29 paź 2018

Od Anastazji - Zadanie #1

Dzisiejszy dzień nie należał wcale do łatwych. A w zasadzie to noc, gdyż wyrwali mnie z ciepłego łóżka, z domu przez zbyt wielki natłok pacjentów na oddziałach. Karetki co chwilę wyjeżdżały na sygnałach, przez co było urwanie głowy. Normalnie jakby nagle jakiś armagedon gdzieś niedaleko nastąpił! Dlatego właśnie kiedy zawsze w nocy jest spokojnie istnieje zakaz mówienia słów „jak spokojnie”. Dlaczego? Ano dlatego iż zawsze wtedy rozpętywało się jakby na zawołanie istne piekło! I to za każdym razem… Jadąc szybko ulicami miasta, miałam nadzieje że żadna policja mnie nie złapie, gdyż jechałam z dobre siedemdziesiąt kilometrów na godzinę, choć w zakręty oczywiście wchodziłam jak najwolniej by nie wpaść w poślizg. Mój pegeer co chwilę mi pikał wybijając głośne alarmy i wezwania na różne oddziały, przez co mój niepokój coraz to bardziej wzrastał. Wjeżdżając na parking personelu, zatrzymałam się niemal z piskiem opon na swoim miejscu, po czym wybiegając z auta niczym sarna uciekająca przed pożarem pobiegłam do szpitala, gdzie już na mnie czekali. Była godzina 4 nad ranem, a tu był harmider i tłok jakby była godzina dwunasta w południe. Pośpiesznie zarzuciłam na siebie fartuch, po czym pobiegłam na oddział numer osiem, gdzie wzywali mnie do pacjenta z nieregularnym tętnem, które raz było niskie, a raz bardzo wysokie, czego reszta lekarzy nie mogła wręcz pojąć.
- Jestem! - powiedziałam zdyszana, gdyż wbiegłam po schodach by nie wlec się powolną windą.
- Nie wiemy co się z nim dzieje, to nie jest normalne że u kogoś tak puls skacze! - powiedziała zaniepokojona bardzo doktor Sara Clark – Rehason.
- Co o nim wiemy? - spytałam szybko przeglądając kartę pacjenta, który nazywał się Derek Jamato i miał 48 lat. Z tego co udało mi się wyczytać, był po wypadku samochodowym i dość poważnie oberwał z tego co widziałam już na pierwszy rzut oka.
- Tylko że brał udział w wypadku samochodowym, ale nie ma w jego dokumentach żadnej adnotacji że to chory na serce człowiek – poinformowała mnie szybko.
- Wady jakieś wrodzone? Robiliście morfologię? - zadawałam szybko pytania, kiedy wzięłam stetoskop by osłuchać pacjenta, który był blady jak ściana, co mogło mieć różne podłoża, gdyż mógł być to wynik szoku powypadkowego, albo i też bardzo poważnego urazu.
- Nic nam nie wiadomo o jakiś wadach genetycznych, a z morfologi krwi nic nie wynika, tak samo jak z tomografii komputerowej – mówiła przejęta stanem pacjenta, a ja zaczęłam go osłuchiwać. Serce mu dziwnie pracowało… Strasznie dudniło, jakby znajdowało się w jakiejś studni! Spojrzałam na monitor EKG. Jego puls raz był wysoki a raz krytycznie niski. Co chwilę się wahał od krytycznego po normalny i tak dalej… Zaniepokoiło mnie to strasznie i zaraz nasunęła mi się pewna myśl, lecz by się upewnić że to to, postanowiłam sprawdzić przepływ jego krwi. Kiedyś mój mentor mi o tym mówił i był to niezwykle rzadki, ale i jednocześnie najrzadszy przypadek z jakim można się było spotkać na świecie. Wyjęłam plastikową rurkę, która służyła co prawda do odprowadzania powietrza z zapadającego się płuca ale była mi potrzebna teraz do czego innego i wbiłam mu ją w lewą rękę. Następnie, uważając by krew mi tu zaraz nie poleciała podbielam do prawej ręki, żeby widzieć przepływ krwi. Lekarze nawet nic się nie odzywali, bo wiedzieli że coś przeczuwałam. Jeśli miałam rację, to mężczyzna musiał być natychmiast operowany, gdyż jego życiu zagrażało ogromne niebezpieczeństwo! Po chwili przez rurkę popłynęła szkarłatna ciecz i obserwowałam ją ze zmarszczonymi braminami bardzo uważnie. Nie podobało mi się to co zobaczyłam, gdyż krew najpierw szła do przodu, a później się cofała i tak co chwilę. Dosłownie jakby pompa uległa awarii i nie potrafiła przepompować czegoś dalej, mając za mało mocy… Byłam już wtedy pewna co to jest i wiedziałam że igramy z niewielką ilością czasu!
- Szybko! - krzyknęłam – Na salę operacyjną! Musimy mu jak najszybciej zoperować serce inaczej umrze w przeciągu godziny! - krzyknęłam poważnie – Przygotujcie jednostki krwi i cały sprzęt! - rozkazałam a lekarze zaczęli biegać wokoło by przygotować cały niezbędny do tego sprzęt.
- Co mu jest?! - spytała zdezorientowana lekarka.
- Ma tamponadę serca! - powiedziałam szybko, lecz spotkałam się tylko z jej zdziwieniem ogromnym, co jeszcze bardziej mi pokazała gdy podniosła ku górze jedną brew. To tak przecież ona nie miała skąd wiedzieć co to jest… - przeszło mi przez myśl z prędkością błyskawicy.
- To jest serce – wskazałam na swoją zaciśniętą plewą pięść - A to jest worek osierdziowy, który ochrania serce – powiedziałam i pokazałam prawą dłoń, którą przykryłam moją lewą pięść „czyli serce” - Serce zostało uszkodzone i albo krew, albo jakiś inny płyn dostają się do worka osierdziowego, który ściska serce... Serce pracuje coraz ciężej, starając się pompować dalej krew, lecz ma coraz mniej miejsca żeby się rozkurczać i tłoczyć krew do organów. Krwi przybywa coraz to więcej i więcej, co uniemożliwia sercu pełen rozkurcz. W końcu, gdy cały worek osierdziowy wypełni płyn, serce nie ma jak się już rozkurczać i pompować życiodajnej krwi, co sprawia że w efekcie się dusimy i umieramy – wytłumaczyłam jej na co lekko pobladła z przerażenia – To jest właśnie tamponada serca – dokończyłam i pobiegłam czym prędzej na sale operacyjną.
Operacja trwała sześć długich godzin… Serce było poważniej uszkodzone niż myślałam, ale jakoś udało mi się to zoperować, choć sala operacyjna wyglądała niczym po jakiejś rzeźnickiej masakrze! Musiałam się przebrać w inny fartuch, gdyż i tak mimo odzieży ochronnej jakoś mi się ubabrał krwią i miałam nadzieje że mi się to spierze. Reszta dnia minęła mi na lataniu z oddziału na oddział przy wirusowych zapaleniach serca, które inni mylili z bakteryjnym, ale udało mi się to wyprowadzić jakoś… Byłam jeszcze raz na sali operacyjnej asystować innego lekarza. Miałam masę roboty! Dawno nie dostałam takiego wycisku w pracy. Pełno dzieciaków z wysokimi gorączkami, pełno pacjentów po wypadkach, no normalnie armagedon! Miałam jeszcze co prawda dwóch zawałowców, ale udało im się pomóc. Co do mężczyzny z tamponadą serca, to operacja się udała i wprowadzono go w śpiączkę farmakologiczną by dać czas jego sercu na zregenerowanie się po tak ciężkiej operacji. Wypisałam z czterdzieści dwie recepty… Mój dzień zakończył się o godzinie dwudziestej dwadzieścia, kiedy to wszystko jakoś się u normalizowało i w miarę uspokoiło. Wtedy też zdałam sobie sprawę że nic kompletnie nie jadłam, tylko funkcjonowałam przez cały ten czas na samej kawie z solidna porcją cukru. Byłam wyczerpana ale dzień mogłam uznać za udany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz