23 lis 2018

Od Althei C.D Lucia

     Nóż wręcz wypadł mi z rąk, przerywając krojenie warzyw. Z głuchym dźwiękiem ostrze obiło się o podłogę, jednak żaden hałas nawet nie równał się z głośnym jak nic innego szlochem. Płaczem. Łkaniem. Moje serce niesamowicie się szarpnęło, gdy wykonywałam tę parę kroków do drzwi, które teraz zdawały się rozciągać w druzgocącą nieskończoność. Widok Lucii osuwającej się po ścianie należał do najstraszniejszych, jakie tylko mogłam sobie wyobrazić. Strach i panika ogarniały mnie w równych proporcjach, choć rozum krzyczał o zachowanie zimnej krwi, na co nie mogłam sobie pozwolić. Nie teraz, gdy nawet nie wiedziałam, co się z nią działo. Dlaczego płacze. Skąd przychodzi. Co się wydarzyło. Milion pytań zniszczyło tamę w głowie i zalało mnie całą aż po czubek głowy wraz z rosnącą frustracją.
     - Lucia? ― I ostatecznie po długim namyśle udało mi się tylko wypowiedzieć jej imię. Odpowiedział mi jedynie jej płacz, który łamał moje serce na milion części i każdą po kolei zatruwał śmiercionośną trucizną.
     Rozum mi się wyłączył. Nie działał ― był tylko instynkt, jaki rozkazał mi natychmiast zamknąć dziewczynę w czułym uścisku, podnoszącym ją z zimnej podłogi. Z trudem powstrzymywałam łzy napływające mi do oczu. Dziewczyna, zanim wydała z siebie kolejny zduszony szloch, nabrała sporo powietrza do płuc, jakby chcąc cokolwiek z siebie wyrzucić. Jakiekolwiek słowa, które jednak pozostawały w cieniu jej tragicznego stanu psychicznego.
     Nie mówiła nic.
     Przytulałam ją, ale ciepło uścisku ani jej nie uspokoiło, ani nie poprawiło sytuacji.
     - Lucia, proszę, shhh… ― wyszeptałam jej do ucha. ― Powiedz coś. Błagam. ― Kucnęłam przy niej, stanowczo łapiąc za jej ramiona i bez namysłu potrząsając nią tak, by na mnie w końcu spojrzała. To był błąd. Zobaczyłam wówczas przerażony, niebieski wzrok skryty za potarganymi, ciemnymi włosami, jaki długo utkwił mi w pamięci.
     Dalej płakała. I z nagła po prostu wygrzebała się z uścisku, wyminęła mnie i pobiegła do swojego pokoju. Bez zastanowienia ruszyłam wtedy jej śladem, jednak zatrzasnęła mi drzwi przed nosem, a opór klamki sugerował, że zamknęła je na klucz. Szarpałam jeszcze desperacko, wiedząc, że pozbawione jest to najmniejszego sensu.
     - Lucia, nie baw się tak…
     Jej płacz tylko się nasilił.
     Nie miałam zielonego pojęcia, co się działo. Usiadłam przy drzwiach, wsłuchując się tylko w głuche piski, jakie nie były kompletnie podobne do głosu mojej siostry. Pełne rozpaczy, smutku. Uzupełniały mnie tym samym, a oprócz tego głębokim niezrozumieniem.
     Obiadu nie zjadła. Kolacji też nie, mimo że zdawało się, że ogarnął ją pozorny spokój. Nadal szlochała gdzieś w kącie. Może spała. Wiedziałam tylko, że jedna dzieląca nas ściana obudziła we mnie tak cholerną tęsknotę, jak nigdy wcześniej. Wyżerała mnie od środka mieszanka ciekawości i silnego zmartwienia, jakiego długo nie mogłam tłumić. Wybrałam więc numer do ojca. Zajęło to co najmniej trzy sygnały, zanim odebrał, jednak w słuchawce nie odezwał się nawet najcichszy głos, co zrzuciło na mnie całą masę domysłów.
     - Halo?
     - Althea… ― Głos mu drżał niesamowicie. ― Dlaczego dzwonisz?
     - Stało się coś z Lucią… ― zaczęłam cicho, by nie mogła mnie usłyszeć. ― Nie mam pojęcia, co robić. W życiu proszę cię tylko o jedną rzecz… czy mógłbyś tu przyjechać? ― Rozbrzmiałam najprawdziwszą desperacją. Nigdy bym go o to nie poprosiła, gdyby nie chodziło o Lucię. Teraz nie miałam wyboru, a dziwne przeczucie kazało mi myśleć, że właśnie ten osobnik coś wiedział. Może najpierw miał coś wspólnego. 
     Może od niego wracała? Zawsze bywała u ojca, gdy wracała później do mieszkania. Jak wcześniej byłam gotowa o nic go nie oskarżać, tak teraz moje nerwy wręcz mrowiły od tych niepohamowanych chęci. Koło wieczora zjawił się w końcu Antonio. Czoło świeciło mu się od potu, a rozdygotane spojrzenie nie potrafiło się na mnie skupić. Coś po prostu było nie tak. 
     - Gdzie ona jest?
     Żadnego innego pytania. Żadnego „jak się czuje?” bądź „co się wydarzyło?”. Zmrużyłam oczy, nie próbując nawet skrywać podejrzenia.
     - W swoim pokoju. Zamknęła się tam. Nie powiedziała kompletnie nic odkąd przyszła, tylko płakała i szlochała ― wytłumaczyłam mu pokrótce. Chciał ze smutnym wyrazem twarzy dotknąć mojego ramienia, jednak jak gdyby była to jakaś trucizna, odsunęłam się gwałtownie. Zareagował lekkim zdziwieniem.
     - O co chodzi? ― spytał z obawą.
     - Może ty mi powiesz? ― Dumnie wręcz zadarłam głowę do góry, krzyżując ręce na poziomie klatki piersiowej. Mój lekceważący wzrok mógłby go wbić w ziemię, lecz on zaprotestował i utrzymał w postawie tą nieugiętość. ― Wiesz o tym cokolwiek? Tylko nie kłam. Nie kręć ani nie próbuj zamydlić mi oczu. Wiesz, że to się nie uda.
     Podrapał się nerwowo po głowie.
     - Gadaj ― syknęłam stanowczo, przez co ponownie wbił we mnie spojrzenie. Puste, pozbawione wyrazu. ― Zrobiłeś jej coś? Po prostu się przyznaj.
     - Ja nic jej nie zrobiłem ― odparł, wręcz urażony.
     - Zrobiłeś! Powiedz to! ― Coraz bardziej traciłam cierpliwość. Nadmiar emocji chciał wylać się poza granicę wytrzymałości, ku której zmierzałam niesamowicie twardym krokiem.
     - Nie ja! N-nie mógłbym jej nawet dotknąć… ― zaczął wręcz panikować, co skłoniło mnie do myślenia, że odrobinę przesadziłam. ― Al, musisz się uspokoić.
     - Uspokoić? ― Głośno prychnęłam. ― Jak mam być spokojna, gdy siostra zamknęła się w pokoju, nie wiadomo co z nią, płacze i rozpacza nad czymś, o czym nie mam zielonego pojęcia? No, więc przestań mi pieprzyć o jakimkolwiek spokoju! ― Moje ręce mimowolnie zacisnęły się w pięści, a nie chcąc przypadkiem trafić jedną w nos ojca, odsunęłam się i zaczęłam krążyć po pomieszczeniu.
     - Wracała ode mnie, owszem. ― Usiadł na kanapie, ściągając płaszcz.
     - Więc masz z tym coś wspólnego. Po prostu gadaj, zaoszczędźmy sobie czasu, a potem będę mogła znowu wyrzucić cię z naszego życia. ― Zmierzyłam go dosyć nieprzyjemnym spojrzeniem.
     - Lucia była u mnie, ale… nie byłem wtedy sam w mieszkaniu.
