16 lis 2018

Od Camerona [2/3]

          Łapiąc za talerz, zdecydowanym ruchem podsuwałem go pod lecącą z kranu wodę, by następnie dokładnie przetrzeć go gąbką pełną spienionego płynu. Po wykonaniu szeregu tych czynności ponownie opłukiwałem naczynie, odstawiając je do wyschnięcia. Później kolejny, tu półmisek, filiżanka, głębszy talerz. Tak na ogół prezentowała się cała noc, calusia moja zmiana. Faktem jednakże było to, że nie raz zostawałem zaczepiany to przez Pipeta, innym razem Raven, które udawała niezmiernie zainteresowaną moją pracą, notując przy okazji nawet najdrobniejsze rzeczy, kolor płynu i przypuszczoną temperaturę wody.
          — Szykujesz się do pracy kucharki czy wolisz skończyć jak ja, na zmywaku? — zagadałem, by przerwać ciszę.
          Usiadła na blacie obok, spoglądając to na naczynia, to na mnie. Uśmiechnęła się lekko, dając mi do zrozumienia, że odpowiedź powinna być co najmniej logiczna, a ona sama udzielać jej nie zamierza. Odwzajemniłem go, nie odsuwając wzroku od wykonywanej czynności ani na chwilę. Kreśliła coś na kartce, po chwili zamazywała, koniec końców wyrwała i złożyła. Wsunęła mi świstek do kieszeni, mówiąc, bym nie spieszył się z przeczytaniem zawartości aż do końca zmiany, później to wręcz wskazane. Prychnąłem cicho. Dziewczyna zsunęła się z mebla, odchodząc w stronę Marka, jednego z niedawno zatrudnionych członków załogi. Przybliżała się, oddalała, tu schylała jeszcze bardziej, podpatrywała z ciekawością. Ach, idioto, odebrałeś to jako zaloty wobec ciebie, kiedy ona zwyczajnie chce poznać tajniki kuchni. Zerkałem ukradkiem w ich, stronę, po czym automatycznie odwracałem wzrok, kiedy współpracownica zauważyła moje podchody. Wzdychając ciężko kontynuowałem zmywanie, nawet nie myśląc o czekającej mnie przeogromnej liczbie talerzy i sztućców. Resztę nocy, czyli równe cztery godziny, spędziłem w towarzystwie przygaszonych świateł, samotnie krzątając się po kuchni. Choć faktycznie skończyłem zmywanie, do końca zmiany zostało piętnaście minut. Pomimo wszechogarniającego zmęczenia, chciałem zostać tu jeszcze chwilę. Faktem było to, iż gotować całkiem nie umiałem, za wyjątkiem usmażenia prostej jajecznicy czy ziemniaków, jednakże również prawdą było to, iż lubiłem tu przebywać, nawet jeśli miejsce kojarzyło mi się z dość nużącą pracą. Błądziłem palcem po metalowej powierzchni, omijając najróżniejsze solniczki, pudełeczka z przyprawami czy wypolerowane na błysk garnuszki. W mojej głowie wciąż gościła sytuacja sprzed kilku godzin, kiedy to wszem i wobec znana nam wszystkim Raven przymilała się do Marka, jedynie zaburzając pracę kuchni. No dobrze, wcale nie chodziło o kuchnię. Zwyczajnie czułem się dziwnie z myślą, że dziewczyna, która wpierw zgadza się na wspólny wypad, wkłada mi do kieszeni jakąś kartkę (naprawdę czułem, że ta kartka musi zawierać coś ciekawego), po czym bezczelnie decyduje się jednak przymilać się do innego, zapewne bardziej korzystnego mężczyzny. Powoli dobijała trzecia. Rozwiązałem fartuch, odkładając go na swoje miejsce. Wyszedłem z restauracji, życząc miłej nocy strażnikom.
          Całkowicie opuścił mnie sen. Siedziałem niczym zaklęty na twardym materacu, rozmyślając. Wsunąwszy rękę do kieszeni, wyciągnąłem złożoną karteczkę. Zawahałem się, zanim otworzyłem i przeczytałem zawartość.
Plac Barclay'a, niedziela, 17:30. x
           Dłuższą chwilę przyglądałem się treści, wodząc wzrokiem od początku do końca zdania. Raven umówiła się ze mną jutro wieczorem, a ja nie miałem nawet wyboru, musiałem iść. Zresztą, to czysta przyjemność.
          Zanim to, zmusiłem się do chociażby krótkiej drzemki. Tak, pierwotnie krótkiej drzemki, która okazała się być dziesięciogodzinnym snem. Wstałem niezwykle rozkojarzony, a każda próba niewylania kawy na głupi blat kończyła się standardowo użyciem kolejnego listka ręcznika papierowego, później kolejnych, aż poszła ponad połowa, więc i Avary w plecy, niech to. Finalnie udało mi się wypić jedną filiżankę. Rozmowa kwalifikacyjna odbyć się miała o osiemnastej w budynku niedaleko fast-foodowej restauracji McRiver, która tak na dobrą sprawę szybka wcale nie była. Wręcz przeciwnie — ludzie wlekli się tam niemiłosiernie, a ja nie potrafiłem ustać w kolejce chociażby dwudziestu minut. Widocznie będzie mi to dane od kiedy zacznę tam pracować, nie mam ochoty jeździć na drugi koniec miasta, by zjeść coś innego. Póki co postawiłem sobie za cel szybki prysznic, po którym poszperam nieco w internecie w sprawie ogłoszenia o wynajem mieszkania, bo na kupno z pewnością mnie nie stać, tym bardziej teraz. Szczerze mówiąc, poważnie myślałem nad współlokatorem, zawsze byłyby to nieco mniejsze koszty i ciekawsze życie, o ile owy nie byłby szorstkim, nieprzyjemnym typem albo upierdliwym gówniarzem z problemami. Wskoczyłem do kabiny. Przysięgam, że po długim odpoczynku nic nie orzeźwia mnie tak, jak robi to zimna woda. Trwało to nie więcej jak dwadzieścia minut, włącznie z przebraniem się i umyciem zębów. Rozłożyłem się na sofie, wyszukując w telefonie wspomnianych ofert. Sprzedam, kupię, sprzedam, sprzedam, wynajmę za zbyt wiele pieniędzy, kupię, bla, bla, bla. Nigdy nie miałem szczęścia do ogłoszeń, tym bardziej do wynajdywania idealnych, a co tu dopiero mówić o mieszkaniach. Mimo wszystko nie poddawałem się, scrollując stronę coraz niżej. Łudziłem się, przeglądając każde ogłoszenie zawierające w sobie słowo "współlokator" czy "wynajmę". Szukałem, szukałem i... znalazłem. Mieszkanie dla mnie idealne, własny pokój, dość spory jak na te pieniądze metraż i widocznie całkiem normalny współlokator — to coś, czego potrzebowałem od dawna. Na podany mail napisałem krótką wiadomość o zainteresowaniu ofertą. Obiecałem sobie, że poczekam z nową "posiadłością", jednakże rozmyśliłem się, myśląc o aktualnych warunkach. To ogłoszenie jest świetne, więc nie mogę zmarnować tak pięknej okazji. Wyłączyłem telefon.
          Świeże, jesienne powietrze trafiało do moich nozdrzy, co powodowało osobliwe poczucie zimna wewnątrz. Kierowałem się w stronę małego parku niedaleko, by choć chwilę odetchnąć, nie martwiąc się smrodem własnego mieszkania, piskiem idiotycznych myszy czy zapadającą kanapą. Goszczący tam artyści pokrywali grubą warstwą farb tamtejsze mury.
          Rozsiadłem się na ławce, podziwiając ich dzieła. Niektóre były w trakcie tworzenia, inne wysychały. Podśpiewywałem sobie cicho niedawno usłyszaną melodię. Wtem zza moich pleców rozległ się damski głos.
          — Cześć Cameron.
          Raven.

CIĄG DALSZY NASTĄPI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz