31 paź 2018

Od Juliena

- Nienawidzę cię! - krzyczy, ale jej głos jest jak uwięziony w tunelu. Niewyraźny, zakryty pod łzami, które teraz spływają potokami po jej policzkach. Za każdym razem, gdy otwiera usta do krzyku, oblizuje usta od słonych łez.
Gdyby tylko wiedziała, że nie tylko ona. Sam siebie nienawidzę. Za widok, któremu jestem odpowiedzialny. Nie jest w tym cała moja wina, ale nie potrafię uznać tylko części udziału. Zdecydowanie to, co przechodzi teraz ona a ja, różni się diametralnie. Ona ma ochotę rzucać wszystkim, co ma pod ręką. Liczy na to, że się odezwę, że zabronię jej, ale nie reaguję. Pozwalam jej się wyżyć, wyzbyć się bólu, złości, cierpienia, bo tak będzie prościej. Będzie łatwiej. Obserwuję ją z końca pokoju, przyjmując wszystko, co tylko wychodzi z jej ust. Ma prawo do nienawiści.
W końcu staję za nią i obejmuję tak mocno, że nie może się wyrwać. Rzuca się i wierzga, krzycząc przy tym, aż wreszcie jej ruchy stają się zaledwie odruchami.
- Przestań - szepczę, odgarniając jej włosy, które opadły na twarz w wyniku szarpaniny. Zaciska usta, tak aby ani jeden szloch nie wypłynął z jej gardła. Słyszy mnie, ale udaje, że nie dociera to do niej. Znów się szarpie, krzycząc, żebym ją puścił, ale tylko wzmacniam uścisk.
- Puść mnie... błagam - nagle wiotczeje w moich objęciach i kompletnie się rozkleja. Jej ramiona unoszą się w energicznych łkaniach. Poddaje się. Nie odważa się na mnie podnieść wzroku. Ujmuję jej twarz w dłonie i ocieram tym samym łzy, które nadal spływają obficie po jej policzkach. Mokre od nich kosmyki włosów odgarniam do tyłu. Zmęczona i pokonana wtula się w moją pierś, wczepiając palce w koszulkę i szlocha. Obejmuję jej sylwetkę jedną ręką, drugą kładę z tyłu głowy.
- To sen... - mówię - To tylko zwykły sen...

Powoli zaczynam dochodzić do siebie, ale mój wzrok nadal miesza się, a ja nie jestem kompetentny do ruszenia się z miejsca. Faza otępienia przychodzi szybko, ale odchodzi z trudem. Czasem mam wrażenie, że nie mogę się ruszyć, bo wszystko mnie boli, ale to fałszywe wrażenie. Siedzę nieruchomo. Dawno stwierdziłem, że siedzenie jest bezpieczniejsze niż leżenie. Nie wiadomo, czy następnym razem będę w stanie się podnieść z pleców. Mój wzrok przebiega po wszystkich rzeczach, które teraz wydają się znowu nieznajome. Nagle mój dom wydaje się pułapką, o którą sam prosiłem, choć nadal jest jedynym miejscem, które daje mi poczucie bezpieczeństwa. Jest puste, czyste, zbędne od szczegółów i ludzi.
Wydaje mi się, że większość decyzji, jakie podjąłem w czasie dwudziestu pięciu lat swojego życia, można uznać za w miarę rozsądne. W każdy razie, gdyby na jednej szalce wagi położyć głupie decyzje, a na drugiej mądre, zdecydowanie przeważałyby te pierwsze.
Nabieram powietrza do płuc i wstrzymuję oddech. Wypuszczając je przez usta, staram się skupić na tym, czy wyczuwam jego podmuch na wilgotnych wargach. To miał być niby znak, że jestem zdolny do wstania. Funkcjonowanie i tak nie wychodziło mi sprawnie od jakiegoś czasu.
Godzina dziewiąta wskazywała na trzy rzeczy.
Nie śpię już od pięciu godzin.
Muszę jechać do pracy.
I tak nie zjem śniadania.

Od Anastazji CD. Rafaela

Całe to zamieszanie przez tą nową sprzątaczkę sprawiało iż coraz bardziej miałam ochotę wyjść i trzasnąć drzwiami. Miałam niesamowity bajzel w dokumentach i uporządkowanie go zajęło mi aż dwie grube godziny, gdzie w tym czasie powinnam robić obchód i sprawdzać jak się miewają moi pacjenci, Ci duzi jak i mali. Wkładając ostatnią z żółtych teczek na swoje miejsce, jeszcze raz rozejrzałam się czy aby na pewno dobrze wszystko posegregowałam. Kolor czerwony oznaczał pacjentów tych najciężej chorych, pomarańczowe teczki to byli pacjenci z poważnymi obrażeniami powypadkowymi. Niebieskie teczki oznaczały pacjentów z unormowanym stanem, aczkolwiek zaraz do wypisu, natomiast zielone teczki kryły w sobie zawartości pacjentów, którzy już dawno opuścili szpital. No w zasadzie miałem i też czarną teczkę i szarą, gdzie czarna oznaczała próby samobójcze, a szare oznaczały ćpunów. A no tak… bym zapomniała jeszcze o fioletowej teczce! Cóż ja akurat nie miałam tej „przyjemności” zajmować się takimi pacjentami jak inni lekarze i miałam nadzieję że to się nie zmieni… Otóż fioletowa teczka była tylko i wyłącznie dla skazańców z więzienia, którzy od czasu do czasu trafiali do naszego szpitala z lekko poderżniętymi gardłami albo innymi dźgnięciami. Tak więc na szczęście takowa teczka w moich dokumentach się nie znajdywała. Gdy uznałam że wszystko jest na swoim miejscu, pozwoliłam sobie upić łyk zimnej już kawy, która przez ten cały czas zdążyła mi wystygnąć.
Niezadowolona z tego lekko się skrzywiłam, lecz nie miałam zamiaru jej wylewać do zlewu. Siedząc na krześle obrotowym w kolorze ciemnoszarym, lekko przetarłam twarz swoimi dłońmi, a następnie spojrzałam na zegarek, który znajdował się na mojej lewej ręce. Była godzina jedenasta, co oznaczało że teraz w mieście panują największe korki i zapewne będzie jak zawsze wiele stłuczek, które są wywołane pośpiechem by wszędzie zdążyć na zakupy. Właśnie muszę przecież też pojechać i kupić sobie mięso na gulasz. Siedząc tak nagle usłyszałam pukanie do swoich drzwi, co wyrwało mnie z zamyśleń i zdałam sobie sprawę że trzymam jeszcze kartę jakiegoś pacjenta, lecz nie przejmując się tym teraz, spojrzałam na białe drzwi, po czym raczyłam się odezwać.
- Proszę – powiedziałam spokojnie, chwilę czekając aż drzwi się uchylą, a następnie ujrzałam dwie znajome już sobie twarze dwójki zatroskanych rodziców, którzy zapewne chcieli się spytać o stan zdrowia swojej czteroletniej córki, która była pod moją opieką.
- Dzień dobry pani doktor, można? - spytał niepewnie wysoki mężczyzna, o czarnych włosach i piwnych oczach.
- Tak, zapraszam – odparłam spokojnie, dzięki czemu dwójka rodziców pokusiła się o wejście do mojego gabinetu.
- Czy coś wiadomo w sprawie Anteki? - spytała tym razem zatroskana kobieta. Cóż z ich córką był o tyle taki problem że w zasadzie przez przypadek trafiła na mój oddział, gdyż inny oddział był przeciążony już i nie miał dla małej miejsca, tak więc musiałam się nieco bawić w detektywa by się dowiedzieć co dolega małej, choć oczywiście nie tylko ja tak miałam, gdyż na wielu innych oddziałach działy się podobne rzeczy. Ich córka trafiła do nas z wysoką gorączką, słabym tętnem oraz była niezwykle blada i słaba, a rodzice wcześniej mówili że była bardzo energicznym dzieckiem zazwyczaj. Przez około tydzień trzymali ją w domu najpierw, gdyż sądzili że to przeziębienie, albo może grypa, lecz z czasem objawy się jeszcze bardziej tylko nasiliły, co wreszcie skłoniło rodziców to przyjazdu do szpitala, gdyż lekarz rodzinny twierdził ciągle że to przeziębienie. Co najciekawsze ich lekarz rodzinny w ogóle nie zlecił żadnych szczegółowych badań, a i nawet niechętnie zbadał dziewczynkę, z tego co oczywiście się dowiedziałam od rodziców gdy mi to opowiadali. Najpierw dziewczynka trafiła na obserwację, gdyż nie wiadomo co jej było… Drugiego dnia obserwacji dziewczynka zaczęła się bardzo dusić, więc podejrzewano iż jest to coś z płucami, dlatego też zrobiono jej badanie typu rentgen by wykazał czy jest jakiś stan zapalny płuc czy też oskrzeli, ale niczego takiego nie wykazało urządzenie, przez co powstała niewiadoma. Oczywiście badania serca też zrobili, czyli echo serca, ekg i badania krwi, lecz to także niewiele wniosło do sprawy. Spirometrię nawet miała robioną czy przypadkiem nie ma astmy, ale to badanie też dało wynik negatywny i wykazało że płuca dziewczynki pracują prawidłowo. Wiedzieli jednak że z dziewczynką jest coś nie tak i dlatego nie wypisano jej do domu, i tak się złożyło że wylądowała u mnie na oddziale. Ponieważ standardowe badania z krwi nic nie wykazały, kazałam zlecić bardziej szczegółowe badania, gdyż zły stan dziewczynki mógł wynikać nawet i ze źle pracujących nerek.
- Cóż w tej chwili czekam na jej wyniki badań z krwi, więc na razie jeszcze niczego nowego nie wiemy – powiedziałam prawdę, nie chcąc ich okłamywać, gdyż w tej chwili zdenerwowany rodzic wyczuje każde kłamstwo, zwłaszcza jeśli chodzi o tak małe dziecko.
- Ale przecież ona miała już robione badania krwi dwa dni temu – zauważył szybko zaniepokojony ojciec.
- Owszem, ale tamte badania były mniej szczegółowe niż te, które zleciłam – wyjaśniłam – Powinny być one już niedługo i mam nadzieję że w końcu się dowiemy, co się dzieje z państwa córką – dodałam zaraz.
- Nigdy nie chorowała… Nigdy nawet nie miała grypy, tylko jakieś niewielkie przeziębienia, a teraz takie coś – powiedziała zrozpaczona matka, która była bliska płaczu, więc jej mąż objął ją ramieniem by dodać jej otuchy.
- Proszę mi wierzyć, że robię wszystko co jest w mojej mocy by dowiedzieć się co dolega pańskiej córce… - powiedziałam spokojnie, patrząc na nich – Obiecuję że znajdziemy przyczynę i zaczniemy ją leczyć – dodałam jeszcze, a kiedy chciałam coś dodać, nagle zadzwonił mi telefon komórkowy, gdzie pojawił się napis „LAB”. Oznaczało to iż dzwoniło do mnie laboratorium, któremu kazałam się pośpieszyć z wynikami badań i dałam to jako najpilniejsze zlecenie badań, tak więc reszta innych pacjentów z którymi było lepiej musieli nieco zaczekać.
- Przepraszam na chwilę – powiedziałam szybko i zaraz przeciągnęłam jednym ruchem kciuka po ekranie, po zielonej słuchawce, tym samym odbierając połączenie – Słucham? - odezwałam się do telefonu, gdy przyłożyłam ucho do ekranu.
- Pani doktor, są już wyniki Anety Whiteden – poinformował mnie starszy kobiecy głos – Znajdzie je pani na swojej poczcie oddziałowej – dodała jeszcze.
- Dobrze rozumiem, dziękuję za informację – odparłam szybko i się rozłączyłam, a następnie sięgnęłam po swojego laptopa, którego zaraz odpaliłam.
- Przyszły już wyniki pani doktor? - spytała kobieta, która nagle zaczęła się wiercić na krześle jakby siedziała na jakiś szpilkach.
- Tak, zaraz je odczytam – mówiąc to wpisałam login i hasło do poczty szpitalnej. Każdy lekarz miał swoją skrzynkę pocztową, która była przypisana do danego oddziału, co bardzo ułatwiało pracę. Chwilę czekałam aż laptop załaduje stronę, co oznajmiało mi kółeczko na środku ekranu, a następnie po pojawieniu się całej strony poczty, kliknęłam na zakładkę „ważne”, gdzie zaraz na pierwszej pozycji zobaczyłam napis „WYNIKI BADAŃ Nr…”, oraz numer zleconego badania, co najmniej mnie interesowało w chwili obecnej. Szybko najechałam myszka na tą wiadomość i klikając lewy przycisk myszy otworzyłam zawartość wiadomości, która była nawet duża. Zaczęłam szybko przeglądać jej wyniki. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to to iż dziewczynka miała bardzo mało czerwonych krwinek, a strasznie dużo białych, które są odpowiedzialne za odporność organizmu. Oznaczało to iż organizm dziewczynki z czymś bardzo zaciekle walczył… Zmarszczyłam na to lekko swoje brwi i zaczęłam czytać dalej. Reszta wyników też nie była za dobra, co źle wróżyło.
- Czy państwa córka pije dużo wody? - spytałam, patrząc na nich kątem oka.
- No nie wiem… pije raczej normalnie i nigdy nie narzekała na nic – powiedziała szybko matka.
- Miała jakieś urazy? - ciągnęłam dalej – Zadrapania, rany? - pytałam i zamknęłam laptopa, który zaraz przeszedł w tryb czuwania.
- Nawet jeśli miała, to zaraz jej wszystko odkażaliśmy spirytusem salicylowym i zaraz zakładaliśmy opatrunki, jeśli o to chodzi to jesteśmy na takie sprawy bardzo wyczuleni – poinformował mnie ojciec dziewczynki – Pani doktor czy coś już wiadomo? - dodał szybko zniecierpliwiony już nieco. Słysząc te informacje już prawie byłam pewna co to jest, a jeśli tak to dziewczynka była naprawdę bardzo poważnie chora…
- Najpierw jeszcze ją przebadam, ale niestety wieści raczej nie są dobre – mówiąc to podniosłam się szybko i zarzuciłam swój stetoskop na kar, który był w kolorze wiśniowym.
- O mój boże – przejęła się matka dziewczynki i też prędko się poderwała, wraz ze swoim mężem, a następnie podążyli za mną do sali dziewczynki, gdzie zaczęłam ją uważnie oglądać, osłuchiwać i w ogóle przeprowadzać rutynowe badania, podobne do tej u lekarza rodzinnego. W tym czasie dwójka rodziców patrzyła na moje poczytania z wielkim strachem i niecierpliwością, a kiedy skończyłam badanie, poprosiłam ich by ze mną wyszli, gdyż nie chciałam by dziecko słyszało całą rozmowę.
- I co pani doktor? - spytała matka Anetki, wyprzedzając tym samym swojego męża w tym.
- Niestety nie jest dobrze… - zaczęłam – Jestem pewna na sto procent że państwa córka choruje na ostrą białaczkę szpikową… - oznajmiłam im, przez co matka dziewczynki prawie osunęła się na podłogę, lecz dzięki refleksowi swojego męża, nie upadła na podłogę, tylko usiadła ciężko na krześle.
- Ale jak to możliwe? - pytał przejęty ojciec – Je normalnie, nikt od nas z rodziny nigdy nie chorował na takie typu choroby – dodał szybko siadając obok swojej żony, której z oczu poleciało kilka łez.
- Choroba może pojawić się nagle, bez żadnego uprzedzenia i to nie musi być dziedziczne – mówiłam nieco łagodniej – Przykro mi… - dodałam.
- Co teraz pani doktor? - spytała z prędkością światła kobieta, patrząc na mnie zrozpaczonymi, aczkolwiek pełnymi nadziei oczami iż wyleczę jej dziecko.
- Państwa córka zostanie skierowana na chemioterapię, a jeśli to nie pomoże, choć rzadko to się zdarza, to w grę będzie wchodzić przeszczep szpiku kostnego, tak więc będę musieli państwo się szczegółowo na wszelki wypadek przebadać, czy w razie czego któreś z państwa będzie mogło być dawcą – wyjaśniłam na co szybko pokiwali głowami.
- Tak zrobimy, dziękujemy pani – powiedział załamany tymi wieściami mężczyzna i mocniej przytulił żonę.
- Proszę teraz wrócić do córki… Potrzebuje państwa bardzo teraz, a smutne miny jej nie pomogą w walce… Trzeba mieć nadzieję że będzie dobrze – mówiąc to, poczułam jak mój pegeer zaczął wibrować, więc szybko na niego spojrzałam. „Sala operacyjna, piętro 4”.
********
Gdy przybyłam na miejsce ujrzałam ciężko pobitego chłopca, który wyglądał na około dziewięć lat… Już na pierwszy rzut oka było z nim tragicznie, a skaczące pielęgniarki wokoło niego mi to potwierdzały.
- Co się dzieje Trudi? - spytałam szybko oglądając chłopca, którego właśnie wieźli szybko na salę operacyjną.
- Ciężkie pobicie, złamane żebra jedna noga wstrząs mózgu… - mówiła szybko trzymając w górze kroplówkę – Dodatkowo silny krwotok wewnętrzny w jamie brzusznej oraz przebite płuco – dodała, a wtem ujrzałam doktora Rafaela, który był tak samo zdezorientowany sytuacją, jak ja jeszcze przed chwilą. Stan chłopca musiał być bardzo poważny skoro wezwano aż dwóch chirurgów i to jeszcze z różnych kompletnie oddziałów. Szybko mu objaśniłam co i jak, a następnie oboje się przebraliśmy w specjalne stroje operacyjne, w czym pomogły jak zawsze inne pielęgniarki, a następnie podając chłopcu narkozę by się aby czasem nie wybudził w trakcie operacji, zaczęliśmy przecinać nożyczkami jego ubrania. Były całe brudne i zakrwawione, a gdy materiał brązowej bluzki zniknął z ciała chłopczyka, ujrzeliśmy wiele strasznych siniaków. Były niemalże wszędzie! Biedne dziecko pomyślałam szybko pomagając reszcie przy rozcinaniu spodni chłopca gdyż nic nie mogło uciskać operowanych miejsc. Następnie doktor Rafael zaintubował naszego małego pacjenta, a ja środkiem specjalnym do dezynfekcji skóry przez operacją, wysmarowałam go różowawą substancją po całym brzuchu oraz klatce piersiowej. Puls był bardzo słaby, więc musieliśmy się spieszyć! Wzięłam skalpel i zaczęłam delikatnie przecinać skórę w kształcie dużej litery „Y”, a po chwili w oczy rzucił mi się straszny widok. Wszędzie było pełno krwi, więc zaczęliśmy zaraz przetaczać chłopczykowi krew, gdyż mógł się nam tu zaraz wykrwawić, a tego nie chcieliśmy… Ja zajęłam się przebitym płucem, a Rafael natomiast zajął się pękniętym naczyniem w jamie brzusznej. Mieliśmy do dyspozycji dwa zespoły personelu operacyjnego, gdyż zarówno ja jak i doktor Rafael musieliśmy mieć dostęp do ssaków którymi odprowadzaliśmy krew do specjalnego pojemnika i tych samych narzędzi chirurgicznych. Już nawet gdy widziałam stan narządów wewnętrznych, wiedziałam że chłopczyk był regularnie katowany przez swoją rodzinę. Jego narządy były tak poobijane, że w zasadzie to ledwie funkcjonowały! Co chwilę padały zaś słowa „ssak”, „skalpel”. Lekko rozcinając płuco skalpelem, udało mi się wydostać jedno z połamanych żeber, które na szczęście nie utkwiło głęboko, lecz uszkodzenia i tak były bardzo poważne, a jeszcze trzeba było poskładać jakoś połapane kości w całość! Co jakiś czas jedna z pielęgniarek wycierała mi czoło, a ja będąc skupiona całkowicie na swoim zadaniu nie wiedziałam co robi inny chirurg, lecz wnioskując po jego małomówności, mogłam łatwo stwierdzić że on także jest skupiony na swoim zadaniu i że dobrze mu idzie. Operacja trwałą w sumie siedem długich godzin, ale zakończyła się pełnym sukcesem, dzięki czemu życiu chłopca nie zagrażało już większe niebezpieczeństwo. Podczas gdy pielęgniarki szybko podawały inne leki, ja z Rafaelem zdjęliśmy z siebie jednorazowe ubrania operacyjne, a następnie wraz z zoperowanym pacjentem wyszliśmy z bloku operacyjnego.
- Tak w ogóle to nie jestem ruda, tylko na imię mi Anastazja – powiedziałam cicho do niego, lecz zaraz po przejściu kawałka korytarza, dopadł jakiś rosły mężczyzna, który bardzo przejęty zaczął się wypytywać o jego stan zdrowia.


Rafaelu? :3 no i jak tam kocurze minęła operacja? Xdd

Od Rafaela cd. Anastazji

- Na pewno wszystko ze mną dobrze Elizabeth - westchnąłem, nie wiedząc jak uwolnić się od ciekawskiej pielęgniarki, której pytania powodowały u mnie dość duży dyskomfort - To tylko grypa, dobrze ją odleżałem, więc nie umrę. A teraz musisz mi wybaczyć, ale chciałbym zajrzeć do dokumentów pacjentów, aby zobaczyć co pozmieniało się od czasu mojej nieobecności - mówiąc to, kulturalnie wycofałem się do swojego gabinetu, by ujrzeć w nim totalny chaos. Kolorowe teczki walały się po podłodze, jakby to było ich prawowite miejsce. Nie ukrywam, iż wywołało to u mnie lekką złość, lecz dzięki swojemu opanowaniu, para z nosa mi na szczęście nie buchała. Zabierając się za układanie tego bałaganu, kazałem wezwać do siebie tę rudą pannicę, która swoją drogą oddała mi kilka minut temu resztę tego nieładu. Przynajmniej wiem, co do czego jest - pomyślałem pocieszająco, znajdując na półce odpowiednie miejsca dla całej makulatury. Nim się obejrzałem, minęło dwadzieścia minut, a od ciemnobrązowych drzwi rozległ się odgłos pukania, po którym nastąpiło dość głośne skrzypnięcie.
- Wzywałeś? - damski głos przedarł się przez ciszę pomieszczenia, oznajmiając mi tym samym, że oczekiwana przeze mnie osoba właśnie przybyła.
- Tak, mam dla ciebie kilka pytań, a pierwsze z nich brzmi, dlaczego zostawiłaś po sobie taki bałagan? - uniosłem jedną brew ku górze, aby nasilić cały dramatyzm tej akcji. Widząc lekkie niezrozumienie na jej twarzy, postanowiłem zasiąść na swoim krześle, a następnie wskazać ręką świeżo poukładane kartony, których brzegi i tak były nieco pozadzierane.
- To nie moja wina panie idealny, tylko naszej nowej sprzątaczki - westchnęła, kładąc swoje zadbane dłonie na delikatnie zaokrąglonych biodrach - Jest straszną niezdarą i narobiła syfu już kilku innym osobą... Ostatnio przewróciła jedną z półek... Wtedy to dopiero był huk! Myśleliśmy, że dzieje się jakiś atak terrorystyczny - wyjaśniła bez ogródek, nagle coś sobie przypominając - Na biurku została mi jeszcze dokumentacja medyczna jednej z dziewczynek. Suzi Gustin? To jeśli się nie mylę jedna z twoich pacjentek?
- Tak... Miałem ją dzisiaj odwiedzić. Możesz już iść, nie będę ci zawracał głowy, a po papiery zgłoszę się do ciebie osobiście. W końcu to ja powinienem biegać za wami, a nie wy za mną - rzekłem, stukając lekko palcami w blat sosnowego biurka - Do zobaczenia później.
⚜⚜⚜⚜⚜
Pierwsze dwie godziny dyżuru minęły mi bardzo spokojnie. Na całe szczęście podczas mojej nieobecności nic złego się tutaj nie wydarzyło. Kilku pacjentów ubyło, kilku przybyło, lecz można powiedzieć, że byłem z ich liczbą na ten moment bardziej na plusie niż na minusie. Czy było się z czego cieszyć? W sumie zależy jak na to patrzeć. Jak to się mówi... Im więcej chorych tym więcej pracy, co wiąże się z większym wynagrodzeniem, jak i wysiłkiem fizycznym. Nigdy nie byłem człowiekiem łasym na pieniądze, ale żeby przeżyć w mieście Avary musiały zrobić swoje. Taka zasada. Zarabiasz? Żyjesz dalej. Nie masz przy duszy ani grosza? Lepiej się tutaj nie pokazuj.
- I tak właśnie brzydkie kaczątko stało się ślicznym łabędziem. Koniec - zamknąłem bez najmniejszego pośpiechu ilustrowaną książkę, starając się nie narobić przy tym wielkiego szumu. Byłem właśnie u wspomnianej już dzisiaj Suzi, której rodzice jak zwykle ją zawiedli. Mała kobietka miała dopiero dziewięć lat, a przez cały pobyt w szpitalu jej matka oraz ojciec pojawili się tutaj tylko dwa razy. Jak to oni mówią... Są strasznie przepracowani, a ich córka jest na tyle duża, że powinna sobie radzić sama. Ciekawe. Mnie to nawet w tym wieku Samuel i Samantha nie chcieli puszczać po ciemku do kolegi, który mieszkał po drugiej stronie ulicy. Ja rozumiem, iż czasy się zmieniają, lecz czasami ten świat zaczyna zbyt bardzo głupieć.
- A przeczytasz mi jeszcze jedną? - nim zdążyłem odpowiedzieć na jej pytanie, mój pager znajdujący się w przedniej kieszeni białego fartucha, zaczął nerwowo wibrować, powiadamiając mnie tym samym, o przesłaniu nowej wiadomości. Wezwanie na oddział segregacji poziom zero - przeczytałem szybko, odznaczając tekst jako przeczytany.
- Wybacz skarbie, ale muszę iść... Poproś panią Simon o przeczytanie ci Królowej Śnieżki, na pewno się zgodzi - pstryknąłem ją delikatnie w nos, po czym podnosząc się z krzesła, szybko ruszyłem na sam dół budynku, który zdecydowanie nie był moim rewirem. Wchodząc na odpowiednią salę, już z daleka mogłem ujrzeć swojego kolegę, który z uporem próbował uspokoić jakiegoś niezadowolonego faceta - O co chodzi Rayan?
- Pan Turner próbuje nas zmusić do tego, abyśmy przebadali jego syna bez kolejki... Twierdzi, że jest strasznie chory... I że nie może czekać w kolejce - wytłumaczył pospiesznie, zerkając kontem oka na dobrze zbudowanego blondyna - Tyle, że z kart wychodzi, iż syn jest zdrowy jak ryba. Był badany dwa dni temu w innym szpitalu i nic u niego nie wykryto.
- I co ja mam do tej sprawy? Jestem chirurgiem, a nie lekarzem rodzinnym - spojrzałem mu prosto w oczy, nie rozumiejąc całej tej sytuacji. Jeśli byłaby sytuacja zagrożenia życia to owszem, mógłbym coś tutaj zdziałać, lecz teraz, nie widząc nawet po małym, rozbrykanym brunecie najmniejszego cienia bólu czułem się tutaj bezużyteczny.
- Kazał cię wezwać... Myślałem, że się znacie.
- Wątpię - przetarłem wierchem dłoni swoje usta - Poczekaj chwilę - zbliżyłem się bardziej do niesłyszących nas, obcych ludzi - Pan Turner prawda? O co chodzi? Ponoć kazał mnie pan wezwać.
- Tak, nikt nie chce go przebadać, a pan pewnie znajdzie odrobinę czasu prawda? - mówiąc to, pokazał mi dość gruby plik pieniędzy, który najwidoczniej miał służyć jako łapówka - Prawda?
- Wybaczy pan, ale nie. Jako lekarz mam obowiązek pomagać, ale nie za łapówki. Każdy potrzebuje pomocy, a pan blokuje tylko miejsce swoim dzieckiem, któremu się tylko nudzi - mruknąłem, słysząc jak chłopaczek z jękiem prosi starszego, aby w końcu wrócili do domu. Facet miał już zaczepiać mnie kolejny raz, ale na szczęście przerwał mu mój komunikator, który wyświetlił na małym ekranie kolejny napis. Wezwanie na blok operacyjny. Poziom czwarty. Nie wiedząc, o co może chodzić, pożegnałem się krótko z jednym z kłopotów, a następnie biegiem rzuciłem się z powrotem do miejsca, gdzie przyszło mi od kilku lat urzędować. Zdążyłem akurat na moment wwożenia nieprzytomnego malucha na salę operacyjną. Wszystko działo się w tak szybkim tempie, iż zdążyłem się pokapować, że sytuacja jest wręcz tragiczna. Miałem już pytać się jednej z pielęgniarek, o co chodzi, ale po raz kolejny w tym dniu mogłem wpaść na panią rudą jaszczurzycę, która cały czas monitorowała stan naszego podopiecznego - Powiesz mi rudzielcu, co się dzieje?

Anastazjo? :3
Jaszczurzyco przepowiedz swe imię xD W końcu ponad 1000 słów B)

Podsumowanie października

Witam wszystkich w ten cudowny październikowy wieczór (tak, nawet zimne wieczory potrafią być udane, szczególnie z ciepłym kubkiem, książką, kocem i Avenley River na Discordzie)! Nietrudno zauważyć, iż każdego z Was ganiają obowiązki szkolne — październikowa aktywność należała niestety do tych gorszych. Ale, ale! Pomimo niewielkiej ilości postów na naszym koncie dziękujemy dwukrotnie bardziej, połączyć blogowanie z nauką to nie lada wyczyn!
W październiku napisaliśmy łącznie 107 postów, co stanowi ułamek dotychczas opublikowanych postów. Wynik jest podobny do wrześniowego, jednakże, w przeciwieństwie do poprzedniego miesiąca, przekroczyliśmy próg stu postów, za co gorąco dziękujemy i mamy nadzieję, że w listopadzie będzie jeszcze lepiej (jak już zaczęliśmy, to niech będzie tak dalej!). Powitaliśmy jedenaście nowych postaci — sześciu mężczyzn oraz pięć pań. Avenley River zostało wyświetlone 8 500 razy w ciągu całego października. Najwięcej zgromadziliśmy ich z (za wyłączeniem Polski): Portugalii oraz USA. Aktualnie w Avenley River znajduje się 60 postaci, na koncie mamy w zaokrągleniu 85 tysięcy wyświetleń, blog pracuje od pięciu miesięcy. Najwięcej wyświetleń zdobył post o odejściu Davida i Camilli (choć autorka zostaje z nami), zaś najczęściej odwiedzaną stroną byli Mieszkańcy.
Dziewiątego października urodziny obchodziła nasza Althea. Jeszcze raz — sto lat!
Podobnie jak w zeszłym miesiącu, wybór stanowił mały problem, albowiem, mówiąc szczerze, niewielka ilość postaci wysunęła się poza szereg. W przeciwieństwie do poprzednich miesięcy, naszym priorytetem w wyborze była długość pisanych opowiadań, pod lupę braliśmy także ich jakość. W ten oto sposób wybraliśmy parę października, czyli...


Tatum Farewall, mimo tego, iż jest z nami niedługo, zrobiła świetne wrażenie swoimi długimi opowiadaniami. Podobną sytuację zauważyłyśmy u Adama. Oboje dostajecie po 100PD.
Jak co miesiąc, mamy jeszcze wyróżnienia. W październiku trafia ono jedynie do jednej postaci.
Vincent, choć należy do bloga zaledwie pół miesiąca, zdołał napisać już trzy opowiadania mające od tysiąca dwustu do dwóch tysięcy słów. W Twoje ręce trafia 40PD.
1. Jak mogliście zauważyć, eventy nie cieszą się zbyt wielką popularnością. Aby nieco Was zachęcić, wraz z administratorkami pragniemy wprowadzić dodatkowe nagrody. PD jak to PD, nie ma wielu zastosowań. Jeżeli zainteresowanie Caramellen wzrośnie, nagrody pojawią się w tym wydarzeniu.
2. Jeśli pozostanie tak, jak jest aktualnie (mowa o eventach), niestety, nie pojawią się kolejne wydarzenia (na przykład świąteczne) z racji rzecz jasna małego zainteresowania. Naprawdę nam przykro, jednakże wysiłki idą na marne, kiedy spośród sześćdziesięciu postaci udział wezmą trzy, tym bardziej jednego autora. Uwierzcie, administracja ma różne rzeczy do zrobienia, a olanie naszego wysiłku za przeproszeniem nie jest w żadnym stopniu miłe.
3. Z inicjatywy najświeższej administratorki, Alth, już w grudniu startujemy z Avenley'owską gazetką. Poza kolorowymi obrazkami, zdjęciami i nowościami, odnajdziecie tam typowe dla owych mini-konkursy, sudoku, krzyżówki, ogłoszenia, a także inne niespodzianki. Nagrodami będą wspomniane wyżej tajemnicze nowości, choć niekiedy zdarzy się coś innego (bonus, rzecz).
4. Adopcje ulegną zmianie, grafika dojdzie obiecywałam to już miesiąc temu, tak, wiem.
5. Wracając do tajemniczych nagród, wprowadzona zostanie nowa zakładka dotycząca takowych.
6. W podsumowaniach zawrzemy informacje, kto obchodził urodziny w danym miesiącu, a kto będzie świętował w nadchodzącym.
7. Klik
Jak wiecie, w listopadzie minie pół roku od rozpoczęcia działalności bloga. Od tego momentu (13.11) rozpocznie się proces postarzania — postacie urodzone 14.05 zostaną postarzone o rok 14.11, urodzone 24.06 obchodzą urodziny 24.12 i tak dalej. Poza tym, prosimy, wspólnie postarajcie się o tysiąc postów do trzynastego listopada, będzie to ogromny sukces dla nas wszystkich.
W listopadzie urodziny obchodzić będę ja będzie Louise (13.11), nie musicie składać jej życzeń.

UWAGA!
Prosimy, zagłosujcie na Discordzie — kanał adminowe-ogłoszenia.

Administracja.

Od Evana do Lucii

Zwinąłem swoje słuchawki z biurka, wziąłem futerał z gitarą i plecak. Byłem gotowy, żeby rozpocząć kolejny tydzień. Wdech i wydech. Można iść. Zszedłem po drabince. W kuchni mama naszykowała dla mnie drugie śniadanie do szkoły, na którym nakleiła karteczkę z krótkim Kocham cię. Miłe to, ale mogłaby sobie darować. Nie mam 6 lat jak Alycia. Właśnie, a gdzie jest ten mały gówniak?
-Alycia! - Wydarłem się. - Chodź tutaj, bo zaraz spóźnimy się na autobus!
Usłyszałem głośne tupanie i zaraz moim oczom ukazała się młoda z roztrzepanymi, lekko falowanymi włosami. W ręku trzymała miśka Pana Guzika, ponieważ zamiast jednego oka miał guzik. Jego prawdziwe oko zaginęło w tajemniczych okolicznościach.
-Czesałaś się w ogóle? Jesteś poczochrana jak jakaś wiedźma. - Westchnąłem.
-Nie jestem wiedźmą. - Tupnęła nogą. - Uczesz mnie.
-Nie ma czasu. - Odparłem. - Weź ze sobą szczotkę to uczesze cię w autobusie.
Wróciła się do pokoju, a ja zgarnąłem swoje jedzenie do plecaka. Śniadanie młodej wsadziłem do jej plecaczka. Wróciła i dołożyła tam również szczotkę.
-Idziemy już? - Zerknęła na zegarek. - Chyba mamy mało czasu.
-Musimy się pospieszyć. - Zakładałem już buty i narzucałem kurtkę. Później pomogłem ubrać się Alycii. Zamknąłem drzwi i pobiegliśmy na przystanek. Sekundę po nas przyjechał nasz autobus.
-Udało się nam! - Mała się cieszyła jak głupia. Chciałbym mieć w życiu chociaż połowę jej dziecięcego optymizmu.
-Siadaj, uczeszę cię szybko. - Burknąłem. Nie lubiłem robić takich rzeczy publicznie, ale wiedziałem doskonale, że nie mogę jej puścić w takim nieładzie do przedszkola. Jej wychowawczyni zjechałaby mnie wzrokiem jakbym ją odbierał. Jakby fryzura mogła źle wpłynąć na zachowanie innych dzieci. Zacząłem czesać ją czesać.
-Lubię jak mnie czeszesz braciszku. - Uśmiechnęła się do mnie.
-Świetnie. - Odparłem krótko, bez nadmiernej tkliwości obecnej w głosie siostry. Pierwszy był przystanek, na którym młoda musiała wysiąść.
-To ja idę. Udanego dnia w szkole! - Pomachała mi swoją rączką, a potem łapką Pana Guzika.
-Do zo młoda! - Uśmiechnąłem się, bo wreszcie pozbyłem się tego smarkacza. Kochałem ją, ale mimo wszystko rano, kiedy jeszcze nie do końca byłem rozbudzony, myślenie za siebie sprawiało mi problem. A myślenie za siebie i moją sis to już w ogóle armagedon. Dlatego też, kiedy rozsiadłem się w ostatniej ławce na matmie, postanowiłem sobie odpocząć umysłowo i za bardzo nie wysilać się przy rozwiązywaniu kolejnych przykładów. Tym zajął się mój serdeczny kumpel z ławki, Thor. Znaczy taką miał ksywkę. Był dość spory i przy okazji całkiem silny. Jednak nie był tępy. Jego młotem był niesamowity umysł, dla którego matma nie stanowiła jakichkolwiek przeszkód. Dlatego też, czasami pozwalał mi z siebie spisywać, jak na przykład dzisiaj. A jak potrzebowałem, żeby coś mi wytłumaczył to też nie było problemu. Na przerwie razem z Thorem udaliśmy się do reszty naszych ziomków. Ekipa ta składała się z 5 osób, wliczając w to mnie i mojego kumpla z ławki. Oprócz nas jest to jeszcze Brad, Steve i Jim. Przywitaliśmy się wszyscy.
-Mamy dzisiaj jakiś sprawdzian czy coś? - Zapytał Jim, który w sumie momentami odlatywał w swój świat.
-Dzisiaj spokój na froncie. - Zakomunikowałem. - Steve wybierasz się dzisiaj pod wieczór na skate'a?
-A co chcesz robić? - Mój blond kumpel, który jeździł na desce zerknął na mnie z zainteresowaniem.
-Pewnie jak zwykle powypierdzielać się na rolkach. - Śmiechłem.
- No bez przesady. - Steve westchnął. - Kiedy ostatnio zaliczyłeś glebę?
-Hmm... Daj mi chwilę. - Namyśliłem się. - Już wiem! Dwa tygodnie temu. To było tak, że jeździłem akurat sam, a było po deszczu i wszystko po prostu się ślizgało. Ale ja, jak to ja, mówię sobie, co mi tam. I co ćwiczyłem? Przejazd po poręczy. Wiecie, ta poręcz jest z metalu, jakby któryś z was nie wiedział, bo nie jesteście zbyt częstymi gośćmi tych okolic. Jeden ślizg mi nawet wyszedł. Za drugim w ostatniej chwili złapałem równowagę, a tak to kołysałem się jak boja na wzburzonym morzu. No i do trzech razy sztuka. Za trzecim jeb, gleba przywitała mnie z otwartymi ramionami!
Chłopaki zaczęli się śmiać. Thor klepnął mnie po plecach, tak, że prawie wyplułem kręgosłup.
-Oby dzisiaj było sucho. - Brad wywrócił oczami. - A jak nie to osusz okolicę swoimi sucharami Steve.
-Ej! Moje żarty są śmieszne. - Blondyn się obruszył.
-Taa... Szczególnie, że ty się z nich najgłośniej śmiejesz. - Jim ryknął niepohamowany brechtem. Nastąpił dzwonek obwieszczający koniec przerwy. Ruszyliśmy do klasy na fizykę. Przedmiot, na którym zawsze starłem się uważać i faktycznie mnie interesował. Na całe dla mnie szczęście, nasz nauczyciel podobnie jak ja interesował się kosmosem i często przemycał jakieś ciekawe informacje o ciałach niebieskich. Reszta dnia upłynęła mi we względnym spokoju.  Wziąłem ze sobą gitarkę, żeby po lekcjach poćwiczyć w sali muzycznej, ale przypomniałem sobie, że powinienem odebrać młodą z przedszkola. A może odebrać ją i zabrać ze sobą, żeby ewentualnie posłuchała? Ona i tak by się zajęła Panem Guzikiem. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem. Podjechałem, żeby ją odebrać. Wychowawczyni nawet posłała mi uśmiech. Widocznie fryzura spełniła wymogi BHP.
-Do domku. - Alycia się ucieszyła.
-Niee.- Zaprzeczyłem. - Pojedziesz ze mną na chwilę do mojej szkoły.
-Pooo coo? - Zaczęła marudzić.
-Chciałem tam poćwiczyć grę na gitarze. - Westchnąłem, bo wiedziałem, że czeka mnie krótka kłótnia.
-A nie możesz w tym swoim pokoju? - Założyła rączki na klatce piersiowej.
- No nie, potrzebuję sali muzycznej. Jest lepsza akustyka i chciałem sprawdzić jeden bajer. - Mrugnąłem do niej. Lubiła takie niespodzianki, więc może da się na to naciągnąć.
-Hmm... a jaki bajer? - Odparła powoli.
-Jak ze mną pojedziesz, to zobaczysz. - Szczegół, że żadnego bajeru nie było.
-No dobra. - Zgodziła się łaskawie, a w środku pewnie zżerała ją ciekawość. Dojechaliśmy do szkoły. Ruszyłem przez puste o tej porze korytarze do sali muzycznej. Przed drzwiami przypomniałem sobie, że w sumie to przydałby się kluczyk, jednak zatrzymał mnie dźwięk. Ktoś był w środku i grał. Chyba to były skrzypce. Dość prosta melodia, jednak grana z wdziękiem i bardzo płynnie. Stanąłem pod drzwiami i chwilę słuchałem. Nie zauważyłem, jak Alycia wraz z Panem Guzikiem uchyliła drzwi i wbiegła do pomieszczenia.
-Hej! Bo mój braciszek chciał mi tutaj pokazać jakiś bajer i myślę, że chodziło o ciebie. Tak ładnie grasz. Pan Guzik naprawdę jest pod wrażeniem. - Usłyszałem lekko sepleniący się głosik tego głupiego bachora. Wkroczyłem za nią i wtedy dostrzegłem kto gra na skrzypcach. Była to ciemnowłosa dziewczyna, której mina w tej chwili wyrażała albo niezadowolenie albo speszenie. Nie znam się na mimice dziewczyn.
-Ehem... - Odchrząknąłem. - Przepraszam za moją młodszą siostrę, ale myślałem, że sala będzie wolna i chciałem tutaj sobie poćwiczyć grę na gitarze. No, ale nie będziemy przeszkadzać. - Zgarnąłem Alycię za ramiona i zacząłem ją wypychać z sali.
-Ale ja chcę jej jeszcze posłuchać. - Burknęła niezadowolona siostra.
-Alycia, nie wygłupiaj się. - Szepnąłem jej na ucho. - Jeszcze raz przepraszam.
[Lucia?]

Od Bridget CD. Evangeline

    Jeśli kiedykolwiek myśleli państwo, że praca grafika to siedzenie przed komputerem i rysowanie myszką po pikselowej sztaludze – byli państwo w błędzie. W wielkim, ogromnym błędzie! Myślałam, że zejdę na zawał przez tę małą mendę. Jasne, znajdowałam cierpliwość do żółtodziobów prawie takich jak ja, ale do pewnej granicy. Ile razy można pytać o to, z której strony włącza się ‘ten przestarzały tablet’? Na świecie była tylko jedna taka osoba. Rachel Abram. Ona nie była ciekawa, ani dociekliwa – była wścibska i po minucie zapominała, co się do niej powiedziało. Byłam bliska podsunięcia pod nos szefa wypowiedzenia, lub chociaż pisemnej prośby o zmianę ‘czeladnika’. Polly świetnie sobie radziła z takimi osobami do momentu pokazania wyników. Nie była dobrym mentorem, gdyż połowę szkolenia potrafiła przegadać. A to nowy kolor paznokci, a to remont w mieszkaniu. Ciężko było jej się skupić na jednym zadaniu, więc tak ważnym było, abym czasem ją podpatrzyła i w konieczności przywołała do porządku.
    Westchnęłam głośno, gdy mogłam zagłębić się w fotelu, złapać za głowę i usłyszeć dźwięk zamykanych drzwi. Rachel w końcu wyszła.
    — Nie podobało ci się? — zapytał rozbawiony Harry. Droczył się ze mną!
    — A dajże spokój. Mam ochotę ją ukatrupić. Dlaczego tobie dostają się najspokojniejsi i najbardziej uzdolnieni? Zawsze dostanę taką Abram lub Opal! Hit, no po prostu hit! — wyrzuciłam z siebie, gwałtownie wstając z miejsca i dołączając się do nich w kuchni. Po chwili krzyknęłam: — Jak mnie doprowadzi do szczytu możliwości, powiem o tym Ronaldowi, zapewniam!
    — Wilma jest cudowna. Ma śliczne różowe włosy, widzieliście? — Nim Polly zdążyła zupełnie roztkliwić się nad fryzurą swojej podopiecznej, zadzwonił mój telefon.
    — Wybaczcie — szepnęłam, wracając do gabinetu. — Tak, słucham?

Evangeline?
Nie ma co lać wody (grunt, że limit jest), trzeba prowadzić akcję między nami!!! 

30 paź 2018

Od Charlesa cd. Odette

Po tym, jak dałem piękny popis tańca erotycznego na blacie, skoczyłem w dziki tłum. Ludzie mieszali mi się z dziwnymi, baśniowymi postaciami. Dookoła mnie falowała muzyka w postaci różnych kolorów, a czasami mogłem nawet odbierać zapach i smak tych dźwięków. Magia synestezji. Tańczyłem z Jamie, która przywarła do mojego ciała w gorącym tańcu. Wszystko było pięknie, do tego momentu. Nagle cała muzyka jakby straciła na wyrazistości. Jej kolory wyblakły, kształty się rozmyły a smak pozostał jedynie krótkotrwałym wspomnieniem. Spomiędzy ludzi zaczęły się wydostawać czarne łapki. Zbliżały się do mnie. Zacząłem się przedzierać przez tłum do wyjścia. Nagle poczułem, że brakuje mi powietrza. Kiedy wydostałem się na zewnątrz, przytłoczyła mnie ciężka cisza, mimo, że dookoła nadal jeździły samochody,a nocne życie miasta wcale nie było małe. Stanąłem na chwilę na chodniku i wbiłem spojrzenie w drzwi prowadzące do klubu. Otworzyły się gwałtownie i natarła na mnie fala czarnych krasnoludków o krwiście czerwonych oczach, które wyciągały do mnie swe małe łapki.
-Nie, nie... - Zacząłem mamrotać. - Zostawcie mnie.
Zacząłem uciekać. Przed siebie, byle jak najdalej od tej mrocznej armii. Wpadłem na ulicę, gdzie moje oczy zostały momentalnie oślepione przez błysk reflektorów.
-Ty pierdolony ćpunie, już mi z drogi! - Usłyszałem również pisk opon, ale nie docierało do mnie, że może mieć to jakikolwiek związek ze mną.
-Ratuj, one są wszędzie! - Przede mną rozpościerała się maska samochodu, na której właśnie zaczęły się pojawiać kolejne krasnoludki.
- Odsuń się, synu, bo cię przejadę!- Usłyszałem jak przez mgłę głos jakiegoś człowieka. A może to jeden z tych krasnoludków? Odsunąłem się od tego pojazdu pełnego moich prześladowców.
- Dlaczego, do cholery, nikt ich nie zabierze?! - Miałem już tego dość. Chciałem, żeby ten koszmar się skończył. Opadłem bez sił na asfalt. Niech sobie mnie zabiorą. I chyba faktycznie zabrały, bo przez chwilę widziałem tylko ciemność. Po chwili jednak poczułem mocny ucisk na ramieniu i jakiś niezrozumiały głos. Zaczerpnąłem głośno powietrza i otworzyłem szeroko oczy.
-Odette? - Wymamrotałem niewyraźnie na widok blond czupryny.
-Tak, możesz się podnieść? - Wszystko dookoła zaczęło nabierać dźwięków i ta fala nowych bodźców zalała mój umysł, co spowodowało ból. Skrzywiłem się i rozejrzałem za czarnymi krasnoludkami. Na szczęście nigdzie ich nie było.
-Spróbuję. - Wyszeptałem, bo nawet mówienie sprawiało mi problem. Dziewczyna podała mi ramię. Oparłem się na niej i uniosłem. Chybotałem się na boki.
-Weźmiemy taksówkę. - Przez dziwny szum dobiegał do mnie spokojny głos studentki. Pokiwałem tylko głową. Blondynka sprawnie złapał taxi, która akurat zajechała pod klub w oczekiwaniu na kolejne krasnoludki... Tak, z klubu nadal wychodziło mnóstwo krasnoludków, ale te były normalne, nie mroczne.Wsiedliśmy do pojazdu. Dwa stworki usiadły przed nami. Miały ze sobą jaszczurkę na smyczy. Ciekawe czy Loki lubi jaszczurki?
-Lubisz jaszczurki? - Spojrzałem na Odette.
-Tak. - Odparła szybko. - Gdzie mieszkasz?
-Nie wiem. Powinna ci się spodobać jaszczurka tych krasnoludków. Oni niech jadą pierwsi. - Mruknąłem.
-Co? Jak to nie wiesz, gdzie mieszkasz? - Jej głos wydawał się jakby przejęty. Miał czerwony kolor. Znowu widzę dźwięki. Suuper.
-Normalnie. Nie pamiętam. - Zacząłem bawić się szybą.
-Dokąd mamy jechać? - Pan kierowca spojrzał na nas. Nagle wyrosła mu trąba słonia. Zabawnie wyglądał. Zachichotałem. Odette zjechała mnie wzrokiem, który wyglądał, jakby miała mnie lekko dość. Nie boję się jej. Jedynie mroczne krasnoludki są ws stanie mnie przerazić.
- Niech pan jedzie na miasteczko akademickie. - Westchnęła.
-Jedziemy na kolejną imprezę? - Szepnąłem jej na ucho.
-Nie. - Odszepnęła mi trochę głośniej.
-Nie krzycz tak, bo mnie główka boli. - Mruknąłem. - Te wstrętne krasnoludki się ze mnie śmieją.
-Przestań. - Dziewczyna spojrzała na mnie z wyrzutem.
-A może jesteś królewną Śnieżką? A ci dwaj to jedni z tej twojej ekipy? - Wskazałem na przednie siedzenie. - Jesteś dobra, bo dajesz im trzymać jaszczurkę.
-Nie mam pojęcia o czym mówisz. - Odwróciła ode mnie głowę. Chyba mnie nie lubi.
-A gdzie masz Jamie? - Zapytałem przypominając sobie rudą koleżankę. - Zostawiłaś ją samą?
-Jamie jest dorosła, da sobie radę. - Odparła.
-Ja też jestem dorosły, a jednak mroczne krasnoludki spowodowały, że bez ciebie chyba nie dałbym sobie rady. - Westchnąłem ciężko.
- Ty nie do końca jesteś sobą. - Spojrzała na mnie znowu.
- A kim? Może przypominam ci jednorożca? - Ucieszyłem się. - Jednorożce są fajne.
-Nie wątpię. - Zaśmiała się. 
-To dobrze. - Zaczęło mnie trochę przymulać, kiedy taksówka się zatrzymała.
-Koniec przejażdżki fanie jednorożców. - Odette zaczęła mnie wyciągać z samochodu. Może jej to ułatwić? Wypchnąłem się z miękkiego fotela tak, że zatoczyłem się aż na zewnątrz.
-To gdzie teraz? - Rozejrzałem się, ale nie zobaczyłem ani krasnoludków, ani jednorożców. Smuteczek.
-Musimy się jeszcze wspiąć na pierwsze piętro. - Objęła moje ramię i zaczęła prowadzić w kierunku wieeelkich drzwi.
-Duże te drzwi. - Mruknąłem.
-Są normalne. - Westchnęła.
-Wcale, że nie. - Pokręciłem głową, ale mimo wszystko przeszedłem przez nie bez zbędnych protestów. - A na to pierwsze piętro to dużo schodów?
-A skąd mam wiedzieć? Nie liczyłam ich nigdy. - Zaśmiała się cicho. - Jednak wydaje mi się, że dość szybko tam dojdziemy.
-To dobrze. - Mruknąłem. - Bo jestem troszkę zmęczony.
-Tylko mi tutaj nie zasypiaj, bo cię nie wniosę. - Spojrzała na mnie spanikowana, jakbym miał tutaj zaraz paść.
-No coś ty? - Machnąłem ręką. - Nie zrobię ci tego. 
Wchodziliśmy po tych schodach i wchodziliśmy. Miałem ich już dość.
-Patrz, tam jest już mój pokój. - Wskazała dłonią na odległe drzwi.
-Kobieto... To tak daleko. - Westchnąłem z wysiłkiem.
-Dasz radę. - Poklepała mnie po ramieniu. - Może znajdziesz u mnie jednorożca?
-A hodujesz? - Zerknąłem na nią szczęśliwy.
-Powiedzmy. - Jej wzrok uciekł, gdzieś w bok. Przyspieszyłem kroku i zaraz znaleźliśmy się ciasnym pokoiku dziewczyn. Były dwa łóżka i piękny jednorożec drzemał na jednym z nich.
-Jesteś cudowna! - Przytuliłem Odette i klapnąłem na łóżko koło jednorożca. Natychmiast odpłynąłem w sen.
                                                                      ***
Moje powieki otworzyły się z nie małym wysiłkiem. Światło, które się dostało do oczu spowodowało mocne ukłucie, gdzieś z tyłu głowy.
-Au...- Wychrypiałem. Mimo ciężkości, uniosłem głowę i spojrzałem najpierw na siebie. Hmm... A gdzie jest moja koszula? Później dostrzegłem na moim brzuchu damską rękę. Czyżby jakaś dziewczyna zaciągnęła mnie do łóżka? Ostatnią, którą pamiętam to... O matko, Odette mnie zgwałciła! Nie no.... Charles spokojnie. To nie ten typ dziewczyny. Spojrzałem wyżej, by sprawdzić, czy znam może twarz tej kobietki, która tutaj ze mną śpi w najlepsze. Rude włosy. Jamie. Czy między nami do czegoś doszło? To skąd ta Odette  w moich wspomnieniach? Trójkąt? No nieźle. Ale chwila... Gdzie ja w ogóle jestem? Zerknąłem na otoczenie. Malutki pokój. To na pewno nie mój pokój.Nagle nad moją twarzą pojawiła się głowa Odette.
-AAAA! To był jednak trójkąt! - Wrzasnąłem zrywając się z łóżka i budząc przy okazji Jamie. Dziewczyny wbiły we mnie zaskoczone spojrzenia. - Yyy... nie był?

[Odette? ^^ Może jednak był trójkąt? xd]

Evan Thompson

Na zdjęciu: -
Imię: Evan  
Nazwisko: 
Thompson
Wiek: Wyszczekany nastolatek, w pięknym wieku 16 lat.
Data urodzenia: 10.02
Płeć: Chłopak
Miejsce zamieszkania: Evan wraz ze swoją rodzinką zajmuje przytulny domek jednorodzinny na  przedmieściach Avenley River. Jest to jednopiętrowy dom z dość dużym i zadbanym ogrodem. Bielone ściany uzupełniają zdobienia z piaskowego kamienia. Pokój Evana znajduje się na poddaszu i jest to jedyne pomieszczenie, które tam się mieści. Wchodzi się do niego po drewnianej drabince. Pokój jest niewielki, ale chłopak mieści tam wszystko czego potrzebuje. Sam sobie wybrał to miejsce, kiedy jego rodzina przeprowadziła się na przedmieścia z mieszkania w centrum. Rodzice Evana mieli dość zgiełku miasta i potrzebowali dodatkowego pokoju dla młodszej siostry chłopaka.
Charakter: Co można powiedzieć o tym młodym człowieku? Otóż aktualnie jest w takim wieku, kiedy kłóci się w nim dziecięca natura z już coraz dojrzalszym rozumem. Przez ten mętlik, ma bardzo dużo różnych pytań na temat tego dokąd zmierza, kim jest i czego tak naprawdę chce. Poza tym jest bardzo ciekawy świata i to popycha go do zadawania pytań oraz szukania informacji. Chce się rozwijać, ale jeszcze nie do końca wie, jak się do tego zabrać. To powoduje, że Evan jest bardzo kreatywny w różnych aspektach. Jednak najlepiej wychodzi mu porywanie ludzi w wir historii, którymi się dzieli. To zwykle on zabawia opowieściami rodzinę przy świątecznym stole albo opowiada straszne wydarzenia przy ognisku z kumplami. Swoją kreatywnością wykazuje się także w tym, że tworzy piosenki, które później śpiewa przy akompaniamencie gitary akustycznej w zaciszu swojego pokoju na poddaszu. Wydaje się być pogodnym chłopcem, prawda? I zewnętrznie takiego zawsze zgrywa. Jednak w środku jest totalnym pesymistą. Nie wierzy w siebie ani w to, że będzie miał szczęście w tej czy innej sprawie. Przed ważnymi wydarzeniami zwykle zakłada najgorsze. Kiedy ma robić coś, co może spowodować kontuzję, zawsze wymyśla coraz ciemniejsze scenariusze. Później nic się jednak z tych czarnych myśli nie spełnia, więc twierdzi, że gdyby o tym nie pomyślał, to mogłoby się to wydarzyć. Zaklina rzeczywistość. Jego pesymizm wynika z tego, co przytrafiło mu się parę lat wcześniej. Jako, że jest bardzo uczuciową osobą, zraniło go to do głębi. Z tego też powodu w pełni zaufa jedynie osobom, które zna już długi czas. Dla nowo poznanych może się wydać zamknięty lub lekko wycofany. Będzie miły, będzie angażował się w znajomość, dzielił problemami i wysłuchiwał oraz doradzał drugiej osobie, ale nigdy nie odsłoni się całkowicie. Co jest dla niego charakterystyczne? Jest mistrzem obracania własnych problemów w żarty. O nie, zapomniałem kluczy, a nikogo nie ma w domu. Nocka pod chmurką przy 15-stopniowym mrozie? Marzyłem o tym, odkąd jako dziecko chciałem zbudować sobie igloo. Zawsze się uśmiechnie, wzruszy ramionami i jakoś przeżyje. Ogólnie uważany za przyjaznego. Lubi nawiązywać nowe znajomości mimo, że przeżył to co przeżył. Bywa uparty (chyba jak każdy zresztą) i lubi wdawać się dyskusje. A ma o czym dyskutować, ponieważ jest inteligentny i posiada sporo wiedzy z różnych dziedzin. Jeśli chodzi o relacje damsko-męskie… Dopiero tak naprawdę odkrywa na czym polega ta gra i daleko mu do mistrza podrywu. Jest raczej nieśmiały przy dziewczynach, które mu się podobają, ale nie oznacza to, że nie potrafi z nimi rozmawiać. Gadać to zawsze da radę, gorzej jeśli chodzi o czyny. Często mówi szybciej niż myśli i wychodzą mu z tego różne gafy. Najczęściej jednak ludzie są dla niego pobłażliwi. Jego pewnym problem jest to, że szybko się nudzi i zawsze musi mieć coś do roboty. Nie lubi siedzieć bezczynnie. Z tego powodu to zwykle on wychodzi z inicjatywą pierwszy.
Hobby: Evan jest wielkim miłośnikiem rolek. Sporo wolnego czasu spędza na skateparku, gdzie razem z kolegami wyczynia różne cuda. Kiedy przychodzi zima, rolki zamienia na łyżwy i bryluje na lodzie. Jak już wcześniej było wspomniane gra na gitarze akustycznej, śpiewa i komponuje piosenki, a także sam tworzy do nich tekst. Jednak mało kto słyszał jego twórczość. Zwykle ogranicza się do grania znanych utworów i nucenia do nich. Jego bardziej naukową pasją jest astronomia. Posiada nawet teleskop i w bezchmurne dni wychodzi na dach ze swojego pokoju (to dlatego chciał mieć poddasze dla siebie), by obserwować poszczególne konstelacje.
Aparycja|
- wzrost: 178 cm
- waga: 60 kg
- opis wyglądu: Evan ma delikatne rysy twarzy. Oczy pod przykrywą gęstych rzęs, skrywają niezwykły kolor tęczówek. Są intensywnie zielone niczym młody las na początku wiosny.  Czoło ukryte pod roztrzepaną grzywką czekoladowych włosów. Brwi zwykle lekko uniesione bądź zmarszczone, gdyż ich właściciel zazwyczaj albo intensywnie rozmyśla lub też zadziwia się tym, co dzieje się dookoła. Delikatne usta, które często mają coś do powiedzenia. Chłopak jest dość wysoki wśród swoich rówieśników i ma szansę jeszcze urosnąć. Jego ciało jest smukłe i długie. Jednak przez młody wiek nie ma jeszcze tak  rozbudowanych mięśni, jakby mógł mieć ze względu na dużą aktywność fizyczną. Ubiera się jak typowy skate. Luźne bluzy, wygodne spodnie, trampki i adidasy za kostkę oraz różnego rodzaju czapki: z daszkiem, bez, bawełniane itp.
- pozostałe informacje: Posiada bliznę na przedramieniu po szwach, które miał ze względu na wypadek podczas nieudanego tricku na rolkach.
Historia: Evan Thompson urodził się w Avenley River. Jego historia na pierwszy rzut oka jest zwyczajna, niczym nie wyróżniająca się. Ma kochających rodziców, młodszą o 10 lat siostrę, z którą całkiem nieźle się dogaduje. W szkole nigdy nie sprawiał problemów, miał zawsze jakąś grupkę znajomych. Jednak jest pewne wydarzenie z przeszłości, które bardzo wpłynęło na jego osobowość. Kiedy miał 6 lat poznał chłopca o imieniu Will. Szybko stali się najlepszymi przyjaciółmi. To z  nim rozwijał swoją pasję do rolek. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Chodzili do jednej klasy i siedzieli razem w ławce. Mówili sobie o wszystkim. W 5 klasie Evan chciał nauczyć się bardzo jednego tricku na rolkach. Był on trudny i wymagał wielu ćwiczeń. Zwierzył się wtedy Will’emu, że boi się go wykonać i nie wie czy da sobie radę. Przyjaciel poklepał go po ramieniu i powiedział, żeby spotkali się na skateparku po szkole. Obiecał, że mu pomoże. Evan się ucieszył i wierzył, że to coś da. Okazało się, że kumpel zwołał całe ich wspólne towarzystwo, żeby mogli zobaczyć jak szatyn wykonuje ćwiczenie, którego nigdy wcześniej nie robił.  Już sam ten fakt uraził Evana, ale i tak nie odezwał się nic na ten temat do swojego przyjaciela. Stwierdził, że to zrobi. Ale jak mogło mu się to udać skoro nawet nie ćwiczył? To właśnie wtedy rozciął sobie przedramię, na którym do dzisiaj ma bliznę. A co zrobił Will? Pomógł mu? Nie. Wyśmiał go przed innymi. Powiedział, że Evan to tchórz i nieudacznik. Zostawił go samego. Reszta ludzi się z niego śmiała. Ludzi, których wcześniej miał za przyjaciół. Po tym wydarzeniu poprosił rodziców o zmianę szkoły. Nie podał powodu, ale oni i tak się zgodzili. Od tamtego momentu chłopak stał się pesymistą i potrzebuje naprawdę dużo czasu, żeby komuś zaufać. Nadal nie rozumie dlaczego Will okazał się takim dupkiem i to po tylu latach wspólnej przyjaźni.
Rodzina: 
-Marie Thompson – Matka Evana to kochana i dobra osoba, która zawsze dba o swoją rodzinę. Jest pielęgniarką w domu spokojnej starości i uwielbia urywać sobie pogawędki ze starszymi ludźmi. To właśnie Marie dba o przydomowy ogród, który jest jej perełką i zawsze chwali się nim przed znajomymi. Chłopak ją uwielbia, ale aktualnie rzadko to okazuje, ponieważ twierdzi, że jest za „stary” na tulenie się do mamusi.
- Roger Thompson – Poważna głowa rodziny. Ojciec Evana jest prezesem firmy farmaceutycznej. Większość czasu spędza w pracy, jednak z wielkim entuzjazmem wysłuchuje po pracy, co danego dnia przeżyła jego rodzina. Nastolatek wie również, że może zwrócić się do niego z każdym problem, o którym chciałby porozmawiać. Roger jest niezrównanym organizatorem wspólnych, rodzinnych wypadów na wakacje. Uwielbia to i za to kochają go wszyscy członkowie rodziny Thompson’ów.
- Alycia Thompson – Ta mała 6-latka jest nigdy nie gasnącym wulkanem energii. Często pląta się koło swojego starszego brata, który kiedy ma łaskawszy dzień nawet się z nią pobawi. Evana cieszy fakt, że młoda tak samo jak on, zaczyna interesować się gwiazdami i dalekim kosmosem.
Ciekawostki: 
- Muzyka wiele znaczy w jego życiu. Towarzyszy mu na każdym kroku, więc trudno go spotkać bez słuchawek i ipoda.
- Kocha pomidory i wszystkie potrawy z nimi związane.
- Seriale. Jeden skończy, drugi zaczyna.
- Czyta na potęgę, wszystko co mu w ręce wpadnie.
- Chciałby kiedyś polecieć w kosmos.
Inne zdjęcia: Brak.
Kontakt: mala.tymbarkocholiczka@gmail.com

Od Koyori C.D Charles

Trochę przestraszyłam się nagłego dźwięku głosu Charlesa. Najwidoczniej musiałam być tak zajęta nastawianiem ryżu, że nie słyszałam jego kroków. Wzięłam głęboki oddech, a gdy padło pytanie odnośnie do mojej ksywki, delikatnie się uśmiechnęłam. Rzadko wspominałam czasy, gdy powstało „Koko”, a przecież całkiem je lubiłam. Zajęłam się obieraniem zielonego ogórka.
- W szkole podstawowej poznałam dziewczynę, która miała wadę wymowy. Ciężko było jej wymówić moje imię i po kilku dniach, bez mojej zgody, zaczęła nazywać mnie „Koko”. Po tym zostałyśmy przyjaciółkami, prawie się nie rozstawałyśmy i chyba tylko ja perfekcyjnie rozumiałam jej „bełkotanie” - opowiedziałam, na koniec się śmiejąc. Feline była przyjazną dziewczyną, jednak przez tę wadę ciężko było jej się z kimkolwiek zaznajomić.
- Dalej utrzymujecie ze sobą kontakt? - kolejne pytanie Charlesa praktycznie mnie zamurowało.
- Nie… Feline nie żyje – odpowiedziałam i wtem mój wzrok zasłonił obraz tego feralnego dnia. Połowa gimnazjum, jak zwykle wracałyśmy razem do domu. Naszym rytuałem było odprowadzenie mnie do klatki, bym potem mogła patrzeć, jak Feline idzie na parking naprzeciwko, czekając tam, aż odbierze ją starszy brat. Tego dnia jednak się trochę spóźniał i zamiast czarnego audi, zajechało po nią inne srebrne auto. Pasażer z przodu odsunął szybę, po czym wystrzelił z pistoletu, uciekając na piskach z miejsca zbrodni. Po policję, jak i karetkę zadzwoniła jakaś pani wracająca z zakupów, która tak jak ja, widziała całe zdarzenie, choć znajdowała się dalej. Do końca dnia pusto wpatrywałam się w przestrzeń przede mną, nie chcąc z kimkolwiek rozmawiać. Po pogrzebie dowiedziałam się, że ojciec Feline był przemytnikiem broni, który zawalił robotę, więc go „ukarano”. Ze wspomnień uciekłam, gdy poczułam piekący ból palca. Zamrugałam kilka razy, widząc czerwoną ciecz wypływającą z lewego kciuka. Natychmiast puściłam warzywo wraz z obieraczką, odwracając się do kranu.
- Koyori? - zignorowałam głos mężczyzny po mojej prawicy, próbując złapać za kurek, by odkręcić zimną wodę. Widok jednak zasłoniły mi łzy, znajdujące się w moich oczach. Zacisnęłam powieki, chcąc się ich pozbyć. Nie teraz. Nie w tej chwili. Nie przy Charlesie. Wtem poczułam chłód w miejscu zranienia. Otworzyłam powoli swoje oczy, widząc, jak woda spływa po mojej dłoni. Przesunęłam wzrok nieznacznie w prawo, widząc jakby przerażoną twarz mojego gościa. Trochę mną to wstrząsnęło.
- Płaczesz? Aż tak bolało? - spytał, wyraźnie teraz widziałam wymalowaną u niego troskę. Szybko pomrugałam, podnosząc prawą rękę i próbując zetrzeć wilgoć z twarzy. Coś nie wyszło mi ukrycie ich, zresztą było to oczywiste, że je zauważy.
- Nie… - szepnęłam w końcu. - To… - zaczęłam, nawet nie kończąc. Nie chciałam. Po prostu umilkłam.
- Mógłbyś pójść do łazienki i przynieść z szafki obok lustra plastry? - spytałam Charlesa. Teraz w jakiś sposób chciałam się go pozbyć. Ciemnowłosy na chwilę zniknął, a ja postarałam się w całości wytrzeć swoje mokre oczy. Trochę mnie bolały, zresztą jak zawsze po płaczu. Niespodziewanie poczułam, jak coś próbuje spiąć się po mojej nodze. Widząc stroskaną mordkę Acony i słysząc jej piski, na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Koyori, to miały być plastry w kształcie zwierzątek…? - usłyszałam niepewne pytanie wracającego do mnie mężczyzny. Zwróciłam się w jego stronę, odpowiadając twierdząco. Shane kochał takie rzeczy. Plastry w kształcie zwierząt, papier toaletowy z nadrukami jednorożców, a nawet mydło w najróżniejszych kształtach. Ostatnio przywiózł do domu takie w kształcie gofra z bitą śmietaną i truskawką na środku.
Po opatrzeniu zranionego kciuka powróciłam do zostawionego wcześniej ogórka, zabierając się do dalszego przygotowywania rzeczy na sushi. W międzyczasie Shane zaczął wołać Charlesa, przez co obaj znikli w pracowni. Miałam tylko nadzieję, że mój współlokator nie będzie naprzykrzał się naszemu gościowi i nie powie czegoś nieodpowiedniego, czego później mógłby żałować. W końcu Charles nie wie, że Shane jest gejem. I coraz bardziej zaczęłam myśleć nad tym, czy by mu tego nie powiedzieć.
Gdy oboje wyszli spod schodów, ja akurat kroiłam ostatnią rolkę sushi, którą zrobiłam. Wyłożyłam kawałki na talerz, położyłam obok małą rybkę, w której znajdował się sos sojowy, a na koniec zgarnęłam pałeczki z szuflady. Usiadłam na kanapie, pochylając się nad stolikiem.
- Śmiało, jedzcie – powiedziałam, sama łapiąc już kawałek z ogórkiem i awokado. Niektóre były jeszcze z paluszkami krabowymi i papryką. Oczywiście użyłam tylko połowę zakupów Shane’a. Pochowane zostały jeszcze krewetki, kalmary, a nawet łosoś. Je użyję jednak kiedy indziej.
Zaczęłam przyglądać się, jak Shane z nadzwyczajną jak na niego cierpliwością stara się odpowiednio ułożyć w swojej dłoni pałeczki, co w końcu dość opornie mu szło.
- Charles, jak nie umiesz jeść pałeczkami, to możesz użyć palców – zaśmiałam się, gdy mężczyzna nieudolnie próbował naśladować jasnowłosego, a następnie mnie. Po skończonym posiłku Charles wstał z narożnika.
- Chyba będę się już zbierał, wypadałoby wyprowadzić Lokiego – rzekł. Skinęłam twierdząco głową.
- Odprowadzę cię na dół. Shane, umyj naczynia – po wydaniu polecenia mojego współlokatorami, również się podniosłam, kierując się w stronę wieszaka. Może ja też bym wyprowadziła Acony i Sherlocka? Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Po chwili wychodziłam z mieszkania w towarzystwie moich psów oraz kaskadera. Do windy weszłam ze złym przeczuciem z tyłu głowy, jednak szybko je zignorowałam. Tak, wiem, że istniejesz klaustrofobio, ale to potrwa niecałą minutę, uspokój się. Podczas jazdy winda nagle się zatrzymała, a w środku zapaliło się awaryjne światło.
- Co się… - zaczęłam, szybko wyciągając telefon z kieszeni kurtki i dzwoniąc do portiera na dole. Odebrał po chwili i zaczęły się moje pytania. Co się stało z windą? Czemu się zatrzymała? Czemu pali się awaryjne światło? Po uzyskaniu odpowiedzi, że zerwała się gwałtowna burza, niespodziewanie sprawiająca, iż nastała przerwa w dostawie prądu i nie wiadomo kiedy elektryczność powróci, niechętnie się rozłączyłam. Powtórzyłam słowa Charlsowi obok mnie, który tylko westchnął.
- Więc zostało nam tylko czekanie… - powiedział. Ja za to poczułam, jak nogi zaczynają mi się trząść.
- Jest tylko jeden problem… mam klaustrofobię – dopowiedziałam i na tym skończył się mój spokój. Oparłam się o ścianę windy, czując zawroty w głowie.

Charles?

29 paź 2018

Od Anastazji CD. Rafaela

Słysząc dźwięk swojego dzwoniącego budzika, leniwie pokusiłam się o delikatne otwarcie jednej powieki, dzięki czemu mogłam ujrzeć lekko rozświetlony, aczkolwiek nadal ciemny pokój. Żaluzje na moich oknach ciągle były zasłonięte, lecz mój świecący na zielono budzik jasno mnie informował że czas już wstać. Leniwie wyjęłam rękę spod kołdry, na którą zaraz rzuciło się lekkie zimno, spowodowane chłodnym jesiennym powietrzem, przez co mimowolnie lekko się wzdrygnęłam. Lekko dotykając przycisku na samej górze budzika, wyłączyłam go po czym bardzo porządnie się przeciągnęłam, mrucząc przy tym niczym rasowa kocica, która właśnie się obudziła ze swojego snu. Szybko zrzuciwszy kołdrę ze swojej przedniej partii ciała, wstałam i wkładając stopy, do cieplutkich puchatych kapci, odsłoniłam żaluzje, choć było jeszcze ciemno. Chwilę patrzyłam przez okno jakbym chciała ujrzeć coś ciekawego, lecz jedyne co zobaczyłam, to pędząca na sygnałach karetka, która już po kogoś jechała.
- Hm… Względny spokój co? - mruknęłam sama do siebie, po czym skierowałam swoje kroki do niewielkiej kuchni, gdzie nalałam z kranu wody do srebrnego czajnika, a następnie go włączyłam – Co by tu zjeść? - spytałam sama siebie zaglądając do niewielkiej lodówki w której było nieco interesujących rzeczy. Na mój celownik padła szynka oraz jajka w kartoniku, więc moje dłonie zaraz po to sięgnęły, a następnie w pierwszej kolejności zaczęłam szukać patelni, by zrobić sobie jajecznicę na maśle, która była bogatym źródłem białka. Podczas gdy woda w czajniku się zaczynała gotować, ja postawiłam patelnię na palik niewielkiej kuchenki, gdzie szybko odkroiwszy kawałek masła, dałam je na patelnię. Odpaliwszy ogień pod patelnią, otworzyłam niewielkie pudełeczko na jajka z którego wyjęła sobie dwa największe w kolorze białym. Kiedy pasło zaczęło się szybko rozpuszczać i powstała wodnista, aczkolwiek tłusta ciecz, wzięłam patelnię w rękę i nieco nią poruszałam w powietrzu by masło rozpłynęło się lepiej po całej teflonowej powierzchni, a następie wbiłam dwa dorodne jajka. Usłyszałam ciche syczenie spowodowane wlaniem się na rozgrzana patelnię obcej substancji, a następnie zaczęłam drewnianą łyżką wszystko mieszać. W międzyczasie zagotowała mi się woda, więc odwróciłam się na chwilę i zalałam wrzątkiem kawę, która znajdowała się w moim przeźroczystym kubku z niebieskimi kwiatkami. Zapach roznoszącego się aromatu kawy był dla moich nozdrzy niezwykle przyjemnym doznaniem, na co lekko się uśmiechnęłam i powróciłam zaraz do swojej jajecznicy, aby przypadkiem mi się nie przypaliła. Nieco pomieszałam galaretowatą substancję, po czym zabrałam się za robienie kanapek z szybką i przy okazji skubnęłam malutki kawałek z plasterka szybki, który mógł mi się oderwać. Zawsze preferowałam pokrojoną szynkę w cieniutkie plasterki, więc czasem miała prawo mi uciekać na kanapce ale cóż…
Widząc iż mój posiłek się zrobił, szybko przełożyłam jajecznicę na talerz wraz z dwiema kromkami chleba z szybką, a następnie zasiadłam do małego stolika i zaczęłam jeść. Przy okazji jedną ręką otworzyłam gazetę leżącą na stole i zaczęłam przeglądać w pierwszej kolejności ciuchy jakie si tam znajdują, uważając przy tym by aby przypadkiem jedzenie n moim widelcu trafiło do buzi, a nie gdzieś poza nią. Otworzyłam na stronie dwunastej, gdzie pisano coś o aktorce, która byłą dość znana w Avenley River i grała jedne z najlepszych ról na planach, przy czym dużo też robiła jej nawet zacna uroda, choć moim zdaniem mogła nieco przyciąć te rozjaśnione od farby kudły. „Wera Scoot zaprzecza iż miała romans z reżyserem”. Przeczytałam większy napis, znajdujący się na samej górze gazety.
- No pewnie że będzie zaprzeczać… Nie przyzna się przecież że dzięki kochania się z reżyserem dostała główną rolę – burknęłam cicho nieco burzona tym iż z niczego zrobili sensacje – Jak to mówi mój ojciec „dupa nie traktor, a ciągnie” - mruknęłam jeszcze, przewracając gazetę o wie kartki dalej. Tia… mój ojciec miał często ciekawe i dość dziwne powiedzonka, aczkolwiek trafne! Biorą łyk kawy i czując jak jej smak rozpływa się w moich ustach, raczyłam się pokusić o przeczytanie kolejnego nagłówka innego artykułu. „Sebastian Orehaid podejrzany o branie dopingu na zawodach”.
- Eh… - westchnęłam lekko zamykając gazetę jednym ruchem ręki – Same pierdoły dzisiaj w tych gazetach – mruknęłam kończąc właśnie swój posiłek i ponownie popijając gorącą kawą z mlekiem i dwiema łyżeczkami cukru, co dodawało mi energii. Patrząc na zegar ścienny zdałam sobie sprawę że muszę zaraz wychodzić, więc poszłam szybko umyć zęby oraz ubrałam na siebie jasne jeansy oraz ciepłą bluzkę z bawełny w kolorze białym ze srebrnymi zdobieniami. Następnie ubrałam jeszcze ciepłą bluzę, ocieplane buty oraz kurtkę, omiatając przy tym wzrokiem cały pokój, czy aby czegoś nie zapomniałam. Uchyliłam jeszcze okno by się nieco przewietrzyło, na czas mojej nieobecności, wzięłam niewielką czarną torebkę na ramię, upewniając się że mam przy sobie swój telefon oraz pegeer. Ubrałam jeszcze czarne rękawiczki ze skóry, które w środku były ocieplane czarno-srebrnym futerkiem i wyszłam z mieszkania, porządnie je zamykając dwoma różnymi kluczami. Szybko zbiegłam schodami na dół, a następnie wsiadłam do zamarkowanej Toyoty C-HR w kolorze niebieskim, po czym włączając silnik ruszyłam spokojnie ze swojego miejsca parkingowego. Ulice na szczęście jeszcze nie były zatłoczone, gdyż byłą zbyt wczesna godzina dla zwykłych mieszkańców miasta, więc na miejsce dotarłam w dwadzieścia minut, gdzie zaraz zaparkowałam na swoim miejscu dla personelu, na stanowisku numer dwieście sześć. Wyłączyłam silnik diesla, po czym odpięłam pas bezpieczeństwa który zaraz się wsunął na swoje miejsce, a ja wyszłam z auta, zamykając go na pilota i weszłam drzwiami dla personelu.
Od razu w oczy rzucił mi się znajomy już biały korytarz, gdzie przy ścianach były specjalne barierki, by aby czasem jadący pacjent na wózku czy też jadące łóżko szpitalne nie uszkodziło ścian, które były świeżo po remoncie. Przechadzając się właśnie tym korytarzem, przy okazji witałam się ze wszystkimi pielęgniarkami, które przechodziły obok mnie, witając mnie jak zawsze. Wpierw swoje kroki skierowałam do szatni, gdzie szybko przebrałam się w swoje rzeczy lekarskie, a następnie skierowałam swoje kroki do głównej recepcji, gdzie mieli moje karty pacjentów.
- Witamy pani doktor – odezwała się pierwsza z pielęgniarek siedzących tam właśnie.
- Witam Trudi! - przywitałam się, lekko się przy tym uśmiechając i szukając przy okazji gumki do włosów w kieszeni śnieżnobiałego fartucha – Co nowego? - spytałam.
- W nocy był większy ruch jak zawsze, ale nic poważnego… Jak zwykle nastolatkowie mieli imprezę i tak się schlali że trzeba było ich solidnie nawodnić – odezwała się Alma czyli druga z moich ulubionych pielęgniarek.
- Ach ta młodzież – mruknęła wzdychając ciężko Trudi, przeglądając papiery medyczne pacjentów, którzy zostali mi przydzieleni.
- Nie marudź tak bo pewnie w ich wieku tak samo szalałaś – powiedziałam z lekki rozbawieniem, opierając się lekko o blat ich dużego biurka, które było w kształcie dużej litery „O”. Cóż zazwyczaj w ciągu dnia siedzą przy nim cztery pielęgniarki, by na czas odbierać przekazy karetek, na temat stanu pacjentów, których przewożą.
- Ta i pewnie na stole tańczyła – dodała z rozbawieniem Alma, patrząc na swoją przyjaciółkę.
- Po stole nie łaziłam, ale znałam umiar – burknęła cicho wręczając mi niewielki plik kart pacjentów, którzy mi doszli dzisiejszego dnia. Miałam nieco więcej pracy z racji tego iż zastępowałam jeszcze jakiegoś innego chirurga, ale nie narzekałam na to zbytnio, gdyż wolałam leczyć pacjentów, niż bezczynnie siedzieć na tyłku i nic nie robić – Zrobić pani kawy? - spytała jeszcze, chcąc uniknąć dalszego ciągnięcia tematu.
- Jeśli można… - powiedziałam to z lekkim westchnięciem i zaczęłam przeglądać karty swoich pacjentów. Jeden miał trudności z oddychaniem, innego kuło w klatce piersiowej, kolejny leżał ciągle pod tlenem, a jeszcze inny leżał w śpiączce, ale miał kiedyś problemy z sercem, więc dali go na mój oddział. Kiedy zaczynałam zaś przeglądać karty pacjentów doktora Rafaela i chciałam związać włosy w kitkę, nagle poczułam mocne pchnięcie ze swojej lewej strony, co spowodowało to iż się wywróciłam z lekkim hukiem. Zdezorientowana i lekko zła, ze ktoś mnie przewrócił, podniosłam się jakoś z podłogi, lekko się przy tym otrzepując by nigdzie nie być ubrudzona i spojrzałam na swojego sprawcę. Oczywiście zaraz przeprosił, ale do jasnej anielki… Czy on naprawdę był tak ślepy że nie widział mocno rudego łba przed sobą, czy tylko udawał?
- W porządku nic się nie stało – postanowiłam odpuścić i nie robić głupich i zbędnych awantur, po czym szybko związałam swoje włosy.
- O doktorze Rafael! - zawołała jakaś z pielęgniarek, które nie były mi znane w żadnym stopniu – Już pan wrócił? - spytała podchodząc. Była to nieco przy kości i starsza już pielęgniarka w kolorowym fartuchu, więc zapewne musiała pracować gdzieś na oddziale dziecięcym.
- Tak wróciłem… Poradziliście sobie beze mnie? - spytał spokojnie, a ja zrozumiałam że to jego pacjentami się opiekowałam, więc szybko przewertowałam dokumenty, które jeszcze przed chwilą mi dano i wręczyłam mu do ręki jego pacjentów, dzięki czemu ja miałam ich mniej. Przy okazji zauważyłam jak Trudi wraca z moją kawą mi szybko wręczyła do ręki.
- Dziękuję Ci Trudi – powiedziałam z wdzięcznością, biorąc swoje papiery do ręki – Na razie – mówiąc to ruszyłam w stronę swojego oddziału, podczas gdy pan doktor Rafael rozmawiał jeszcze z ową ciekawską pielęgniarką.
Wchodząc na swój oddział kardiochirurgii, od razu skierowałam się do swojego gabinetu, by odłożyć swoją kawę, a następnie poszłam zobaczyć jak się mają moi pacjenci Ci starzy, jak i nowi. Zleciłam szczegółowe badania niektórym osobom, a w międzyczasie, gdy czekałam na ich wyniki krwi, wtem usłyszałam i jednocześnie poczułam jak mój pegeer zaczął wibrować po moim biurku. Spojrzałam szybkim wzrokiem kto coś ode mnie chce i ujrzałam krótką informację „wezwanie na oddział dziecięcy, poziom 4”. Widząc to szybko wstałam i czym prędzej ruszyłam tam gdzie mnie wzywają, przy okazji przyczepiając sobie pegeer do paska od spodni jak zawsze.


Rafael? ;3 po co ją wzywasz?

Od Anastazji - Zadanie #1

Dzisiejszy dzień nie należał wcale do łatwych. A w zasadzie to noc, gdyż wyrwali mnie z ciepłego łóżka, z domu przez zbyt wielki natłok pacjentów na oddziałach. Karetki co chwilę wyjeżdżały na sygnałach, przez co było urwanie głowy. Normalnie jakby nagle jakiś armagedon gdzieś niedaleko nastąpił! Dlatego właśnie kiedy zawsze w nocy jest spokojnie istnieje zakaz mówienia słów „jak spokojnie”. Dlaczego? Ano dlatego iż zawsze wtedy rozpętywało się jakby na zawołanie istne piekło! I to za każdym razem… Jadąc szybko ulicami miasta, miałam nadzieje że żadna policja mnie nie złapie, gdyż jechałam z dobre siedemdziesiąt kilometrów na godzinę, choć w zakręty oczywiście wchodziłam jak najwolniej by nie wpaść w poślizg. Mój pegeer co chwilę mi pikał wybijając głośne alarmy i wezwania na różne oddziały, przez co mój niepokój coraz to bardziej wzrastał. Wjeżdżając na parking personelu, zatrzymałam się niemal z piskiem opon na swoim miejscu, po czym wybiegając z auta niczym sarna uciekająca przed pożarem pobiegłam do szpitala, gdzie już na mnie czekali. Była godzina 4 nad ranem, a tu był harmider i tłok jakby była godzina dwunasta w południe. Pośpiesznie zarzuciłam na siebie fartuch, po czym pobiegłam na oddział numer osiem, gdzie wzywali mnie do pacjenta z nieregularnym tętnem, które raz było niskie, a raz bardzo wysokie, czego reszta lekarzy nie mogła wręcz pojąć.
- Jestem! - powiedziałam zdyszana, gdyż wbiegłam po schodach by nie wlec się powolną windą.
- Nie wiemy co się z nim dzieje, to nie jest normalne że u kogoś tak puls skacze! - powiedziała zaniepokojona bardzo doktor Sara Clark – Rehason.
- Co o nim wiemy? - spytałam szybko przeglądając kartę pacjenta, który nazywał się Derek Jamato i miał 48 lat. Z tego co udało mi się wyczytać, był po wypadku samochodowym i dość poważnie oberwał z tego co widziałam już na pierwszy rzut oka.
- Tylko że brał udział w wypadku samochodowym, ale nie ma w jego dokumentach żadnej adnotacji że to chory na serce człowiek – poinformowała mnie szybko.
- Wady jakieś wrodzone? Robiliście morfologię? - zadawałam szybko pytania, kiedy wzięłam stetoskop by osłuchać pacjenta, który był blady jak ściana, co mogło mieć różne podłoża, gdyż mógł być to wynik szoku powypadkowego, albo i też bardzo poważnego urazu.
- Nic nam nie wiadomo o jakiś wadach genetycznych, a z morfologi krwi nic nie wynika, tak samo jak z tomografii komputerowej – mówiła przejęta stanem pacjenta, a ja zaczęłam go osłuchiwać. Serce mu dziwnie pracowało… Strasznie dudniło, jakby znajdowało się w jakiejś studni! Spojrzałam na monitor EKG. Jego puls raz był wysoki a raz krytycznie niski. Co chwilę się wahał od krytycznego po normalny i tak dalej… Zaniepokoiło mnie to strasznie i zaraz nasunęła mi się pewna myśl, lecz by się upewnić że to to, postanowiłam sprawdzić przepływ jego krwi. Kiedyś mój mentor mi o tym mówił i był to niezwykle rzadki, ale i jednocześnie najrzadszy przypadek z jakim można się było spotkać na świecie. Wyjęłam plastikową rurkę, która służyła co prawda do odprowadzania powietrza z zapadającego się płuca ale była mi potrzebna teraz do czego innego i wbiłam mu ją w lewą rękę. Następnie, uważając by krew mi tu zaraz nie poleciała podbielam do prawej ręki, żeby widzieć przepływ krwi. Lekarze nawet nic się nie odzywali, bo wiedzieli że coś przeczuwałam. Jeśli miałam rację, to mężczyzna musiał być natychmiast operowany, gdyż jego życiu zagrażało ogromne niebezpieczeństwo! Po chwili przez rurkę popłynęła szkarłatna ciecz i obserwowałam ją ze zmarszczonymi braminami bardzo uważnie. Nie podobało mi się to co zobaczyłam, gdyż krew najpierw szła do przodu, a później się cofała i tak co chwilę. Dosłownie jakby pompa uległa awarii i nie potrafiła przepompować czegoś dalej, mając za mało mocy… Byłam już wtedy pewna co to jest i wiedziałam że igramy z niewielką ilością czasu!
- Szybko! - krzyknęłam – Na salę operacyjną! Musimy mu jak najszybciej zoperować serce inaczej umrze w przeciągu godziny! - krzyknęłam poważnie – Przygotujcie jednostki krwi i cały sprzęt! - rozkazałam a lekarze zaczęli biegać wokoło by przygotować cały niezbędny do tego sprzęt.
- Co mu jest?! - spytała zdezorientowana lekarka.
- Ma tamponadę serca! - powiedziałam szybko, lecz spotkałam się tylko z jej zdziwieniem ogromnym, co jeszcze bardziej mi pokazała gdy podniosła ku górze jedną brew. To tak przecież ona nie miała skąd wiedzieć co to jest… - przeszło mi przez myśl z prędkością błyskawicy.
- To jest serce – wskazałam na swoją zaciśniętą plewą pięść - A to jest worek osierdziowy, który ochrania serce – powiedziałam i pokazałam prawą dłoń, którą przykryłam moją lewą pięść „czyli serce” - Serce zostało uszkodzone i albo krew, albo jakiś inny płyn dostają się do worka osierdziowego, który ściska serce... Serce pracuje coraz ciężej, starając się pompować dalej krew, lecz ma coraz mniej miejsca żeby się rozkurczać i tłoczyć krew do organów. Krwi przybywa coraz to więcej i więcej, co uniemożliwia sercu pełen rozkurcz. W końcu, gdy cały worek osierdziowy wypełni płyn, serce nie ma jak się już rozkurczać i pompować życiodajnej krwi, co sprawia że w efekcie się dusimy i umieramy – wytłumaczyłam jej na co lekko pobladła z przerażenia – To jest właśnie tamponada serca – dokończyłam i pobiegłam czym prędzej na sale operacyjną.
Operacja trwała sześć długich godzin… Serce było poważniej uszkodzone niż myślałam, ale jakoś udało mi się to zoperować, choć sala operacyjna wyglądała niczym po jakiejś rzeźnickiej masakrze! Musiałam się przebrać w inny fartuch, gdyż i tak mimo odzieży ochronnej jakoś mi się ubabrał krwią i miałam nadzieje że mi się to spierze. Reszta dnia minęła mi na lataniu z oddziału na oddział przy wirusowych zapaleniach serca, które inni mylili z bakteryjnym, ale udało mi się to wyprowadzić jakoś… Byłam jeszcze raz na sali operacyjnej asystować innego lekarza. Miałam masę roboty! Dawno nie dostałam takiego wycisku w pracy. Pełno dzieciaków z wysokimi gorączkami, pełno pacjentów po wypadkach, no normalnie armagedon! Miałam jeszcze co prawda dwóch zawałowców, ale udało im się pomóc. Co do mężczyzny z tamponadą serca, to operacja się udała i wprowadzono go w śpiączkę farmakologiczną by dać czas jego sercu na zregenerowanie się po tak ciężkiej operacji. Wypisałam z czterdzieści dwie recepty… Mój dzień zakończył się o godzinie dwudziestej dwadzieścia, kiedy to wszystko jakoś się u normalizowało i w miarę uspokoiło. Wtedy też zdałam sobie sprawę że nic kompletnie nie jadłam, tylko funkcjonowałam przez cały ten czas na samej kawie z solidna porcją cukru. Byłam wyczerpana ale dzień mogłam uznać za udany.

Od Rafaela do Anastazji

Zimny powiew wiatru, jaki trafił w moją twarz, od razu zmusił mnie do zerwania się na równe nogi. Co prawda do drażniącego dźwięku budzika pozostało mi jeszcze z pół godziny, ale nie potrafiłem jakoś tego doleżeć. Witając się z biało-czarnym psem, naciągnąłem na siebie wygniecioną we wszystkich miejscach koszulę, a następnie powolnym krokiem udałem się do zaciemnionej kuchni, która już po chwili rozjaśniła się blaskiem żarówek. Była dopiero trzecia dwadzieścia, dlatego za oknem nie potrafiłem dostrzec, aż tak wielkiego pasa samochodów, jakie można obserwować za dnia. Biorąc do ręki krwistego pomidora, zacząłem zastanawiać się nad tym, jak podczas mojej nieobecności przebiegała praca innych ludzi, którzy znaleźli zatrudnienie w tym samym miejscu co ja. Cholerna grypa potrafi zaskoczyć człowieka w najmniej oczekiwanym momencie oraz zabrać mu możliwość wykonywania podstawowych czynności życiowych. Pozbawiając się prawie palca, ukroiłem pierwszy plaster wodnistego owocu natury, który pozostawił na deseczce dość wyraźne ślady po swojej egzystencji. Nie zapominając o serze zajmującym również bardzo ważną pozycję w wyglądzie, jak i smaku mojej kanapki, zacząłem odpychać od siebie nogą parkę moich zwierzęcych współlokatorów, którzy zwąchawszy posiłek, chcieli mnie ubłagać o trochę ludzkiego jedzenia.
- Nie dostaniecie - westchnąłem głośno, odsuwając talerz z chlebem tostowym na sam środek wyspy kuchennej - Dam wam coś lepszego - mówiąc to, zmusiłem swój kręgosłup do zgięcia się do tego stopnia, bym mógł wyciągnąć z jednej z dolnych szafek, kolorową puszkę z namalowanym na zielonym tle psem. Otwierając jej wieko, jak zwykle nieco się skrzywiłem. Chociaż była to jedna z najlepszych karm, jakie istnieją obecnie na rynku, to zapachu to ona jakoś nie zmieniła. Zabierając z ziemi podpisane imionami miski, nałożyłem Husky'emu oraz Goldenowi odpowiednią ilość galaretowatego mięsa, na które, kiedy tylko miski z powrotem wylądowały na podłodze, rzuciły się, jakby nie jadły przez kilka minionych lat - Żarłoki - skomentowałem ich zachowanie, obmywając swoje ręce pod bieżącą wodą. Mając pewność, że moje dłonie są już czyste, zabrałem się wreszcie za konsumowanie swojego śniadania. Nim się obejrzałem, na zegarze ściennym wybiła godzina trzecia pięćdziesiąt, co jasno mówiło mi, iż mój czas na ociąganie się powoli maleje. Odkładając wszystko niedbale do zlewu, ruszyłem w stronę łazienki, gdzie czekały na mnie uszykowane wczorajszego dnia ubrania. Pozbawiając się wygniecionej odzieży, wciągnąłem na siebie niebieską koszulę oraz szare jeansy, które i tak po kilku minutach jazdy będą musiały zostać zmienione na szpitalny granat. Po umyciu zębów, twarzy i uczesaniu włosów, postanowiłem okrążyć wszystkie pokoje jeszcze raz, w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby zaniepokoić moje oko, zwracające uwagę nawet na najmniejsze szczegóły. Na moje szczęście bądź nieszczęście niczego nie znalazłem, dlatego ze spokojem mogłem związać sznurówki wypucowanych na błysk butów. Zabierając z odpowiedniej półki błyszczące srebrem klucze, spojrzałem ostatni raz na swoich zaciekawionych podopiecznych, by z ufnością, że nic nie popsują, zamknąć im przed nosem brązowawe drzwi - Niedługo wrócę - rzekłem, przekręcając dwukrotnie zamek w drzwiach. Ruszając żwawym krokiem w stronę białej Toyoty, w mojej głowie na nowo zagotowało się od myśli, iż kiedy mnie zabrakło, coś mogło pójść nie tak. Co prawda nie byłem tam jedynym chirurgiem, ale odkąd i na moje barki spadło brzemię opieki nad pacjentami danego oddziału, zaczynałem powoli to wszystko przeżywać coraz mocniej. Choler.a znowu się przywiązuje - pomyślałem, zapinając sztywny pas bezpieczeństwa przebiegający po moim ramieniu, aż po same biodro. Starając się otrząsnąć z czarnych scenariuszy, włączyłem w radiu jakiś poranny program informacyjny przerywany czasami muzyką, jak i reklamami. Wpatrując się w czarny pas jezdni naznaczony kolorowymi samochodami różnych marek, zacząłem powoli wystukiwać na kierownicy rytm jednej z piosenek, której tytułu kompletnie nie kojarzyłem. Była bardzo energiczna, aczkolwiek nie zawierała w sobie żadnej agresji. Mijając różnorakie sklepy, bloki, czy też inne tego pokroju "atrakcje" w końcu w moje oczy rzucił się budynek potężnego aquaparku, obok którego rozrastał się jeden z najlepszych szpitali. Szpital imienia Jacka Gowille był odwiedzany codziennie przez ogromną liczbę osób, z różnymi schorzeniami. Wady serca, połamane kończyny, osoby dowiadujące się, że ich życie przez rozwijającego się raka nigdy nie będzie takie same... Tak, to wszystko jest tutaj na porządku dzienny. Pozostawiając swój pojazd na parkingu dla personelu, w szybkim tempie postanowiłem znaleźć się na jednym z zatłoczonych korytarzy podlegających pod obszar segregacji pacjentów. Skupiając się na swoim zadaniu dotarcia na odpowiedni oddział chirurgiczny, nawet nie zwróciłem uwagi na witające się ze mną pielęgniarki. Było ich tutaj dość sporo, lecz kilka pań mówiąc szczerze, znałem dość osobiście, ale to temat na inny dzień tygodnia. Pokonując kolejną partię dobrze wykończonych schodów, mój narząd wzroku wreszcie mógł ujrzeć odpowiednią tablicę informującą mnie o moim pracowniczym "raju". Chciałem już pędzić do swojej szafki, w której czekał na mnie mój fartuch, lecz coś, a raczej ktoś mi to dość solidnie uniemożliwił. Spoglądając w dół, doznałem delikatnego szoku. Burza rudych włosów roztrzepanych w każdą stronę świata stawała właśnie na proste nogi, otrzepując się z wyimaginowanego kurzu. Biały kitel oplatający jej ramiona, jasno wskazywał na to, że pracuje niemal obok niej, jednak nigdy jej tutaj nie widziałem, a może nie chciałem widzieć?
- Wybacz, nie zauważyłem cię - powiedziałem z wyraźnym zmartwieniem, oglądając z bardzo bliska jej błękitne tęczówki wypełnione delikatnym oburzeniem - Nic ci się nie stało?


Anastazjo? :3

Od Odette C.D Adam

     Wszystkie myśli i całe zastanowienie właśnie spływały ze mnie wraz z naprawdę lodowatą, przyprawiającą o szok termiczny wodą. Kompletnie mokre włosy zasłaniały mi pole widzenia, gdzieś między kosmykami nadal przesączało się mnóstwo kropel, jeśli nie cały ich strumień.
     Być złą, czy nie być ― oto jest pytanie. Musiałam przyznać, że zaczynałam coraz bardziej przekonywać się do pierwszej alternatywy.
     - To nie to, czego się spodziewałam... ― Na chwilę w niepamięć rzucił się temat naszej rozmowy, który na pewno nie mógł zostać teraz kontynuowany. Być może trójka tych łobuzów miała obrazować los, który za wszelką cenę broni nas przed wejściem na cienki, bardzo cienki lód. Ubiegłej nocy jedną stopą już na nim stałam.
     - Nikt się tego nie spodziewał. ― Adam, nie próżnując, objął mnie ramieniem i zaciągnął do wnętrza domu. Szczęka drżała mi od zimna, podobnie jak blondynowi, który zapewne musiał poczuć chwilową ulgę od ciągłego pieczenia oparzeń.
     - Masz już trochę swoich ubrań? ― Zwolnił moje ciało z subtelnego uścisku i spojrzał oczekująco, a ja w odpowiedzi tylko skinęłam głową. ― Weźmiemy ręczniki i trochę ubrań. Przeklęte dzieciaki... ― Ruszył w górę schodami, dopiero po chwili pozwalając mi dostrzec na twarzy ślad bladego uśmiechu. Nie mógł długo gniewać się na dzieciaki, ale też najwyraźniej nie popierał tego wybryku.
     Po dwóch kwadransach można by uznać, że przywróciliśmy się do względnego porządku. Z herbatą przyjemnie rozgrzewającą moje dłonie zajęłam miejsce na kanapie. Chłód, jeszcze co jakiś miotający moim ciałem, powoli gasł, niszczony ciepłem pomieszczenia. Młodzi chuligani z pewnością nie łapali swojego błędu, gdyż za każdym razem, gdy wraz z Adamem wchodziłam im w drogę, to uciekali za najbliższy próg i to tam starali się dyskretnie stłumić chichot.
     Ciekawe jakie ja miałam zabawy w ich wieku… 
     Na pewno nie bawiłam się w jesienny ice bucket challenge.

***

     Nazajutrz, po nocy kichania i zatkanego nosa, moje mięśnie ogarnęło okropne otępienie, które nie pomagało ani trochę podnieść się z łóżka, a wręcz do niego przykuwało. Chcąc wziąć głębszy haust powietrza, jego przepływ został pohamowany, przez co musiałam szybko otworzyć usta, by się dotlenić. Cudem jednak dźwignęłam się na nogi. Nieprzyjemny, ćmiący ból głowy zaatakował mnie od każdej strony.
     Zachorowałam. I nie było to niczym dziwnym po wiadrze lodowatej wody pośród jesiennego podmuchu, sprzątającego wszystkie zagrabione liście z powierzchni ziemi. Obserwowałam je właśnie z okna, opadające powoli z wciąż kolorowych koron drzew. Na nogi włożyłam ― nie ukrywam, że po ostrej przecenie ― ciapy po mieszkaniu, mając na uwadze to, jak mało środków na karcie mi pozostało. Będę musiała jeszcze bardziej przyłożyć się do pracy u Lancasterów.
     W towarzystwie porannej ciszy zadzwoniłam do Jamie, z którą wczoraj umówiłam się na spotkanie. Jej głos dotarł do moich uszu po zaledwie jednym sygnale.
     - Jamie, muszę przełożyć ― apsik ― spotkanie.
     - Co się stało?
     - Jestem chora… odrobinkę się przeziębiłam. ― Chrypa chyba kompletnie odebrała mi barwę głosu i doszło do mnie, że określenie „odrobinkę” w ogóle tu nie pasowało.
     - Dobrze, rozumiem, zdrowiej, kochana.
     - Dzięki. ― Nie powstrzymałam szerokiego uśmiechu, jaki przeciął mi twarz. Po krótkim pożegnaniu zakończyłam połączenie.
     Na ramiona narzuciłam miękki, szary szlafrok, w którym wyszłam umyć zęby i przynajmniej częściowo ogarnąć kołtuny blond włosów. Było podejrzanie cicho ― mimo godziny ósmej, dwa piętra przeniknęła nieopisana cisza, zakłócana tylko stłumionymi odgłosami telewizji dobiegającej z dołu. Powędrowałam na palcach za źródłem dźwięku, jakby przekonana, że jednak większość domu pogrążona jest jeszcze we śnie.
     „Jack, nie możesz mnie zostawić, kocham cię, a ty złamałeś mi serce, palancie!”
     I para egzystująca na ekranie telewizyjnym właśnie rzuciła się sobie do ust. Zanim w całości wkroczyłam do salonu, zupełnie skonfundowana wpatrywałam się w te żałosne, nijak mające się do rzeczywistości romansidło.
     - Odette? ― Z transu wybudził mnie głos Adama, sprawiając, że od razu podskoczyłam w miejscu. Dopiero zauważyłam jego głowę wysuwającą się zza oparcia kanapy, przeżywając dzięki temu całkiem niezły szok.
     - Nie wiedziałam, że oglądasz takie rzeczy. ― Zacisnęłam pasek szlafroka w talii. Znów kichnęłam, w odpowiedniej chwili zakrywając usta oraz nos chusteczką. ― Ojej, czuję się tragicznie…
     - Akurat leciało… ― odparł z odrobiną niepewności i zrobił mi miejsce na kanapie. ― Ty też chorujesz? Dzieciaki urządziły nas porządnie. ― Rozbrzmiał jego niewyraźny śmiech, w który wdarła się chrypa. Dopiero, gdy usiadłam obok niego, wspomagając się bladym blaskiem telewizora, byłam w stanie ujrzeć bordowe worki pod jego oczami.
     Na zewnątrz, jak na późny ranek, było stosunkowo ciemno. Niebo niczym płyta szarości hamowała wszelkie promienie słoneczne, a wichura w kłębach mgieł niosła prawdziwą jesienną depresję, na szczęście oddzieloną od nas murami domu.
      Nieoświetlony pokój również nie polepszał widoczności.
     - Jestem pewna, że to nie to było ich zamiarem.
     - Po nich wszystkiego można się spodziewać. ― Adam zwrócił się już w kierunku telewizora, zahaczając nogi na stolik. Nie zastanawiając się zbyt długo, założyłam nogę na nogę oraz ułożyłam głowę na jego ramieniu najdelikatniej, jak potrafiłam. Mogłam usłyszeć cichy, miarowy oddech, przy którym unosiła się oraz opadała męska klatka piersiowa.
     W ciszy oglądaliśmy nudny, nic nie wnoszący romans, ziewając co chwila.
     - Skoro miłość jest piękna, to dlaczego ta kobieta jest nieszczęśliwa? ― szepnęłam, chyba ogarnięta w małym stopniu sennością. Dzielnie jednak śledziłam wydarzenia z ekranu, które wprowadzały mnie w stan dziwnego zastanowienia.
     - Prawda jest taka, że miłość ogranicza. ― Adam wydawał się zupełnie pewien swoich słów. W jego głosie nie zagościł żaden ślad zawahania. I powiedział to dwudziestoośmiolatek, wiedzący o życiu na pewno troszeczkę więcej ode mnie.
     Nie mogłam się nie zgodzić.
     Nigdy się nie zakochałam, nigdy z nikim nie łączyło mnie nic więcej, niż cudowna przyjaźń. Nie miałam ochoty tego w żaden sposób naruszać.
     - Chyba masz rację… lepszy byłby już chyba status „przyjaciele z korzyściami”. ― Zaśmiałam się, z początku nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak mogło zostać potraktowane te zdanie.
     Apsik. 

[Adam?]

Rafael Blackfrey



Na zdjęciu: Mikhail Varshavski
Motto: Jeśli potrafisz o czymś marzyć, potrafisz także tego dokonać.
Imię: Rafael
Nazwisko: Blackfrey
Wiek: 27 lat
Data urodzenia: 13 sierpnia
Płeć: Mężczyzna
Miejsce zamieszkania: Budynek z zewnątrz nie prezentuje się ani zbyt nowocześnie, ani zbyt staro. Wchodząc przez zadbane frontowe drzwi, dostajemy się na niewielki korytarz służący jako miejsce będące przechowalnią wszelkich kurtek, butów, szalików, a nawet czapek. Idąc dalej natrafimy na obszerną kuchnie, salon, łazienkę, pokój gościnny oraz schody prowadzące na piętro budynku, gdzie znajduje się jedynie stonowana szarością sypialnia. Okolica jest dość spokojna, a sąsiedztwo przemiłej staruszki jest bardzo często pomocne.
Orientacja: Heteroseksualny
Praca: Chirurg
Charakter: Rafaela z pewnością nie da się opisać jednym, krótkim słowem. Na co dzień bardzo pomocny, uprzejmy i opanowany, lecz każdemu zdarza się mieć kiepski dzień, podczas którego warczy się na każde żywe istnienie. Uwielbia towarzystwo innych ludzi, przez co dobrze się z nimi dogaduje. Zawsze stara się dążyć do postawionego przed sobą celu, dzięki czemu zyskuje sobie łatkę upartego osła bądź woła. Potrafi odmawiać ludziom, nie bojąc się konsekwencji, jakie może przez to ponieść. Zwykle dość pamiętliwy, lecz potrafi wybaczać niemal wszystkie krzywdy. Wie, kiedy wycofać się z niemającej sensu kłótni, co zaoszczędza mu często wielu kłopotów. Praca lekarza nauczyła go jak podejmować szybko odpowiednie decyzje, dlatego prawie nigdy się nie myli. Czasami bywa tajemniczy oraz bardzo się zamyśla. Przez dwadzieścia siedem lat swojego życia wyrobił sobie opinie człowieka stanowczego i pewnego swoich wyborów. Dla natrętnych osób potrafi być oschłym, a nawet okropnie wrednym więc lepiej z nim nie zadzierać. Zwykle ciężko mu się pozbierać po śmierci pacjenta, ale nie ukazuje tego przed swoimi znajomymi, czy też rodzinom. Z pewnością nie jest też typową ciamajdą bojącą się wszystkiego, co napotka na swojej drodze. Ma mocną głowę do alkoholu, ale stara się go unikać tak samo, jak jedzenia słodyczy. Stara się patrzeć na świat jako realista, chociaż czasem dodaje do tego nieco przesadzonego optymizmu bądź pesymizmu. Podczas pracy ceni sobie spokój i cisze. W młodości był bardzo spóźnialski, lecz teraz zważywszy na zwód, musiał się tego wyzbyć. Jeśli chodzi o przyjaźnie typu miłość, czy przyjaźń to, jak idzie się domyślić, nie zaufa on pierwszej, lepszej osobie, którą widzi pierwszy raz na oczy. Bywa, iż w czasie wolnym zdarza mu się zrobić coś głupiego, czego potem godzinami żałuje. Stara się nie zrażać porażkami, które mogą się przytrafić we wszystkich dziedzinach życia. Nie przepada zbytnio za kotami, co ma duży związek z jego dzieciństwem. Nie toleruje kłamstwa innych osób, jeśli wie, że coś jest prawdą. Nigdy nie pochwalał oraz nie będzie pochwalać znęcania się nad słabszymi. Można powiedzieć, że mężczyzna ma dobrą rękę do dzieci. Potrafi je przytulić, pocieszyć, powiedzieć kilka pokrzepiających słów, które wywołują uśmiech na twarzy tych małych potworków, a nawet obiecać jakiś drobny prezent w postaci misia, za dzielność jaką okaże mały pacjent. Jedną z jego głównych wad jest zbyt szybkie przywiązywanie się do ludzi, jak i materialnych rzeczy. Jest to dość uciążliwe, kiedy coś bądź kogoś się traci.
Hobby: W głównej mierze pasjonuje go jazda konna, czytanie książek oraz bieganie, podczas którego nieodłącznym elementem są jego dwa psy. Swojego czasu grywał też w siatkówkę, ale nie ma na to ostatnio żadnych chęci.
Aparycja|
wzrost: 186 cm.
- waga: 77 kg
- opis wyglądu: Już na pierwszy rzut oka widać, że dwudziestosiedmiolatek nie jest byle jaką chudziną. Wysportowane i umięśnione ciało, dopełniane jest lekkim zarostem, łagodnym uśmiechem, a przede wszystkim mądrymi, szarymi oczami. Ciemnobrązowe włosy, zapadające się niekiedy w zlaną czerń, dobrze kontrastują się z białym fartuchem noszonym na co dzień w wykańczającej go niekiedy pracy. Jeśli chodzi o styl ubierania, to rzadko idzie go spotkać w pracy w ubraniach codziennego użytku. Warto pamiętać również o srebrnym bądź czarnym zegarku, który niemal o każdej porze dnia i nocy znajduje się na jego lewym nadgarstku.
- pozostałe informacje: -
- głos: Jaymes Young
Historia: Chociaż jego początki przez zagrożoną ciążę nie prezentowały się najlepiej, to dalszy ciąg wydarzeń był już... Hm... Spokojniejszy? Po raz pierwszy w mieście zawitał już podczas swoich narodzin, lecz nie było mu dane długo tam mieszkać. Przez większość czasu uczył się w domu. Był bardzo ciekawy pracy ojca, dlatego natchniony przez niego kierunkiem biologiczno-chemicznym zaczął snuć plany na temat zostania chirurgiem. Wszystkie szkoły, które zaczął, skończył z wysokim wynikiem, co zagwarantowało mu, dostanie się na jeden z najlepszych uniwersytetów medycznych, w mieście Avenley River. Tam w końcu pierwszy raz mógł poczuć na własnej skórze, jak to jest mieszkać samemu. Wspomniane studia minęły mu bardzo szybko, a nawet i przyjemnie. Pomimo wielu godzin spędzonych na nauce, nie żałował tytułu jednego z najlepszych studentów roku. Dzięki znajomościom ojca, szybko przeszedł cały proces specjalizacji lekarskiej, a następnie znalazł pracę w pobliskim szpitalu, gdzie pracuje do dziś. Pomimo przeprowadzki z rodzinnego domu oddalonego od Avenley River o kilkanaście kilometrów, nadal utrzymuje z rodzicami i bratem świetny kontakt, którego nie zamierza zerwać.
Rodzina:
- Samuel Blackfrey - kochający ojciec, to on "zaraził" syna zainteresowaniem do medycyny.
- Samantha Blackfrey - kochająca matka, będącą wstanie zrobić dla syna wszystko. Z zawodu logopeda, spędziła dość dużo czasu na wychowaniu swoich potomków.
- David Blackfrey - młodszy, siedemnastoletni brat, który planuje zostać w przyszłości laryngologiem.
Partner: Anastazja Fenchenko.
Potomstwo: Brak
Ciekawostki: 
- Wszystkie poranki zaczyna mocną kawą.
- Każdy w jego rodzinie, od strony ojca był lekarzem.
- Znalazł swoje psy w śmietniku, kiedy pewnego dnia wracał z pracy.
- Nienawidzi lukrecji.
Inne zdjęcia: [x]
Zwierzęta: Camelot (Husky) i Zefir (Golden retriver) - dwa rozbrykane, mające wieczne ADHD, czteroletnie psiaki.
Pojazd: Śnieżna Toyota C-HR.
Kontakt: vassalord | misiap2002@o2.pl