     Z każdą chwilą coraz trudniej powstrzymywałam chęci rzucenia się na niego z pazurami i rozdarcia twarzy, przekonana, że za moment usłyszę akcję masowego gwałtu z jego udziałem.
     Nie, nie byłby na tyle głupi.
     - Kto był z tobą?
     - Kumple od interesów… A-al, przysięgam, wyszedłem dosłownie na moment… ― Zrozpaczony zaczął zwyczajnie łkać. Uginał się pod całym ciężarem, jaki na niego nakładałam, by tylko wskazać drogę prawdzie.
     Powolutku łączyłam fakty, czując przy tym potężną falę narastających emocji. Pytanie, które próbowałam zadać drżącym głosem było niczym ostrze drażniące mnie w gardło.
     - Czy oni…
     Nie musiałam kończyć zdania. Zaczął energicznie kiwać głową, jakby chciał wytrzepać z niej poczucie winy oraz niesamowite wyrzuty sumienia, jakie zapewne kąsały go niczym węże.
     - Próbowali ją zgwałcić, ale nie zrobili tego. Wróciłem na czas… ― Na koniec wyjaśnień wydostał z płuc głębokie, może nawet pełne ulgi westchnienie. Cała złość spłynęła teraz w pięści. Zaciskając dłoń, wbiłam paznokcie w skórę, byle by nie wyładować się w bieżącej chwili.
     - Gdzie. Oni. Są. Kurwa, każdy po kolei pożałuje, że próbował to zrobić! ― warknęłam groźnie. ― No mów. Gdzie oni są? ― Podeszłam do niej i zaatakowałam natarczywym spojrzeniem.
     Przemilczał tę chwilę.
     - Co z nimi zrobiłeś?
     - Z-zabiłem ich…
     I wtedy jakby uderzyło mnie coś naprawdę ciężkiego. Złapałam się za głowę, a myśli w niej stały się niewyraźnym szumem, który odebrał mi resztki rozumu. Zniknęła umiejętność przetwarzania słów. Została tylko dziwna, wysysająca wszelkie emocje pustka, która była paradoksalnie tylko zapowiedzią prawdziwej eksplozji.
     - Co zrobiłeś?! ― Wydarłam się gniewnie i przeczesałam nerwowo włosy, uważając, by przypadkiem nie wyrwać ich sobie z cebulkami. Martwe ciała. Policja. Śledztwo. Sąd. Więzienie. Czarny scenariusz ukazywał mi o wiele więcej, niż tylko te pojedyncze słowa.
     - C-co miałem zrobić?
     - Kurwa, może ich wyjebać na zbity pysk? Nie zabija się ludzi ot tak! Będziesz miał problemy, przy których ci, do cholery, nawet nie pomogę. Bo nie będę w stanie. ― Nie mogłam w to zupełnie uwierzyć. ― Co za idiota. Kretyn. Co ty sobie w ogóle myślałeś, ciągnąc za spust? ― To był dla niego chleb powszedni? Robił już to? Do mnie nadal to dochodziło tak, jak przed ogromną warstwę żelaza. Słabo i mało dobitnie.
     - Że, uwierz sobie, ratuję córkę ― odpowiedział twardszym głosem.
     - Brawo. Miej teraz tuzin władz na karku. ― Lucia była bezpieczna. Owszem. Tamci faceci zasłużyli na złą, bardzo złą karę, ale parę zwłok spod rąk bezmyślnego ojca będą przysparzać nam jeszcze więcej problemów. Śladów krwi nie da się zmyć. Będą ponadto ciągnąć się za każdym jego krokiem.
     W pewnym momencie usłyszałam skrzypienie drzwi i cichutkie ciągnięcie nosem. Lucia wyszła ze swojego pokoju. Twarz miała trupio bladą, a oczy czerwone od nieprzerwanego płaczu. Zlustrowałam ją troskliwym spojrzeniem, zastanawiając się, ile stąd słyszała.

[Lucia?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz