym wzorem. Stopy wsuwam z pośpiechem w delikatne sandały z białymi paskami na niskim obcasie i jak najszybciej z tym obuwiem na nogach potrafię, schodzę po schodach na niższy poziom. Z ostatniego stopnia praktycznie zeskakuję przez co, gdyby nie dobry refleks jednego z moich braci, skończyłabym na ziemi. 
Stękam, kiedy ręka Connera wbija mi się boleśnie w brzuch, jednak po tym jak mnie puszcza, uśmiecham się do niego z wdzięcznością.
- Tata cię szukał. Czeka w biurze - oznajmia, rozglądając się wypełnionym dziesiątkami ludzi salonie. Nagle na jego twarzy pojawia się ten psotny uśmiech, który zachował z czasów dziecięcych, a oczy rozświetlają iskierki. Wędruję za jego spojrzeniem, a na widok stojącej z boku blondynki wzdycham głośno i przykładam dłoń do czoła, by tym gestem podkreślić mój stosunek do wyboru brata.
- Błagam cię, trzymaj się od niej z daleka. Wystarczą nam już Bart i Cissie. Nie potrzebujemy kolejnego problemu - mruczę do brata, chwytając go za ramię i spoglądając na niego z siostrzaną troską. A przynajmniej mam nadzieję, że tak to wyglądało. - Mógłbyś porozmawiać z Delilah. Jest naprawdę miła. I bystra. W przeciwieństwie do Elizy - kiedy odpowiada mi jedynie znudzonym spojrzeniem, trzepię go plecy i kieruję swoje kroki ku gabinecie ojca. Zastanawia mnie, czego ode mnie potrzebuje. Miałam nadzieję, że przyjęcie spędzę z córkami biznesowych partnerów rodziców, a nie w biurze na papierkowej robocie. Bo chyba o to chodzi.
Pukam trzykrotnie w drzwi, po czym, nie czekając na odpowiedź, której i tak nie byłoby słychać przez grube drewno, wchodzę do środka. Z zaskoczeniem dostrzegam trzy postacie znajdujące się w pomieszczeniu. Jedną z nich jest, oczywiście, Ray, drugą znajomy mi już chłopak. Ostatniej nie znam, ale podejrzewam iż jest to ojciec Juliena. 
- Och, dobry wieczór - kiwam raz głową na znak powitania. Stoję w miejscu, od drzwi dzielą mnie jakieś trzy metry i spoglądam na ojca w oczekiwaniu na usłyszenie powodu zaproszenia mnie to pokoju. W zasadzie się już domyślam, więc zanim ten zdąży zacząć wypowiedź, wiedziona ciekawością zadaję pytanie. - Myślałam, że Richard zajmuje się tą sprawą. Skąd taka zmiana?
Tata odchyla się na fotelu. Jego usta lekko się uśmiechają. 
- Uznałem... to znaczy uznaliśmy, że ty dużo lepiej sprawdzisz się w tej sprawie.
- Lepiej zaplanuję wydatki?
- Nie, nie - wykonuje taki gest dłonią, jakby rozbawiły go moje słowa. - Twoim, a raczej waszym, bo będzie towarzyszył ci Julien, będzie odwiedzenie szkoły, dowiedzenie się czego najbardziej potrzebują, co chcieliby zmienić. Dostajecie ten projekt w swoje ręce. My będziemy sprawować nad tym pieczę, ale jeśli mielibyście jakieś pomysły, chętnie ich wysłuchamy.
- Akurat przyjęcie jest idealną okazją, abyście się lepiej poznali - odzywa się ojciec chłopaka, więc to na niego przenoszę spojrzenie.
- Dokładnie. Beatrice, zajmiesz się naszym gościem? 
Spoglądam przez chwilę na ojca, po czym, z lekkim uśmiechem na ustach, zwracam się do siedzącego wygodnie na moim ulubionym fotelu Juliena.
- Oczywiście. Masz pan ochotę zobaczyć ogród, panie Callière?

Julien?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz