14 paź 2018

Od Tatum

Białe ściany poczekalni odbijały od siebie wpadające przez w miarę duże, lecz zasłonięte okno światło. Pewnie dlatego, żeby kobieta siedząca tuż obok niego za biurkiem, stukająca palcami szybko w klawiaturę, widziała możliwie najwięcej na monitorze. Nie, to nie był korytarz szpitalny, ani nawet przychodnia. Ten wielki budynek redakcji chyba swoimi białymi ścianami miał przypominać niebo, bo przecież media w dzisiejszych światach jest jak odnalezione przez człowieka bóstwo.
Przyglądałam się jej już od ośmiu minut, za każdym razem unosząc szybko wzrok, gdy jej spojrzenie kierowało się na mnie. Nie wiem, co było bardziej niezręczne. Poczucie świadomości, że ją obserwuję, czy chwilowe zawieszenia wzroku nad jej głową w fałszywym podziwianiu i oglądaniu wiszącego obrazu. Zaraz, potem gdy wracała do pracy na komputerze, znowu patrzyłam na jej postać. Ładne, spięte w kok blond włosy świeciły w słońcu złotem. Usta, na których znajdowała się czerwona szminka, wyglądały nie tylko ponętnie, ale układały się naturalnie w górę, przez co jej twarz nie wyglądała na nieprzyjemną. Zresztą cała budowa nie wyglądała źle. Odruchowo przejechałam palcami po swoich ustach i zdałam sobie sprawę, że cały błyszczyk, który nałożyłam, prawie trzy godziny temu znikł. Nie miałam o sobie niskiej samooceny. Byłam świadoma, że moja atrakcyjność kończyła się w momencie, gdy miałam wyglądać, jak poważna i stonowana kobieta. Może i ładnie wyglądałam, ale nigdy się tak nie czułam. Za to tej kobiecie pasowała spódniczka do kolan w kolorze ciemnego beżu i biała, luźna bluzka. Na krześle wisiała jeszcze marynarka do kompletu w tym samym odcieniu, co spódnica. Nic dziwnego, że dostała stanowisko zaraz przy gabinecie redaktora naczelnego.
- Spytam, czy możesz już wejść - ocknęłam się z zamyślenia, czując lekkie skrępowanie zaistniałą sytuacją. Czy naprawdę przez cały czas gapiłam się na nią?
Byłam zdolna tylko pokiwać głową. To nie tak, że w kościach przeczuwałam nieprzyjemną sytuację, ale tak było. I tak może być.
Kobieta wstała zza biurka i uprzednio pukając, weszła do gabinetu. Dopiero teraz zrelaksowałam się na tyle, by rozłożyć się na krzesełku. Chyba jak najszybciej chciała się mnie pozbyć. Dużo ludzi nie lubi, gdy się na nich patrzy. Uważają to za niezręczne. Zgadzam się z nimi, ale wkurza mnie, gdy potem opowiadają, że nikt im nie poświęca uwagi. Chociaż... może moje myślenie jest zbyt powierzchowne?
Zastukałam paznokciami o materiał spodni i zbeształam się w myślach, że akurat teraz, akurat w takiej sytuacji pomyślałam, że dobrym posunięciem będzie włożenie jeansów. Mogłam wziąć chociaż spódniczkę. Mogłam ubrać się podobnie jak ładna sekretarka. Ona wygląda atrakcyjnie. O matko, Tatum. Zero wyczucia sytuacji...
- Może pani wejść - podniosłam natychmiast głowę do góry, którą przed chwilą schowałam w dłoniach. Wymieniłam się spojrzeniem z ładną sekretarką, a potem wstałam i skinęłam głową w podziękowaniu za trud, jaki włożyła w wejście do gabinetu.
Mimo tego, że mam świadomość swojego talentu do przemówień, to nigdy nie byłam mocna w okazywaniu go w sytuacji, kiedy mam się sama obronić.
Wchodząc do środka, pierwsze co pomyślałam to, że nigdy nie byłam w żadnym innym miejscu, gdzie można się udusić męskimi perfumami. Z trudem powstrzymałam się, żeby nie kichnąć, utwierdzając się, że tak nie wypada, choć to tylko odruch. Naprawdę zależało mi na tej pracy. A obecnie wisi ona na włosku. Siedzący za biurkiem mężczyzna wyglądał na koło czterdziestu lat, ale gdyby farbował włosy, odjęłabym mu od wieku. Uniósł spojrzenie, jakby nie wcale nie wiedział z początku, po co tu jestem, ale zaraz uśmiechnął się typowo dla pracodawcy i wskazał miejsce przed biurkiem. Nadal czułam się niekomfortowo. I nadal chciało mi się kichać. Im bliżej byłam, tym coraz wyraźniejsze były jego perfumy.

- Panna Farewell, jeśli się nie mylę? - splótł palce swoich dłoni i oparł ręce o blat biurka. Postarałam się o uśmiech i kiwnęłam głową. W miarę szybko zorientowałam się, że powinnam mu właściwie odpowiedzieć.
- Nie myli się pan - moja odpowiedź, by na tyle szybko wypowiedziana, że nie byłam pewna, czy mężczyzna z lekko poluzowanym krawatem cokolwiek zrozumiał.
- Chyba pani wie, dlaczego dzisiaj się tu spotykamy - jego wyraz twarzy i postawa całkowicie nie pokazywała powagi sytuacji. Oczywiście, że wiedziałam, dlaczego tu jestem. Miałam tylko skrytą nadzieję, że okaże moją mylność co do stwierdzeń, które od krótkiego czasu sobie stawiałam.
- Chodzi... o ostatni artykuł? - redaktor naczelny uznał za odpowiednią odpowiedź z jego strony zwykłe kiwnięcie głowy wraz ze spokojnym. Zaczęłam nerwowo zahaczać paznokciem o skórkę obok innego z nich. No to jestem w czarnej... dziurze.
- Pan Sanders jest od lat związany z naszą redakcją - mężczyzna wstał i zapiął swoją marynarkę, podchodząc do okna. Chyba właśnie przechodził do głębszego przemyślenia, więc nie postanowiłam mu przerywać. I tak wystarczająco sobie narobiłam kłopotu - W niektórych kręgach jest również szanowanym politykiem - odwrócił się i podszedł do biurka. Chyba dopiero teraz poczułam, jak niezręcznie musiała czuć się ładna sekretarka w momencie ciszy, kiedy patrzyłyśmy sobie, może nieświadomie, ale jednak prosto w oczy. Mimo tego czekałam, aż mój przełożony skończy wypowiedź. Miałam też nadzieję, że wcale nie będę musiała mu odpowiadać - Jaki pani sądzi, chcemy go obrażać, czy nie? - to nie tak, że poczułam się w pewien sposób urażona. Nigdy nie obraziłam nikogo w artykule. Być może wyraziłam zbyt subiektywnie moje zdanie, co jest niedopuszczalne w mojej pracy, ale uważam, że zrobiłam to dobrze.
Jednak moja myśl była nakierowana jedynie na to, by się obronić możliwie najskuteczniej, nawet jeśli w grę wchodziła moja posada.
- Mam kłamać w artykule tylko dlatego, że jakiś polityk daje redakcji pieniądze w kopercie, aby ta pisała o nim, jakim to wspaniałym człowiekiem jest, aby uzyskać jak najwięcej głosujących? - mój rozmówca spojrzał na mnie nieco obrażonym spojrzeniem, a jego twarz natychmiast zmieniła wyraz. Nie była już przyjemnie miła, ale surowa, jakbym właśnie obraziła samego Pana Boga.
- Te oskarżenia są bezpodstawne i całkowicie fałszywe - w tamtej chwili przestało mi zależeć na pracy tutaj. Wiem, na czym polega i wiem, na co się zgadzam, ale na pewno nie na to, aby pisać farmazony o kimś, kto potajemnie "sponsoruje" redakcję, dając w łapię redaktorowi naczelnemu.
- Cóż, pan powiedział zupełnie co innego - skrzyżowałam ręce na piersi. Byłam zdecydowana bronić swojego zdania, nawet za tak wysoką cenę. Chyba dawno nikt nie był w stanie powiedzieć niczego wprost panu przełożonemu.
- Nie życzę sobie obrażania, a tym bardziej oskarżania mojej osoby - uderzył w blat, chyba oczekując, że złagodzi tym moją postawę, ale właśnie przekonał mnie, że nawet nie powinnam się zastanawiać co do dłuższego przebywania tutaj - Dobrze pani rozumie sytuację. Pani ma pisać obiektywnie, a nie wyrażać swoje zdania, jak na portalu społecznościowym niczym niedojrzała nastolatka - faceci to dupki. Nie uważacie tak? Tym bardziej, jak są na wyższym stanowisku. Mają siebie, za nie wiadomo jakich bożyszczy, ale tak naprawdę bez paru ludzi nie poradziliby sobie sami.
Wstałam i zgarnęłam włosy do tyłu, by chociaż w tej sytuacji wyglądać na śmiertelnie poważną.
- Oczywiście. Rozumiem ją doskonale - rzuciłam - Nie dość, że jest pan łapówkarzem, to jeszcze wspaniałym manipulatorem. Do widzenia! - nawet nie pamiętam dokładnie, po jakim czasie znalazłam się za drzwiami, nie krępując się przy tym nimi trzasnąć, ale tak samo zła i wkurzona zebrałam swoje rzeczy i wyszłam z ogromnego budynku redakcji. Wsiadłam w pierwszy lepszy autobus, nawet nie patrząc, dokąd jedzie. Zajmując miejsce obok jakiejś staruszki, dopiero wtedy wypuściłam z płuc całe nagromadzone przez rozmowę powietrze. Może dzięki temu myślałam, że się poczuję lepiej, ale zaraz moją głowę zaprzątnęła myśl, że muszę się przesiąść w inną linię. Wysiadłam więc szybko z autobusu i sprawdziłam rozkład jazdy.
Świetnie. Następny za czterdzieści pięć minut.
Nie zamierzałam egzystować samotnie na przystanku przez ten czas, a do domu nie miałam jakoś bardzo daleko. Wróciłam pieszo, co wyszło mi czasowo tak samo, jakbym miałam czekać na transport.
~*~
Weszłam po schodach na trzecie piętro, modląc się w duszy, żeby tym razem drzwi od mieszkania nie stanęły przeciwko mnie. Odłożyłam karton na bok i wyjęłam z torby klucze. Trochę się po siłowałam z zamkiem, ale chociaż on nie utrudniał mi dzisiaj życia. Chwyciłam ponownie moje rzeczy i weszłam do mieszkania, zamykając nogą drzwi za sobą.
Było cicho, co oznaczało, że Nico jeszcze nie wrócił z pracy. Czasem chciałabym mieć jego szczęście. Zostawiłam karton w korytarzu i pierwsze co zrobiłam, to poszłam do salonu, chwyciłam pilota w ręce, okryłam się szczelnie kocem i zaczęłam oglądać przypadkowo napotkany serial, którego nazwy nawet wypowiedzieć nie potrafię, ale był przyjemnym odciągnięciem od świadomości, że właśnie znów jestem bezrobotna i to na własne życzenie.
- Tate!? - usłyszałam z korytarza znajomy dźwięk głosu, który chyba teraz był mi potrzebny jak maść na złagodzenie bólu. Rzucone klucze na blat stołu, równe i ciche kroki w stronę salonu, aż w końcu poczucie obecności kogoś niedaleko przy otwartym wejściu. Obróciłam się powoli do tyłu i spojrzałam na przyjaciela, pociągając nosem - Czyli grubszy kaliber - westchnął i usiadł obok. Ta niepotrzebująca słów relacja zawsze mnie fascynowała, ale tak już chyba jest pomiędzy przyjaciółmi. Po prostu wiedzą, kiedy coś jest nie tak. Nie czekał długo na odpowiedź.
- Chyba... chyba nie mam pracy - spuściłam głowę i zgniotłam chusteczkę trzymaną w dłoni. Nico mruknął coś pod nosem - Ale to nie moja wina! - podkuliłam nogi i obróciłam się gwałtownie w jego stronę. Popatrzył mi w oczy i czekał aż chyba dam upust wszystkiemu, co się we mnie nazbierało - Każą pisać, to czego oni chcą, a nie to, czego oczekują ludzie! Fajnie jest żyć w kolorowej rzeczywistości, ale rzeczywistość nie jest kolorowa, a ten cały Sanders to kłamliwa szuja, która próbuje sobie kasą i wizerunkiem dobrej rodziny ułożyć wspaniały wizerunek...
- Tate, napisałaś, że ten facet jest kłamcą - Nico zachichotał rozbawiony. Mnie to wcale nie bawiło. Podeszłam do tego poważnie - Dosłownie. Jak myślisz? Który człowiek chciałby przeczytać w gazecie skazę na swoim imieniu? Powinnaś się cieszyć, że nie podał cię do sądu. Nie wypłacilibyśmy mu się do końca życia - przewróciłam oczami, choć przyznawałam mu rację. Tak czy inaczej, zawaliłam to.
- I jeszcze powiedziałam redaktorowi naczelnemu, że jest łapówkarzem... - dodałam ciszej, nie uzyskując żadnej natychmiastowej reakcji ze strony Nico. Uniosłam oczy i popatrzyłam na niego. Z trudem powstrzymywał uśmiech. Nie... on próbował się nie roześmiać. Odchrząknął pod nosem i wziął głęboki oddech.
- Więc po tym stwierdziłaś, że najlepszym rozwiązaniem będzie ukrycie się pod kocem i oglądanie tureckiego serialu, tak? - pokiwałam głową. Nicolas uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową - Tatum. Powiedziałaś, trudno. Masz talent, więc znajdziesz pracę, tylko musisz się postarać.
- Tylko że to już będzie moja trzecia redakcja, którą odwiedzam - burknęłam pod nosem, co spotkało się z niezadowoleniem chłopaka. Idiota. Myślał, że jak naciągnie na moją twarz cały koc, to coś zmieni. Właściwie pomogło. Tym bardziej go nie lubię. Zebrałam moje okrycie w kulkę i rzuciłam nim w Nicolasa.
- Złóż dokumenty aplikacyjne w następnej redakcji i czekaj na odpowiedź - przerzucił koc na sąsiedni fotel i tym razem rozsiadł się wygodnie na kanapie, przełączając kanał na coś bardziej interesującego - Nie wiem, może zastosuj taktykę niespodziewanej informacji w tekście...
- Tak! - zerwałam się z miejsca, czując nagły przypływ chęci i determinacji - Nie mam jeszcze na to pomysłu, ale napiszę taką aplikację, że nie będą mieli wyboru. Przyjmą mnie tak czy inaczej, a jak nie, to będę koczowała pod drzwiami - zebrałam ze stolika wszystko, co ze sobą przyniosłam z pokoju i starając się nie upuścić porcelanowych kubków, skierowałam się w stronę sypialni.
- Tylko ich nie maltretuj zbyt długo!
Miałam chęci i zależało mi na jak najlepszej i najszybciej zrobionej aplikacji, jaką tylko uda mi się zrobić. Nie pijam kawy, a jeśli już, to w małych ilościach, ale nie zamierzam przeznaczyć nocy na sen, dlatego szczytowe ilości kofeiny były mi potrzebne. Całe szczęście, że pokój Nico jest po drugiej stronie korytarza, bo ściany mieszkania są, albo tylko mi się tak wydaje, stosunkowo cienkie.
~*~
- Daj mi spać - skrzywiłam się, obracając się nieznacznie na bok - Która godzina?
- Prawie dziewiąta - uchyliłam powieki, widząc, jak Nico pochyla się nad biurkiem i scrolluje strony w Wordzie - Nie myślałem, że uda ci się napisać wszystko w jedną noc, ale muszę ci przyznać, że po tylu latach nadal mnie zaskakujesz - mruknęłam pod nosem. Dziewiąta, Word, aplikacja, praca... o nie.
- Spóźnię się! - nie wiem, czy wszystkie moje reakcje są tak nagłe, ale jestem pewna, że kiedyś ktoś podczas nich ucierpi. Jakim cudem jeszcze on nie ucierpiał, nie mam pojęcia.
- Spokojnie, przecież zdą...
- Zrób mi śniadanie i powiedz mi w co mam się ubrać - otworzyłam szafę i poleciałam szybko do łazienki. Nie miałam nawet chwili, a każda minuta była dla mnie na wagę złota.
- Czy ja ci wyglądam na pomoc domową? Nie wiem, załóż coś, w czym ci będzie wygodnie - uczesałam się w szybkiego koka, a to oznacza, że po niedługim czasie będę musiała go poprawić, gdyż zostanie z niego jedynie zdeformowana kulka na głowie.
- Jak byłam w jeansach, to mnie wywalili!
- To bądź w spódniczce - wyszłam z łazienki po naprawdę szybkim ogarnięciu się i weszłam do kuchni - Załóż płaszcz, jesienne, czarne botki... i nie zapomnij o dokumentach, żebyś nie przypadkiem nie wróciła mi spalona ze wstydu.
- Dokumenty... idę wydrukować - pobiegłam do pokoju. Kiedyś się zgubię w swoim życiu. Nie, ja się na pewno zgubię. Kiedy drukarka chodziła w najlepsze, ja ubrałam się w tempie ekspresowym w doradzony mi komplet, wyjęłam z szafki pierwszą ładniejszą teczkę i włożyłam wszystko, co było potrzebne i mniej potrzebne do torby.
Żegnając się na odchodne, zniknęłam z mieszkania, nie zwracając większej uwagi na wołania przyjaciela, że jest śniadanie. Później zjem. Chyba. Ukradłam mu przy okazji kluczyki od auta, nie powinien być o to bardzo zły, a jedynie tylko lekko wkurzony. Co jak co, ale brak informacji, że jego auto zniknie wraz ze mną, irytowało go bardziej, niż kiedy przy wejściu do jego pokoju, zapominam o pukaniu.
Winda, chody, winda, schody... winda, jak już mam być w spódniczce i wysokich butach, to chociaż trochę luksusu proszę. Nie miałam nic przeciwko klasycznej muzyczce w niej, która wprawia człowieka o dziwnie krepujący nastrój. Chyba byłam zbyt zamyślona nad kwestią tego, co mam dokładnie powiedzieć. Złożyć aplikację to jedno, rozmowa to drugie. A mogli żądać przysłania jej mailem. Byłoby prościej i bezstresowo. Jedynie czekasz na odpowiedź, czy masz prawo się pojawić w redakcji, czy nie.
Ten budynek znacznie różnił się od tego, w którym pracowałam. Owszem, był równie wysoki i równie szklany, co poprzedni, ale kolory nie były czysto szpitalne. A przynajmniej ściany były zagospodarowane. Szłam korytarzem, nawet nie wiem, czy w dobrą stronę, a ludzie wydawali się zbyt zajęci, by kogokolwiek móc zatrzymać.
- Przepraszam - podeszłam do jednego z biurek i pochyliłam się nad siedzącą nad nim dziewczyną. Uniosła głowę i popatrzyła na mnie wyczekująco - Gabinet redaktora naczelnego?
- Prosto kochaniutka i w prawo - uśmiechnęła się miło ku mojemu szczęściu i wróciła do pracy. Jak już dostanę tę pracę, to chyba postawię jej obiad.
Co prawda, znalezienie miejsca, którego szukałam, nie było żadnym problemem. Skromna w moim przekonaniu tabliczka z napisem "Redaktor naczelny" była widoczna i zrozumiała.
Dobrze Tate, najważniejsze jest pierwsze wrażenie, Potrafisz rozmawiać z ludźmi, prawda? Postaraj się być jak najbardziej normalna. Jak najbardziej...
- Dzień dobry, ja w sprawie aplikacji, którą... - dyskretnym wejściem tego nazwać nie można. Mało tego, chyba właśnie skompromitowałam się nie tylko w oczach redaktora, ale jakiegoś innego faceta. Obydwaj spojrzeli na mnie i zamilkli, a mi głos uwiązł w gardle. Jak się zaraz popłaczę, to będzie jeszcze większy wstyd.
Stałam więc przez chyba minutę w ciszy na środku gabinetu, przygryzając od środka wargę i nie mając absolutnego poczucia, że powinnam się jakoś odezwać.
- Em... - zająknęłam się i spuściłam głowę - J-ja może... może wyjdę - uśmiechnęłam się szybko i odwróciłam w kierunku drzwi, mając ochotę dosłownie zapaść się pod ziemię.

Vincent?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz