27 lis 2018

Od Althei C.D Billy Joe

     Kobieta, która pojawiła się u Billy’ego pewnego wieczoru, obudziła pewnego rodzaju nadzieję. Zainteresowanie nim i różnorodne pytanie, jakie nie przestawały sypać się z jej ust, chłonęły piosenkarza i zajmowały mu masę czasu. Przeszkadzał mi tylko fakt, że dzień w dzień musiałam mu przypominać o jego tabletkach, które koniec końców i tak ignorował. Obawy, że jego depresja powróci dwa razy silniejsza jednak słabły, zwłaszcza gdy widziałam, jak szczęśliwy był spędzając czas z Sandy. Zapominał o reszcie świata, wychodził wcześnie, wracał późno ― jeśli nie następnego dnia. Ta kobieta okazała się prawdziwym zesłaniem Bożym. 
     Kolejnego dnia znów wstałam znacznie wcześniej niż zmęczony piosenkarz. Przy śniadaniu rozmawiał coraz mniej, a jak już, to o swojej relacji z blondynką oraz o koncercie, który ta mu zorganizowała.
     - Cieszy mnie to ― odparłam z ledwo zauważalnym uśmiechem i odesłałam Lucię do szkoły. ― Więc kiedy w końcu ten koncert? ― Ze znużeniem powróciłam do stołu. Było zdecydowanie za wcześnie jak na poprawne funkcjonowanie.
     - Za tydzień ― odparł z lekka podekscytowany, bez przerwy wpatrując się w telefon i uruchamiając wyświetlacz, jakby czekał na wiadomość czy połączenie. Zignorowałam to i złapałam kubek z kawą.
     - A co z tą biografią? Z tego co mi wiadomo to na tym mieliście się skupić.
     - Uhh, biografia… ― Zapewne dopiero sobie o tym przypomniał, drapiąc się z tyłu głowy. Pochwycił moje spojrzenie, które natarczywie go badało. ― No dobra, słabo się na niej skupialiśmy. Wieczorem też wychodzę, umówiliśmy się na spacer. ― Zaśmiał się głupkowato i wziął gryza kanapki, którą mu przygotowałam. Ostatnio w tym mieszkaniu panowała taka pustka od rana do nocy, że miałam ochotę przeprowadzić się z Lucią z powrotem do swojej przytulnej ruiny. I żadni kryminaliści by mi w tym nie przeszkodzili.
     - Ja wychodzę do pracy. ― Zahaczyłam torbę o ramię. ― Gdybym nie wróciła to mnie zastrzelili albo coś ― dodałam już żartem, jednak Billy rzucił mi nagłe spojrzenie, odciągając je od telefonu.
     - Ale tak nie żar… ― przerwał, znów wbijając wzrok w wyświetlacz. Urządzenie zaczęło wibrować, przez co Billy kompletnie zapomniał o tym, co powiedziałam i zerwał się ze swojego miejsca gwałtownie. ― Wybacz, to Sandy, muszę odebrać.
     - Łapię.
     Zrobiło mi się dziwnie… przykro? Zmarszczyłam brwi, starając się wyprzeć te uczucie.
     Chłód, jaki panował na zewnątrz, skutecznie zniszczył każdą myśl w mojej głowie, przez co jedyne, co mogłam stwierdzić, to to, że jest mi cholernie zimno. Nie przykro. Nie smutno. Zimno. Zanim zdążyłam dojść do lokalu, moje nogi drżały od niskiej temperatury; przestawałam je nawet czuć, dopóki nie rozgrzało mnie ciepło wnętrza. Pierwsze, co ujrzałam, to nowa atrakcja baru, o jakiej nikt wcześniej mi nie wspominał. Na większych podestach tańczyły dwie skąpo ubrane kobiety ― a błagam, skąpo! One miały na sobie jedynie bieliznę przypominającą bardziej szmatki. Zmarszczyłam brwi nieznacznie, zbliżając się powoli do pomieszczenia dla pracowników. Zaraz za ladą spotkałam swoją koleżankę.
     - Co one tu robią? Myślałam, że to miał być żart ― uderzyłam do niej głosem brzmiącym niemal jak pretensje.
     - Mam takie same odczucia. ― Wycierała w dłoniach ścierką puste szklanki. ― Ale wiesz, jaki jest nasz szef. Byle, by klienci byli.
     - Może to działa, ale z tego, co mi wiadomo, to nie bar ze striptizem. ― Zawiązałam fartuch z logiem firmy na biodrach i zaczęłam swoją pracę, próbując nie baczyć na kobiety wijące się na rurach. Wywoływały mimo wszystko skrzywienie na mojej twarzy, przez co nawet klienci zaczęli narzekać na to, że mam obsługiwać ich z większym entuzjazmem. Jeszcze czego.
     Moja spokojna zmiana trwała do samego wieczoru. Na pół godziny przed jej końcem do baru weszła kobieta, której nie spodziewałam się tu ujrzeć. Długie blond włosy, inteligentny wyraz twarzy i te spojrzenie, jakie niemal natychmiast zbudziło moje podejrzenia. Sandy. Z gracją podążyła do pomieszczenia dla pracowników, widocznie mnie nie zauważając ― całe szczęście. W mojej głowie od razu pojawiła się myśl, że przecież wieczorem miała spotkać się z Billym. Niezrozumienie wobec tego tylko rosło i rosło, żądając wyjaśnień, jednak nie do tego stopnia, by do niej podejść. Parę minut potem wyszła zza drzwi, ubrana w te same stroje, co reszta, a jej oczy skryte były za czarną maską. Jej tajemniczy wizerunek zachęcił klientów do głośnych gwizdów i okrzyków, na co ja tylko westchnęłam cicho, gotowa dobyć telefonu.
     W końcu rytmiczny sygnał zamienił się w nieco przybity głos piosenkarza.
     - Halo? 
     - Billy? Coś ty taki przybity? ― Przecież to wiedziałam.
     - Nic takiego… Sandy była zmuszona odwołać spotkanie, musiała iść z córką do lekarza… ― odparł cicho.
     Do lekarza. Z córką. Ha! Parsknęłam głośno, jednak równie szybko to stłumiłam. Nie wiedzieć czemu, byłam gotowa, by zaszkodzić tej wypełnionej kłamstwami znajomości. Zresztą nie ja jej szkodziłam, a ta blondyna wywijająca na rurze niczym zawodowa tancerka.
     Nie wiem, czy tu pracowała, czy coś ją do tego zmusiło. Wyrzuciłam ten aspekt z głowy prosto do kosza na śmieci.
     - Przykro mi ― mruknęłam, spoglądając teraz na Sandy. Nadal mnie nie dostrzegała. ― Chcesz może się napić? Wpadaj do baru, postawię ci darmowego drinka. Poza tym nieźle się zdziwisz ― powiedziałam enigmatycznie, głosem zachęcając go do przyjścia.
     - No nie wiem…
     - Nalegam.
     On musiał ją tu zobaczyć.

[Billy?] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz