9 lis 2018

Od Rafaela cd. Anastazji

Wspaniały wieczór - pomyślałem zaciągając się po raz kolejny chłodnym powietrzem, które działało kojąco na mój zmęczony podróżą organizm. Co prawda jechaliśmy dopiero niecałe dwie godziny, lecz w ostatnich latach odzwyczaiłem się od długich godzin spędzonych w fotelu kierowcy. Jako student często wraz z przyjaciółmi wyjeżdżałem w góry, bądź udawałem się nad jezioro, aby odsapnąć nieco od męczącej nauki, ale teraz, gdy niemal każdy dzień był zapisany w moim kalendarzu jako praca, nie potrafiłem znaleźć wystarczająco czasu na to, aby wyjechać choćby na kilka dni z zatłoczonego miasta. Widząc jak dwa kłębki futra skończyły załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne, zawołałem każdego z nich po imieniu, co dzięki szkoleniu od szczeniaka, zaoszczędziło mi wielu problemów związanych z ich nieposłuszeństwem. Chwaląc chłopaków za poprawne wykonanie polecenia, postanowiłem wrócić z nimi do zaparkowanego nieopodal nas samochodu. Otwierając lewe drzwi śnieżnej Toyoty, z początku uniemożliwiłem zwierzętom dostanie się do zaciemnionego środka, ponieważ koc, który okrywał tylne siedzenia pojazdu, zsunął się na ziemię, a ja nie chcąc czyścić godzinami swojej bestii z psich kłaków, musiałem go natychmiastowo poprawić do wersji sprzed mojego wyruszenia spod domu.
- Zapraszam teraz - rzekłem, gdy wszystko było już gotowe. Znudzony tym wszystkim Camelot, zakłapał leniwie zębami, a następnie korzystając jedynie z siły swoich tylnych łap wskoczył na swoje miejsce siedzące, do którego od razu został przypięty specjalnym pasem, aby podczas dalszego przemieszczania się autostradą nie zrobił sobie, ani mi żadnej krzywdy. Oczywiście z Zefirem zrobiłem to samo, gdyż nigdy nie akceptowałem zwierząt spokojnie chadzających sobie po wnętrzu samochodu. Nie daj Boże taki gad nagle by wskoczył na siedzenia pasażera, a musiałbym gwałtownie zahamować... Tragedia na miejscu normalnie! Odganiając od siebie wizje swojej śmierci, postanowiłem zainteresować się ziewającą Anastazją, którą najwidoczniej powoli zaczynał morzyć wczesny sen.
- Wzięłam Ci hot doga z czosnkiem i musztardą, ale nie wiem czy wolisz czasem z czosnkiem i keczupem - odezwała się spokojnie, kiedy zasiadłem na miejscu obok niej - Które wolisz? - dorzuciła przyglądając się grubym bułką, które z łatwością pomieściły w sobie dwie, długie parówki. Myśląc chwilę nad tym co jej odpowiedzieć, zmarszczyłem lekko czoło, jakbym podejmował własnie decyzję dotyczącą zagłady świata. Nie przepadałem zbytnio za fast foodami, lecz skoro już kupiła to głupio by było nie skorzystać.
- Wole czosnek i musztardę - mówiąc to przetarłem swoje oczy palcem wskazującym oraz kciukiem, co nieco pobudziło mój organizm do dalszego działania - Dziękuję, nie musiałaś wydawać tylu pieniędzy - dopowiedziałem, odbierając od niej swoją część dzisiejszej kolacji. Biorąc pierwszy kęs naszprycowanego chemią pieczywa, byłem dość zdziwiony,  że nie smakuje ono jak typowa mąka. Oddając część honoru stacyjnemu hot dogowi, zacząłem na nowo dzisiejszego dnia przysłuchiwać się łagodnemu głosowi swojej towarzyszki.
- Daj spokój... To tylko kilka Avarów, a ty wydałeś ich przeszło sto na cały bak paliwa. Jakoś muszę ci się odwdzięczyć - puściła mi oczko, po czym bez żadnego ostrzeżenia wróciła do pałaszowania swojej własności. Przewracając na to jedynie oczami, postanowiłem jej teraz darować tej rozrzutności i powrócić do swojej konsumpcji, która skończyła się tak samo szybko, jak się zaczęła.
⚜⚜⚜⚜⚜
- Teraz w prawo - usłyszałem komendę, w którą coraz bardziej zaczynałem wątpić - Albo jednak w lewo... - zaśmiała się nerwowo, kiedy przed nami po raz kolejny wyrósł ślepy zaułek. Błądziliśmy po tej dziurze już z dobre czterdzieści minut. Mrok otaczający wszystko dookoła nas był tak strasznie mylący, dzięki czemu już kilkukrotnie pomyliliśmy kierunki na skrzyżowaniach, czy też budynki, które teoretycznie miały być domem, siedzącej obok mnie rudowłosej piękności.
- Chyba będziemy musieli poczekać do rana... Tak to nigdy tam nie zajedziemy - stwierdziłem z westchnieniem zatrzymując auto na wąskim poboczu - Tu wszystko wygląda tak podobnie. Nie mam pojęcia jak przez tyle lat mogłaś tutaj żyć.
- Kwestia przyzwyczajenia... Nie było mnie praktycznie w domu od siedmiu, bądź ośmiu lat... Nauka i praca mnie ciągle cisnęły, abym pozostawała w mieście, niż spędzała czas z rodzinom. Nawet zakichane święta musiałam przeprowadzać z nimi przez Skype, bo nasz świrnięty profesorek stwierdził, że od razu po całym tym zamieszaniu zrobi nam teścik - wyjaśniła zrezygnowana, poprawiając na swoich ramionach przyciasną kurtkę - Chcesz może kawy? Jest w termosie więc pewnie jeszcze nie wystygła - zmieniła temat naszych rozważań, aby po chwili móc wyciągnąć z niewielkiej torebki kolorowy przedmiot, w którym znajdowała się duża ilość pobudzającego napoju.
- Chętnie... Nie przepadam za spaniem w samochodach... Jeszcze nas napadnie jakiś górski wilkołak albo czupakabra więc ktoś musi cię uratować - pacnąłem ją w kolano, przez co ta prawie wylała część cieczy na gumowy dywanik - Wybacz, rączki trzymam już przy sobie - zaśmiałem się, przysuwając swoje dłonie do zakrytej grubym odzieniem klatki piersiowej.
- Rozbrykał się Rafciu - pokręciła głową na boki, dosypując do mojego kubka odpowiednią dawkę cukru - Bądź grzeczny, bo inaczej nic nie dostaniesz - pogroziła mi palcem, uważając, aby chociażby kapka płynu nie wylądowała na niedawno wyczyszczonej desce rozdzielczej.
- Ja zawsze jestem grzeczny Anastazuś - posłałem jej niewinny wzrok, który po chwili utknął w parującym kubku kawy - Raczej nas tutaj nikt nie znajdzie... - westchnąłem, mając nadzieję, że ta noc minie nam w szybkim, a przede wszystkim zawrotnym tempie.

Anastazjo? :3
Zadzwonisz po kogoś? xd On się cieszy, że mu towarzyszyć, ale spanie w samochodzie mu nie odpowiada xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz