26 lis 2018

Od Thomasa cd. Bellamiego

Po powrocie do domu Petera, w którym zazwyczaj mieliśmy próby (mieszkał w małym bliźniaku i jedyna osoba, jaka mogła się skarżyć na hałas zza ściany, to głucha staruszka z osteoporozą) i na „dzień dobry” im powiedziałem, że byłem bliski śmierci. Opowiedziałem, że Bellami to zwykły bokser, rozmawiałem z jego managerem, przedstawiłem scenariusz muzyki, dokładną datę, na którą melodia miała być gotowa i nie pominąłem tych ohydnych stworzeń, które chciały pożerały mnie oczami.
- Jeden mu nawet wylazł z terrarium! - krzyknąłem odreagowując i zrzucając z siebie niewidzialnego pająka. Chłopaki na te słowa wybuchnęli śmiechem, a ja każdego z nich obleciałem surowym spojrzeniem. „Nienawidzę was”, pomyślałem siadając na kanapie.
- To fobia! - stwierdził Vincent, na co machnąłem ręką.
Nie miałem ochoty im tłumaczyć, co tak właściwie działo się w mojej głowie. Siedząc zza kratami, widziałem wiele tych małych kleszczy. Były wszędzie, w ścianach, w rogach, na suficie, za łóżkiem, za kiblem. Były wszędzie, od tych najmniejszych, niegroźnych, były nawet te chude domowe, duże, ale prawie niewidoczne, po czarne z wielkimi tyłkami i dziwnymi wzorkami na tułowiu. Chodziły wszędzie, gdy zgasło światło. Nie bały się niczego, czasem nawet w dzień wędrowały z kąta w kąt, na własnych oczach widziałem, jak parę z nich było miażdżonych gołym palcem, a ich wnętrzności zostawały na powierzchni i skórze. Chciałem wtedy wymiotować. Gdy szedłem spać, słyszałem, jak chodziły po betonowej posadzce, w blasku księżyca wiedziałem ich pajęczyny nad moją głową, a czasem pajączki, które spuszczały się na ciemniej lince nad moim ciałem. Widziałem, jak niektórzy z nudów brali je i pozwalali chodzić po własnym ciele, by zrobić sobie zabawę. Pamiętam, że dwóch wylądowało u lekarza i chociaż była to zwykła gorączka i wymiociny, miałem okropne przeczucie, że otaczały mnie jadowite pająki.
Niech spędzą w takim miejscu 5 lat, wtedy mogą się ze mnie śmiać.
Siedzieliśmy do wieczora obgadując rytm i podstawowy chwyt, potem każdy z nas się rozstał. Wylądowałem w swoich ustronnych czterech ścianach, wziąłem prysznic, zabiłem jakiegoś pająka na ścianie (a kapcia z ciałem pająka na podeszwie wyrzuciłem) i poszedłem spać. Oczywiście nie obeszło się bez ohydnego snu, w których oblazły mnie pająki.
Na następny dzień omówiłem się z chłopakami o dwudziestej. Każdy z nich chciał spędzić czas albo z partnerem, albo z rodziną, albo sam ze sobą – czyli ja. Przeleżałem prawie cały dzień z Miką u boku. Spała na drugiej poduszce i obudziła mnie, gdy natura ją wzywała. Potem zamiast spać, udałem się do kuchni, by doglądnąć swoje roślinki. Pięknie pięły się ku górze, a patrząc na nie, byłem całkowicie spokojny. Usiadłem na krześle i przyglądałem się ich zieleni, aż telefon nie zadzwonił.
Umówiłem się z Peter’em, by zrobić małe zakupy. Dzisiaj mieliśmy coś tworzyć, ale na głodnego nigdy to nie wychodzi. Gitarzysta był fanem boksu i innych dziedzin walki, dlatego ciągle wypytywał mnie o Bellami’ego; głównie o jego mięśnie, jego twarz (większość bokserów ma je zdeformowane), czy ma wielkie łapy, jak się ubiera… za dużo pytań, a ja potrafiłem odpowiedzieć zaledwie na cztery. Przyjechaliśmy jego samochodem, a gdy czekałem na niego, prawie dostałem zawału, gdy ktoś na mnie zatrąbił. Gdy się odwróciłem, znowu go dostałem, bo za szybą zobaczyłem boksera. Automatycznie przypomniały mi się pająki. Po umówieniu, że zadzwoni, szybko zszedłem mu z drogi.
- To twój kochany bokser – powiedziałem do Peter’a.
- Wielki… - tylko skinąłem głową, ruszyłem do samochodu.
Cały wieczór i pół nocy spędziliśmy na komponowaniu. Może nie wyszło nam dokładnie to, co chcieliśmy, ale chociaż zaczęliśmy. Muzyka wymagała jeszcze poprawek, zgrania i szybszego rytmu. Potem to tylko nagrać, puścić, zgarnąć pieniądze i wracać. Do domu wróciłem jakoś o trzeciej w nocy (w końcu gdy słońce zajdzie ma się największą wenę). Bez kąpieli padłem na łóżko i automatycznie zasnąłem.
Obudził mnie telefon. Wyciągnąłem po niego rękę, pomacałem trochę łóżko, aż w końcu przyłożyłem go do ucha.
- Halo? - dalej dzwonił, a ja nie wiedziałem, czy po prostu nie odebrałem, czy melodia wgrała się w mój umysł. Nacisnąłem zieloną słuchawkę. - Halo? - powtórzyłem.
- Thomas? To ja, Bellami – mruknąłem coś pod nosem. Trzymając telefon przy uchu, starałem się słuchać, co do mnie mówi, ale zasnąłem. Gdy wręcz wykrzyczał moje imię, zleciałem z łóżka, uderzając głową o podłogę. Pociągnąłem za sobą kołdrę, na której spała Mika, a wystraszona kotka wskoczyła na stół i przewróciła szklankę, która rozbiła się o ziemię.
- Kur… - przekląłem, podnosząc plecy i siadając na podłodze. - Słucham, co mówiłeś? - zapytałem zaspanym głosem, jednak z pewnością, że już nie zasnę.

<Bellami? Miałam wenę>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz