20 paź 2018

Od J.C. CD Thomas'a


Pierwszym, co poczułam, była drapiąca suchość w gardle. Chcąc temu zaradzić, spróbowałam przełknąć ślinę, ale wszystko do mnie wracało. Miałam wrażenie, że się duszę, a panika nie pomagała. W końcu udało mi się zakasłać i wziąć głęboki, powolny oddech. A potem następny.
- … dopływ tlenu.
Zdawało mi się, że odzyskuję słuch. Nierówny szum od czasu do czasu przerywany był czyimiś słowami. Innymi dźwiękami obecności. Byłam niemal pewna, że ktoś jest ze mną.  A skoro ktoś był – to znaczyło, że jeszcze żyłam.
- J, słyszysz mnie?
Z niemal nadludzką siłą udało mi się otworzyć oczy. Nie mogłam długo utrzymać ich w tym stanie, ani też mój wzrok nie był najlepszy, ale zdawało mi się, że widziałam posturę mężczyzny w skórzanej kurtce, siedzącego przy łóżku.
- Odpoczywaj.

 Kilka dni później czułam się już na tyle dobrze i przytomnie, że byłam w stanie usiąść. Pielęgniarka podała mi zupę, gdy przyszedł Gilbert, by ze mną porozmawiać.
- Lekarze mówią, że miałaś wielkie szczęście. – nie podnosząc wzroku, wyczuwałam, że zbliża się wykład. Kim byłby Daniel Alan Gilbert, gdyby nie uraczył mnie lekcją życia z poniesionej porażki? – Lada chwila, a krwiak od uderzenia w głowę mógłby pęknąć.
Ucichł, by spojrzeć na mnie z dezaprobatą. Ignorując ból, wzruszyłam ramionami.
- Nie moja wi… wi… wi… lera!
To był jeden z poważniejszych skutków wypadku. Zaburzenie ośrodka mowy, to było to, co mi powiedzieli, gdy odzyskałam przytomność. Wszystko wyjaśniło się kilka godzin później, kiedy z moich ust, zamiast zdań, wydobywały się zniekształcone jęki. Z godziny na godzinę jednak mi się polepszało, więc miałam nadzieję, że to tylko tymczasowe. Na razie musiałam to jakoś znieść.
- Mówiłem ci przecież, żebyś nie szła tam sama. – uniósł dłoń, kiedy otworzyłam usta, by wydukać coś na swoją obronę. – Nie trudź się, wiem co powiesz. Prawda jest taka, że złamałaś pierwszą zasadę: nie rozpoczynaj akcji bez obstawy. Powinienem cię zdegradować za zignorowanie rozkazu.
Opuściłam głowę. Daniel prędzej czy później mi wybaczał. Skrucha była po części prawdziwa. Mogłam być bardziej uważna. Wiedziałam, że więcej nie popełnię tego błędu.
- Tak czy siak. – rozpoczął po chwili, patrząc gdzieś w bok. – Wpadliśmy na trop dilerów scylium. W tej chatce mieli miejsce przerzutu. Otwieramy sprawę.
Sekundę później przytrzymywał mnie, kiedy chciałam zejść z łóżka i dobrowolnie wypisać się ze szpitala. Otwierał sprawę beze mnie?! Po wyjąkaniu agresywnej tyrady musiałam się w końcu poddać i wrócić na miejsce. Pomimo wielkich chęci, w głowie wciąż niemiłosiernie mi się kręciło.
- Obiecuję, że poczekam na ciebie z wsadzeniem tych skurczybyków! – zaśmiał się, pomagając mi się położyć. – Obiecuję, J.

Jak powiedział, tak zrobił. Kiedy tydzień później wróciłam do pracy, śledztwo stało w martwym punkcie. Za to dowiedziałam się, że nową grupę narkotykową nazwano „Duszami”, ze względu na to… że nie było po nich najmniejszego śladu.
- Nie za wcześnie? – ucieszyłam się na widok partnera, który jak zawsze w poniedziałki rano, przyniósł mi do biurka kawę. Przeglądałam właśnie dokumenty związane ze sprawą.
- Nie. – odparłam krótko. Mówienie bez jąkania w dalszym ciągu sprawiało mi mały problem. W każdym razie, nie przeszkodziło mi w pójściu do pracy. Gilbert chyba się martwił… ale on zawsze się o mnie martwił. – Chcę…
W tym momencie słowa znikły gdzieś w moim gardle, a ja zastygłam z otwartymi ustami, jak ryba. Niesamowite, jak mózg kontrolował moje ciało. Byłam jednak zdecydowana, żeby nie dać mu rządzić swoim życiem. Odwróciłam papiery w stronę porucznika, pokazując palcem na interesującą mnie stronę. Mężczyzna zerknął i pokiwał głową.
- Przesłuchałem go pierwszego dnia. Wyglądało na to, że nic nie wie, ale z drugiej strony, ma spory rozdział w kartotece.
Spojrzałam na Daniela znacząco.
- Je… jedźmy go prze…
- Jesteś pewna? – w jego oczach malowała się troska. – Nie wolisz na przykład, nie wiem, posiedzieć sobie tutaj i uzupełnić zaległe raporty?
Tym razem język mnie nie zawiódł, kiedy wykrzyknęłam:
- Jedziemy!



Thomas? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz