24 paź 2018

Od Eliasa C.D Lucia

     Rzeczywiście widok młodej, znajomej twarzy dawał nadzieję na to, że reszta dnia w tej pieprzonej placówce dla trudnej młodzieży wcale nie musi się skończyć na dobrze ukrywanym załamaniu nerwowym. Całe szczęście pracowałem tu tylko przejściowo, od dziewiątej do trzynastej spędzając czas na wysłuchiwaniu pierdolenia o tym, że panią X rzucił jakiś cieć, a ciotka sąsiada kota jego psa ma problemy z utrzymaniem moczu. Człowiek, cholera, w takich chwilach odkrywa swoje umiejętności aktorskie, bo jak można traktować poważnie zakompleksione na własne życzenie dzieciaki, które same w sobie rozsiewają tak zabawną aurę!
     - Ten przerażający koleś z koloratką ciągle wychodzi z sali i się tu kręci. Za mną, prosto do krainy wiecznego wielbienia mojej skromnej osoby. – Machnąłem ręką, nie dbając nawet o to, czy młoda Santos za mną podąża.
     Moje uszy podrażniło tylko głuche i miarowe odbijanie się podeszwy o powierzchnię korytarza. Dotarłem do gabinetu, otwierając dziewczynie drzwi na oścież. Spotkała moje całkowicie normalne spojrzenie, sygnalizujące serdeczne „zapraszam”, traktując je mniej więcej jako „zgwałciłem ci matkę i skopałem psa, ale śmiało, wejdź!”. Ślad niepewności na jej twarzy w końcu przestał mnie tyranizować.
     - Witaj w moim azylu. – Rozłożyłem ręce, przedstawiając całe, może nieco ciasne pomieszczenie. Pożałowali przestrzeni, ale na to, kurwa, już nie miałem wpływu. Usiadłem za biurkiem i wskazałem jej wygodny fotel naprzeciw, który wydawał się znacznie lepszy niż te deski, na jakich zaniedbywałem swój śliczny i delikatny tyłek.
     Prawdziwą korzyścią było to, że wszystko miałem zaraz pod ręką. Czajnik elektryczny, notes. Laptopa. Kilka kubków w małej szafce, torebka kawy, herbaty i ta jedna, niewidoczna w zacienionym kąciku butelka trunku, kusząca bardziej niż kiedykolwiek. Widzę cię, Jacku Danielsie. Tym razem nie powściągnąłem tej wymownej chęci i uzupełniłem szklankę około jedną trzecią napoju.
     - Nie patrz się tak, nie dam ci siorbnąć. Gadaj jak na spowiedzi, ile jeszcze piłaś po pierwszym kieliszku, jakiego ci ufundowałem? Od wujka Jeffersona to jak orgazm dla podniebienia, nie musisz bać się tego przyznać. – Młodej nastawiłem wodę na herbatę. W tej placówce wolę nie częstować dzieci trunkami.
     - Nic nie piłam – mruknęła, wyraźnie nie podzielając mojego zdania. Wystarczyło, że położyłem przed nią pudełka z herbatą i kubek, a obeszła się ze wszystkim niczym w barze samoobsługowym.
     - A niech mnie, co za dobre dziecko! Ta szajka młodocianych kryminalistów powinna brać z ciebie przykład. – Upiłem łyk, czując w gardle znajomy ogień. Wydałem z siebie usatysfakcjonowane westchnienie. – Żartowałem! Jesteś podobną patologią. Jak twój ojciec. I rąbnięta siostra…
     - Jeszcze jedno słowo o niej… – syknęła, jednak mój wywyższający się ponad jej odwagę, bądź też głupotę wzrok, pohamował jej zwinny, cięty języczek.
     - I co? Połaskoczesz mnie na śmierć tymi malutkimi rączkami? – Zaśmiałem się w głos. Irytacja na jej twarzy tylko się wzmożyła. W końcu się przyzwyczai i zacznie czerpać przyjemność z tej jakże korzystnej znajomości z taką osobistością, jaką jestem ja!
     - Zrobię coś gorszego. – Jej niezbyt miły uśmieszek sprawił, że prawie pokryła mnie gęsia skórka. Byłem naprawdę wystraszony i chyba właśnie popuściłem z zajebistego strachu.
     - Jesteś tak przerażająca, że gdyby przystrzyc ci włosy, założyć uczniowski mundurek z pedalskim krawacikiem, to wyglądałabyś jak pierdolone dziecko szatana – stwierdziłem, skrzywiony badając jej wyraz twarzy. – Na szczęście jesteś dzieckiem minimalnie mniejszego zła. – Pociągnąłem ostatni łyk whisky.
     - Tata wcale nie jest taki zły.
     - Dzielnie trwasz w swoich przekonaniach – skwitowałem bez najmniejszego śladu sarkazmu. Choć owszem, w mojej głowie przewinęło się już sporo najróżniejszych komentarzy, którymi mógłbym zastąpić swoją niecodzienną uprzejmość. – Moja terapia nie była wam szczególnie potrzebna.
     - W końcu to zrozumiałeś… – odparła z dosyć wyraźnym zmęczeniem w głosie. Zalała herbatę i ostrożnie przyłożyła usta do krawędzi parującego kubka.
     - Moja boska intuicja podpowiada mi, że to jeszcze nie koniec – mruknąłem. – Zawsze coś się spierdoli, gdy ktoś otrzymuje drugą szansę. Potem dostaje trzecią i albo zaczyna to szanować, albo wie, że w razie konieczności otrzyma czwartą. A wasz ojciec to trochę typ spod ciemnej gwiazdy, kutasiarzowi nie ufałbym od razu. Może wydaje się, że ma cel, ale gdy już go osiągnie, to zeżre go pustka. – Stary kumpel Antonio to była jedna z osób, które przejrzałem już na wylot. Zbadałem w przekroju. Jakkolwiek, kurwa, nazwać ten zabieg.
     - Co masz na myśli?
     - Zależy mu na odzyskaniu rodziny – bardziej stwierdziłem, niż spytałem, pochylając się odrobinę nad biurkiem. Zajrzałem w ciekawskie oczy dziewczyny. – Ale gdy już tego dokona, spocznie na laurach i będzie mieć was głęboko w dupie. Może nawet całkiem przestanie się starać. Nie, kurwa, fajnie, ale tak to może wyglądać – wyjaśniłem z nieskrywaną powagą, a może nawet nutką zmartwienia. To był między innymi powód, dla którego dziewczyny nadal powinny stawiać mu warunki, trzymać dystans. Miały do tego pełne prawo, a te zachowanie byłoby usprawiedliwione jak cholera.
     - A może się mylisz? – Westchnęła, chyba nie bardzo chcąc wierzyć w moje słowa. Pokręciłem głową w odpowiedzi.
     Naszą milusią pogawędkę przerwał dzwonek.
     - Czas pokaże. Spadaj już na lekcję, niedouczony dzieciaku. – Puściłem jej oczko i odsłoniłem białe zęby w uśmiechu wręcz przesyconym szaleństwem.

[Gówniaku?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz