22 lis 2018

Od Althei C.D Billy Joe

     Wszystko mnie osłabiało, zabierało ostatnie siły. Moje oczy dawno temu były suche. Ostatnimi dniami i nocami tylko ociekały łzami, a w głowie narastały zbędne myśli oraz wyrzuty sumienia.
     Chciałam skończyć z tą chorą, nie do opisania sytuacją.
     Chciałam w końcu odzyskać wszystkie wspomnienia, bez względu na to, czy odcisnęłyby piętno na mojej skrajnie wyczerpanej już psychice.
     Wręcz nienawidziłam, kiedy z mojej winy druga osoba cierpiała. Kiedy moje problemy nagle wysuwały się ponad wszystkie inne. Bycie w centrum uwagi to istne przekleństwo, a Billy wcale mi tego nie ułatwiał, szczególnie, że sam coś ukrywał w związku ze swoim zdrowiem. Unikał pytań. Obracał temat w żart. Zbyt jasno dawał mi do zrozumienia, że daleko mu do pełni szczęścia. A ja go tylko od tego oddalałam.
     - Nieprawda. ― Wierzchem dłoni otarłam łzy i dołożyłam wszelkich starań, by mój głos zabrzmiał pewnie. ― W kółko powtarzasz, że to moje bezpieczeństwo i Lucii jest najważniejsze, ale nie jesteś nam nic winien... powinieneś w końcu zająć się sobą. ― Wbiłam palca w jego klatkę piersiową, przez co powędrował tam chwilowo spojrzeniem. ― M-masz przecież swoje problemy, o których nie chcesz mi powiedzieć...
     - Nie są tak ważne ― odparł niemal natychmiast.
     - Są ― zaoponowałam dosyć ostro. ― Robisz ze mnie idiotkę? Sądzisz, że nie widzę, jak nie możesz spać po nocach? Jak wgapiasz się nieobecnie w ścianę? Jak kompletnie zapominasz o tym, co powinno by się ważne dla twojego zdrowia? Jeśli nie zaczniesz zajmować się sobą, to źle skończysz, Moliere.
     - Nie rozumiesz, że to wszystko, co się z wami dzieje - to, co stało się z tobą - to moja wina? Jestem wam winny ochrony i bezpieczeństwa. ― Na te słowa ściągnęłam brwi w niezrozumieniu. Kłuło mnie dziesiątki emocji jednocześnie.
     - Ale Billy, jeśli się za siebie nie weźmiesz, w końcu nie będzie miał nas kto chronić. ― Podeszłam do niego w nieco inny sposób, żywiąc ogromną nadzieję, że wpłynie to na niego w jakikolwiek sposób. ― Zresztą musisz być zdrowy. Nie ma powodu. Po prostu musisz dojść do siebie pod każdym względem. Fizycznym i psychicznym. Ja i Lucia damy sobie radę ― zapewniłam, a on coraz dłużej wpatrywał się we mnie skrupulatnie tak, jakby analizował wszystkie słowa najdokładniej, jak się dało. Po chwili zwłoki w końcu westchnął i podrapał się po karku.
     - Jesteś uparta ― stwierdził tylko, chyba nie chcąc dalej ciągnąć tego tematu.
     - Nawet nie wiesz, jak bardzo.
     - Powinnaś już odpocząć. Oczy masz całe czerwone od płaczu. ― Westchnął tylko cicho.
     Dotknęłam swojego policzka, czując, jak natychmiast piecze niemiłosiernie. Przez to nie mogłam zupełnie zapomnieć o swoim stanie psychicznym. W kółko płakałam. Tylko płakałam. Zamiast wziąć się w garść.
     - Masz rację… pójdę się położyć. ― Leniwym krokiem wróciłam do sypialni i nie zważając na to, że było jeszcze dosyć wcześnie, schowałam się w fałdach kołdry. Tam z moich oczu nie pociekła żadna łza. Cudem udało mi się zaznać spokoju we śnie, który trzymał mnie chyba do ciemnego wieczoru, kiedy zostałam wybudzona nieznośnym waleniem w drzwi.
     Billy, jak się okazało, podszedł, by je otworzyć, znacznie szybciej niż ja. Ledwo wyszłam z łóżka, dąsając się w stronę salonu, gdzie moim oczom ukazała się dostojna, młoda kobieta, trzymająca w ręku notatnik oraz dyktafon. A w Moliere’a wpatrywała się niczym w obrazek, powoli ściągając okrągłe, lśniące w blasku światła okulary. Nie wyszłam jeszcze zza progu. Mogła być to kolejna posrana babka, która szuka sensacji w niczym i zauważając mnie w tym mieszkaniu ją sobie wytworzy.
     - Przepraszam, nie udzielam wywiadów póki co. ― Billy odezwał się do niej jeszcze przed tym, zanim otworzyła usta i wykrzywiła je w szerokim uśmiechu. Co to była za jedna?
     - To nie zwykły wywiad ― rzekła. ― Billy Joe, chciałbyś może pomóc mi napisać swoją biografię? Naprawdę cenię twoją osobę… ― zarumieniła się. ― I to byłby zaszczyt napisać choć troszeczkę.

[Billy?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz