17 lis 2018

Od Althei do Tylera

     Wpatrywałam się bez wyrazu w swoje odbicie w lustrze. Ostre światło padające prosto z sufitu uwydatniło znacznie worki pod zmęczonymi oczami. Nie pozwalało zapomnieć, że miałam za sobą kolejną słabszą noc. Nadrabianie drzemkami nie dawało efektów, więc co dzień ― jak teraz, przed nocną zmianą ― na mojej twarzy gościł delikatny makijaż, który miał postać zwykłego kłamstwa stosowanego przez prawie każdą kobietę. Nakładając tusz, ręka zadrżała mi momentalnie, kiedy rozległ się stukot do drzwi.
     - Długo jeszcze? ― mruknęła niezadowolona Lucia.
     Czasami zbyt ciężko było mi pogodzić się z tym, że dorasta w oczach.
     - Moment. ― Dokończyłam sprawnie czynność, dopieściłam parę szczegółów. W pełni usatysfakcjonowana otworzyłam łazienkę, przed którą czekała ciemnowłosa.
     - Ile można? ― Wywróciła oczami i złapała za klamkę. ― Co się tak wystroiłaś? ― Jej brwi zafalowały figlarnie.
     - Wystroiłam? W życiu… ― Fakt, że wolałam się ubrać dzisiaj nieco skromniej niż w sukienkę, aż zbyt jasno dało się wyczytać z mojej twarzy. ― To nie mój wybór. Szef mi kazał.
     - Twój szef to dupek. ― Obejrzała się za mną, szczególnie kiedy zaciągałam uparcie nieco krótką sukienkę, by zakrywała większą część ud. ― Robi z was dziwki?
     Ogarnęła mnie nagła fala wstydu. Mój umysł zaczęła chłonąć chęć zdarcia z siebie tej sukienki i zamiany jej na wygodny dres. Lecz ta myśl zniknęła tak szybko, jak zdążyłam ją zarejestrować.
     - Bez przesady.
     - Jak wrócisz, to mam dla ciebie kolację. ― Zamknęła się już w łazience, czemu zawtórował nagły łoskot. Na te słowa jedynie wypuściłam powietrze nerwowo z ust. Przekazywanie jej wiadomości, które mogły wywołać zawód, nigdy nie należało do najłatwiejszych, a ostatnimi czasy niestety częstych.
     Byłam cholernie złą siostrą. 
     - Nie wrócę dzisiaj zbyt wcześnie… ― Mój głos nawet nie silił się zatuszować smutku. W odpowiedzi otrzymałam krótką ciszę, po jakiej nastało parę pięknych słów, które zawsze podnosiły mnie na duchu, nawet gdy tkwiłam po kolanie w ogromnym bagnie.
     - Przecież wiesz, że zawsze będę na ciebie czekać.
     Na moją twarz wkradł się szeroki, ciepły uśmiech. Z już o wiele lepszym humorem chwyciłam za niewysokie szpilki, by przypadkiem nie zabić się przez zdradliwą dziurę w chodniku, i założyłam je na nogi. Zaledwie gdy jeden but wsunął się na moją piętę, zaczęłam czuć jak dawne, zagojone już rany czy otarcia otwierają się na nowo. Czekała mnie naprawdę bolesna noc. 
     Przyjemna atmosfera i ciepło opuściły mnie zaraz po wyjściu z mieszkania. Żarówki w kamienicy jak zwykle były spalone. Nikt nie dbał o to, by załatwić nowe, które pozwoliłyby w końcu bezpiecznie dotrzeć na klatkę schodową. Latarka w telefonie okazała się w tej sytuacji ogromnym wsparciem, lecz zaraz ją wyłączyłam, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Dookoła nie wędrowała już żadna żywa dusza. Do moich uszu dochodził tylko stłumiony ruch uliczny odcięty sporym pustkowiem od mojej dzielnicy, do której wjeżdżały tylko podejrzane pojazdy.
     Dopiero piętnastominutowa jazda ostatnim jeżdżącym autobusem pozwoliły mi się dostać do ulicy, na której stał bar. Otoczyłam się tam pozorną powłoką bezpieczeństwa ukształtowaną z ludzi. Wkroczyłam powolnym krokiem do baru, w którym świeciła się jedyna lampa ― ta wisząca nad stolikiem otoczonym przez paru starszych facetów. Wokół nich roznosiły się kłęby dymu papierosowego, a cisza wokół nich czyniła ze zwykłego skrzypienia drzwi istny hałas.
     Fala obaw zaskoczyła mnie znikąd. Przyspieszyłam kroku, byleby szybciej dostać się za ladę do pokoju pracowników. Odnalazłam tam szefa oraz Mavis, koleżankę z pracy, i musiałam przyznać, że dawno nie ucieszyłam się tak na widok kogoś znajomego.
     - Spóźniłaś się, Santos. ― Szef obdarował mnie swoim mało przychylnym spojrzeniem, oczywiście po tym, jak bezwstydnie przesunął nim wzdłuż mojego ciała. Zawsze na jego twarzy pojawiała się satysfakcja, gdy któraś z pracownic łamała się pod nieprzyzwoitym gestem, i teraz nie było inaczej. Stłumiłam kolejne wzdrygnięcie.
     - Ale już jestem. Więc to jest ta mafia?
     - Macie robić to, co chcą. Inaczej nie stanie się nic dobrego ― W jego oczach zabłysła prawdziwa powaga, jakiej nie dało się podrobić. ― Ważne, że zapłacili trzy razy tyle, ile wy dwie zarabiacie przez miesiąc.
     - Damy sobie radę. ― Lekceważyłam ich. Tego nie zamierzałam ukrywać. Widziałam ich wyłącznie jako grube ryby wypchane pieniędzmi i wygórowaną pewnością siebie, która miała aż zbyt dużo wspólnego z czystą arogancją.
     Nie czekałam na ruch drugiej barmanki i nie chcąc przedłużać tego wieczoru, postawiłam na tacce kieliszki i parę rodzajów trunków. Większość pochodziła z bogatszego asortymentu. Schowałam więc zgryźliwe komentarze w kieszeń i wyszłam z pomieszczenia, kierując się wraz ze stukotem obcasów do obszernego stolika wyposażonego w karty do pokera.
     Stanęłam zaraz obok dobrze zbudowanego, nieco młodszego od pozostałych mężczyzny.
     - Życzą sobie panowie czegoś konkretnego? ― Do przesłodzonego, milutkiego głosiku było mi daleko. ― Mam tu wódkę, whisky, brandy i koniak. Koleżanka powinna za moment przynieść szampana oraz tequilę. Póki co, muszą panowie zaczekać… ― dodałam z lekkim znużeniem, przemykając spojrzeniem po każdym z nich.

[Tyler? Let’s do this bitch]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz