5 paź 2018

Od Lucii C.D Althea

    Dziwnie się czułam na tym całym “terapeutycznym wyjściu ukrycia” albo “terapii w plenerze”. Dobra, to i to nie pasuje do tego, co chciałam teraz powiedzieć. W każdym razie, jakie według Jeffersona jest najlepsze miejsce na terapię rodzinną? Bar. Tak, bar. Piękny, cudowny, przepełniony zapachem nikotyny, alkoholu, zmieszanego ze smrodem żuli, którzy swoje ostatnie pieniądze chcieli przesrać na parę drinków. Uroczo.
    Nie był to dla mnie ani trochę dobry pomysł. No bo powiedzmy sobie prawdzie w oczy. Nikt tej terapii nie chciał, prócz Jeffersona. Tego siwiejącego psychologa, o ciętym języku i charakterze piętnastoletniego chłopaka. Nie jest z naszą rodziną ani trochę blisko, ale i tak czy siak zagłębia się, nieproszony, w nasze sprawy. Ja rozumiem, że od tego jest. Ale nikt go o to nie prosił, ludzie święci. Dawno nie widziałam takiego upartego człowieka… albo jednak nie, odwołuję. Widziałam. Altheę we własnej osobie.
     - Ktoś tu nie lubi gry wstępnej. Dobra. - To były pierwsze słowa, które usłyszałam, i które wyrwały mnie z otępienia, które sprawił mi mój kochany umysł. Zmarszczyłam brwi i skupiłam się na jego dalszych słowach. - Zacznijmy od młodej. Jaki powód leży pod tym twoim całym walczeniem o tę rodzinę, co? Nie znasz Antonio. Nie powinnaś mu też ufać. Powiedz mi. Powiedz mi tak właściwie co tylko chcesz.
    Spojrzałam na niego zdziwiona. Taką reakcję wywołało u mnie między innymi to, jak szybko zmienił swój nastrój. Jak wcześniej tryskał energią i szalonym poczuciem humoru, tak teraz całkowicie spoważniał, wpatrując we mnie swoje lekko przeszklone oczy. Już otwierałam usta, żeby coś mu odpowiedzieć, lecz od razu coś mnie powstrzymało. Nie wiem co, jakaś wewnętrzna siła, która odebrała mi głos. Przestałam wiedzieć nawet o co mnie zapytał, ani też w jakiej galaktyce jestem i która godzina.
     - Mógłbyś powtórzyć - spytałam, z lekka speszona moim zachowaniem.
    Westchnął głęboko i zacisnął palce na nasadzie nosa, z powrotem kierując na mnie swoje zmęczone spojrzenie.
     - Nie, nie mam replayu we łbie  - przewrócił oczami. - Czemu walczysz o rodzinę?
     - Czemu jesteś taki nieprzyjemny? - uniosłam jedną brew, zbaczając na zupełnie inny temat, nie dotyczący nas, ani tego, po co się tu zebraliśmy. - Twoje żarty powoli przekraczają granicę dobrego smaku.
     - Czy ty wiesz, dziecko, co to jest granica dobrego smaku? - popatrzył na mnie z pogardą i wziął do ręki szklankę z alkoholem, po czym wlał go sobie trochę do gardła. - Ja też nie. Dla mnie nie ma czegoś takiego. Jestem Bogiem!
     - Jesteś idiotą - poprawiłam, uśmiechając się sztucznie. - A Boga nie ma.
     - Oh nie - złapał się za głowę. - Jedna z moich ulubienic nie chce mnie czcić, co za pech - westchnął, po czym chwilę później wrócił do tematu. - Więc, czemu walczysz cały czas tak zacięcie o rodzinę?
     - Bo chce ją w końcu mieć w komplecie - odpowiedziałam po chwili wahania i powoli przeniosłam wzrok w stronę mojej siostry. - Wiem, że tego nie uda mi się osiągnąć, bo mama nie żyje, ale chociaż żebyśmy w trójkę mogli spróbować jakoś żyć… - złapałam delikatnie Alt za rękę i ścisnęłam ją, uśmiechając się delikatnie. - Mama na pewno by tego chciała.
     - Mama by tego chciała, jeśli ten tchórz by nie uciekł. Kto wie, za kogo by to teraz miała - spojrzała na naszego ojca nieprzyjemnie, a ten tylko odwrócił wzrok.
     - Ach, Inez - Jefferson przerwał mojej siostrze tonem, który wskazywał na to, że próbował wygrzebać jakieś myśli, wspomnienia z czeluści swojego umysłu. Nie pomyślałabym, że mógł znać naszą mamę. - Złota kobieta. Zarywałem do niej, ale z jakiegoś powodu wybrała waszego ojca. - Podrapał się po głowie oburzony. - Nadal się kurwa zastanawiam, dlaczego.
     - Nie mówcie o niej - mruknął mój ojciec pod nosem. Najwidoczniej nie był zadowolony tym, w którą stronę poszła nasza rozmowa. Widać było, że nie chce rozmawiać o mamie. Zmarszczyłam brwi, skupiając swój wzrok na jego twarzy. Chciałam wiedzieć, dlaczego nie chce o niej mówić i unika tego tematu jak ognia. Dopiero teraz zauważyłam, jak rzadko wspominał mamę na przestrzeni tych tygodni spędzonych w jego towarzystwie.
     - Czemu? Chciałabym wiedzieć o niej więcej. Ty prawie w ogóle o niej nie wspominasz - wyraziłam swoje zdanie i przeniosłam swój przepełniony nadzieją wzrok na Jeffersona. - Powiesz mi… to znaczy nam o niej trochę więcej?
    Mężczyzna zmarszczył brwi, patrząc na mnie i wziął kolejnego, ostatniego łyka alkoholu.
     - O kurwa, już nic nie ma - pomyślał głośno, po czym odłożył pustą szklankę na blat. Chwilę później odpowiedział na moje pytanie. - Mógłbym, ale aktualnie znaleźliśmy się tu z innego powodu. - Próbował się wymigać. Mimo, że dobrze to ukrywał, to zauważyłam, że w tej kwestii nie chciał się sprzeciwić swojemu przyjacielowi. Widocznie rozmowa o Inez Santos była bardzo delikatna.
     - Idę się przewietrzyć - Antonio westchnął i podniósł się z krzesła, chwilę później całkiem opuszczając lokal. Spojrzeliśmy wszyscy po sobie z lekka zdziwieni jego działaniem.
     - Alt? - szepnęłam, zerkając kątem oka na moją siostrę.
     - Hmm?
     - Zobaczysz co z nim? Może jakoś poprawicie swoje relacje - zaproponowałam, kierując na nią swój błagalny wzrok. Nikt nawet nie wiem, jak bardzo chciałam, by jej relacja z ojcem uległa poprawie. Wiem, że nas zostawił, skrzywdził, odcisnął piętno na naszej psychice, ale wciąż zasłużył na szansę.

10 lat wcześniej
    Wigilia. Patrze przez oszronione okno na zewnątrz już trzecią godzinę. Obserwuje spadający śnieg, ruchy gałęzi na wietrze. Zwracam uwagę na każde przejeżdżające auto, głęboko wierząc, że jedno z nich podjedzie na naszą posesję, a z niej wyjdzie nasz tata. Lecz z każdą minutą, każdym kolejnym samochodem przejeżdżającym obojętnie obok naszego domu, traciłam nadzieję.
     - Zrobiłam nam kola… - słyszę głos Al, dobiegający zza moich pleców. - Znowu gapisz się w to okno?
     - On przyjedzie - mówię przekonana.
    Dziewczynka wzdycha.
     - Nie przyjedzie. - Podchodzi do mnie i głaszcze mnie po ramieniu. - Tak jak rok temu, dwa, trzy…
    Moje oczy szklą się od nadchodzących łez. Powoli zaczyna do mnie docierać to, że tam ma rację.
     - C-czemu on nas nie chce? - szlocham, odwracając się do mnie przodem. Starsza siostra, widząc mój stan, od razu zagarnia mnie w czuły uścisk i głaszcze delikatnie po plecach.
     - Nie wiem… Może ma jakieś kłopoty? - zastanawia się, chociaż po jej tonie głosu słychać, że nie bardzo w to wierzy.
     - Może trzeba mu pomóc? - odrywam się od niej i ocieram swoje mokre policzki z łez. - Musimy mu pomóc. Wiem! wyślemy mu jedzenie - uśmiecham się szeroko i wybiegam szybko z pokoju, kierując się do kuchni. Tylko słyszę za sobą, jak siostra poszła w moje ślady.

     - Po co mam tam iść? - prychnęła, przewracając oczami. - Nie mam zamiaru rozmawiać z tym gno…
     - Zamknij się i zrób coś dla dobra rodziny - Jefferson wtrącił się do rozmowy, na co ja zmarszczyłam brwi, a siostra spojrzała na niego zdziwiona. - Jeśli jednak nie chcesz tego robić dla dobra rodziny, to chociaż zrób to dla dobra siostry. Nie widzisz jak się kurwa stara, chcąc was pogodzić? Oboje jesteście siebie warci, jak dwie krople wody. Ty i on - prycha.


< Misiu pysiu tulisiu? c: >
Kocham Cię <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz