10 lis 2018

Od Odette C.D Charles

     Ostatni wieczór zupełnie odbiegał od normalnej, nocnej imprezy, co najwyżej zakrapianej alkoholem. Odkąd nieoczekiwanie na mojej drodze ― a raczej ulicy, stanął Charles, sprawy staczały się jeszcze bardziej i nie mogły znaleźć stabilnego gruntu. Nazajutrz, właściwie nawet tego samego wieczoru, kiedy tylko mężczyzna dołączył do jednorożca, opuściły mnie wszelkie nerwy i ciężar wydarzeń zaczął słabnąć. Sama nie mogłam określić chwili, w której zapadłam w głęboki sen, przez co witający nas ranek mogłam pomylić z każdą inną porą dnia. Świadomość powracała w cholernie powolnym tempie. Obraz zaczął się wyostrzać. Wszelkie detale wczorajszego dnia wkrótce pojawiły się w moim umyśle nawet bardziej wyraźniej, niż bym chciała. Naćpany Charles. Bardzo naćpany. Jakieś krasnoludki. Jednorożce. Wydawało mi się to zbyt absurdalne, jednak zaraz potem dźwignęłam się z trudem na nogi oraz wystarczyło zaledwie dwa kroki, by pokonać odległość do drugiego łóżka.
     Jamie spała z Charlesem, mając cały Boży świat głęboko w… tam, gdzie słońce nie dochodziło. Nawet nie próbowałam zgadywać o której godzinie wróciła i jaki wielki kac czeka na nią za rogiem z szerokim, diabelskim uśmieszkiem.
     Jak szybko narkotyki wyparowują z krwiobiegu? 
     Lekki niepokój zaczynał mnie przerastać, gdy postanowiłam spojrzeć na twarz Charlesa. Poruszał się niespokojnie na łóżku, co pozwoliło mi odkryć, że lada moment się wybudzi. Okropnie tego pożałowałam. 
     Mój słuch został dosłownie zgwałcony przez wrzask.
     - To był jednak trójkąt! ― Poderwał się gwałtownie z łóżka, przy okazji budząc także moją rudowłosą, roztrzepaną przyjaciółkę, która leżała obok niego. Mój wzrok krył ogromne zdziwienie skierowane prosto do zdezorientowanego mężczyzny. ― Yyy… nie był?
     Z płuc wydobyło się głośne westchnienie.
     Uff, względnie wygląda na to, że wszystko z nim dobrze.
     - Nie…? ― Żadna odpowiedź, zwłaszcza taka niepewna, nie wydawała w stu procentach prawidłowa.
     - Twój ton mnie nie uspokaja… ― Przeczesał czuprynę niesfornych loków. ― W takim razie…
     - Chyba po prostu nie miałam się gdzie ułożyć po imprezie. Była super, a ty ją nieźle rozkręciłeś, pewnie jeszcze nie raz cię zaproszę. ― Jamie, wyrzucając z siebie całą powagę sytuacji, zwyczajnie puściła oczko do Charlesa i wygramoliła się z wysiłkiem spod kołdry.
     Charles tylko zaśmiał się tak dźwięcznie, na ile go było stać w obecnym stanie.
     - Zawsze rozkręcam imprezy. Cieszę się, że jest dobrze wspominana, tylko… cholera, moja głowa ― syknął cicho.
     - Wczoraj byłeś zmuszony wyjść troszkę wcześniej… ― Odette, tylko delikatnie mu to przekaż.
     Te słowa sprawiły, że Charles ściągnął twarz w wyrazie niezrozumienia, a błyszczące z ciekawości i niepokoju oczy zmierzyły mnie natychmiastowo.
     - Naprawdę nic nie pamiętasz? ― Powędrowałam do kuchni, zabierając szlafrok wiszący na klamce drzwi. Kątem oka zdołałam ujrzeć, jak ciemnowłosy idzie z oporem w ślad za mną.
     - No nie do końca… ― mruknął. ― A powinienem?
     Nastąpiło milczenie, które nieco podkręciło napięcie.
      - Dobra, po prostu mi powiedz. Było tak źle? ― Oparł się o blat, zapewne przytłoczony
      - Oprócz kształtów muzyki, jednorożców i mrocznej armii krasnoludków? Nie, wszystko w porządku. ― Aż zdumiało mnie moje nagłe rozbawienie, które chyba nie było zbyt stosowne. Dało się bez trudu zauważyć, że myślenie Charlesa teraz spowolniło się o parę dobrych poziomów, bo tylko wgapiał się tępo w przestrzeń za oknem.
     - Za to ten taniec był seksowny! ― Jamie krzyknęła stłumionym głosem z wnętrza łazienki. Postawiłam oczy, czując lekkie wypieki na twarzy.
     - Oh, taniec pamiętam.
     - A to, że ktoś prawie cię potrącił? ― Położyłam czajnik na gazie, niemo oferując mu herbatę. Wybrał jednak kawę i samodzielnie wrzucił parę małych łyżeczek do kubka.
     - Umm… ― Zamyślił się chwilowo. ― Wylądowałem przed maską? ― Zaczęło mu się coś rozjaśniać w umyśle, a zaraz potem na jego twarz wpłynęło lekkie niezadowolenie.
     - Na szczęście kierowca tylko na ciebie trąbił. Ważne, że wszystko skończyło się dobrze ― odparłam z wyraźnym optymizmem, jak to miałam w zwyczaju. ― Następnym razem może ogranicz to, co… to co tam brałeś.
     - Chyba nad tym pomyślę ― odparł, zatapiając palce w lokach. ― Ale na razie muszę się zbierać.
     - Dopiero wstałeś… nie zjesz nic?
     - Niestety czas mnie goni. ― Uśmiechnął się przepraszająco. ― Ale dzięki za gościnę. Inaczej pewnie skończyłbym gdzieś pod klubem.
     - Nie śmiej się, bo to wcale nie wyglądało inaczej na początku ― odezwałam się z cichym rozbawieniem, odprowadzając go wzrokiem aż do drzwi. Szybko przypomniałam sobie o czymś. ― A twoja kawa?
     Jakby opanował się i zatrzymał w półkroku.
     - Mogę na wynos? ― Znów się uśmiechnął. Uzupełniłam kubek wrzątkiem i mu podałam. ― Ale zwróć kiedyś ― dodałam, wyrażając tym niemą propozycję, żeby jeszcze kiedyś wpadł w odwiedziny.
     - Czemu nie? ― Poprawił ubranie na sobie, które wyglądało na doszczętnie pomięte, a zaraz potem machnął ręką na pożegnanie. Rozbrzmiał trzask zamykanych drzwi; przywrócił mnie on do rzeczywistości, przez co z powrotem zajęłam się codziennymi czynnościami.

***

     Kolejne dni przyniosły z pewnością jeszcze więcej niespodziewanych wrażeń, a pochłonięty ogniem akademik był tylko jednym z nich. Znalazłam co prawda zastępcze mieszkanie, ale uporczywe drapanie w gardle od wdychania dużych ilości dymu pozostało, a i wspomnienia o straconych rzeczach również. Był to chyba najbardziej dotkliwy aspekt całego zdarzenia. Szczególnie, że teraz potrzebowałam wszystkich notatek, które robiły za marny, unoszony wiatrem proch.
     Ulatywał ze mnie cały dobry humor, budujący się z dużą trudnością od tamtego feralnego dnia. Teraz, siedząc spokojnie na ławce przed uczelnią, przeszukiwałam internet w telefonie, chcąc odnaleźć jakiekolwiek materiały na projekt o żywieniu koni i ich wykorzystywaniu w rekreacji. Zasięg mi jednak nie ułatwiał, przez co miałam ochotę dosłownie rzucić sprzęt na twardy chodnik, prosto pod nogi… Charlesa. Dopiero teraz byłam w stanie dostrzec, że się tu pojawił, i nie kryłam zdziwienia.
     - Co tu robisz? ― Podniosłam na niego z lekka podkrążone oczy, mając nadzieję, że nie weźmie mnie za chorą.
     - Usłyszałem jakiś czas temu o wybuchu w akademiku. ― Pomknął spojrzeniem na bramę, za którą stał zniszczony aż do ostatka. ― I to… to chyba nie plotki. ― Zmarszczył brwi, z powrotem zerkając na mnie. Chyba zdawał sobie sprawę, że mój entuzjazm jednak można zgasić. I paradoksalnie zrobił to ogień.
     - Chciałabym, by to były plotki. Jeszcze ten internet jest po prostu… ugh. ― To jedno przekleństwo udało mi się zasłonić całkiem przyzwoitym, pełnym zmęczenia stęknięciem.
     - Po co ci internet? ― Usiadł na ławce obok mnie.
     - Chciałam wyszukać jakikolwiek materiał na projekt o żywieniu koni i ich wykorzystywaniu w rekreacji. Nie ma taryfy ulgowej dla studentów, którzy stracili cały dobytek ― mruknęłam, starając się zabrzmieć odrobinę radośniej, jednak na tle tych słów było to dosłownie niemożliwe. ― A wolę się upewnić, niż pisać z pamięci, która bywa myląca.
     - No, co racja, to racja… ― zaczął coś kminić. ― Właściwie to byłbym w stanie coś zdziałać.
     Obdarowałam go pełnym zdumienia spojrzeniem. Te słowa potraktowałam jako ostatnią deskę ratunku.
     - Jesteś pewien? Masz konie? Może stajnie? ― zalałam go lawiną entuzjastycznych pytań, zaglądając głęboko w oczy ciekawskim spojrzeniem.

[Charles? ^^]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz