25 paź 2018

Od Vincenta cd Tatum

Środowe wieczory to jedyny czas w ciągu całego długiego tygodnia, kiedy mogę odpocząć. Praca, wyjścia towarzyskie, zajęcia małej, spotkania z klientami - to wszystko i jeszcze więcej w te wieczory, które kilka godzin nie miało znaczenia. Byłem tylko ja, mecz piłki nożnej i on. Owszem on. Chyba jedyna osoba, która tak jak przyssała się do mojej tętnicy szyjnej jak pijawka, tak nigdy się od niej nie odessała. Tą osobą był ktoś, czyjego towarzystwa nikt po mnie by się nie spodziewał. Dlaczego? Nie ta liga w statusie społecznym, nie te samochody, pieniądze, kobiety, nie ten poziom chamstwa, nie to zachowanie. Całkowicie bezstronna osoba, nie znająca ani jednego z nas, po obserwowaniu nas przez jeden dzień, już byłaby w stanie powiedzieć na sto procent, że jesteśmy całkowitymi przeciwieństwami. Nas, czyli kogo dokładnie? Mnie i największego gbura tego miasta - Juliena Callière. Tak, właśnie niego. Historia naszej znajomości, a ty m bardziej wspólnej przeszłości to jak dla mnie skomplikowane gówno, którego lepiej nie ruszać, ponieważ ponownie zacznie śmierdzieć.
Mimo jednak tych pewnych niedogodności zdołaliśmy wraz z Julienem znaleźć sposób na przetrwanie w tym dzikim i nikczemnym świecie, który to nie wiadomo dlaczego wybrał właśnie między innymi nas na kozłów ofiarnych. Tym rozwiązaniem było oficjalne rozejście się w różne strony, a wewnętrzne, albo raczej potajemne, spotykanie się właśnie we wspomniane cudowne środowe wieczory. Ten niczym się nie różnił.
Siedzimy z małą na sofie, ona ogląda kolejną bajkę, a ja z laptopem na kolanach próbuję poprawić błąd w oprogramowaniu, kiedy bez zbędnego pukania otwierają się drzwi. Zawsze zostawiam je dla niego otwarte, inaczej by je chyba wyważył.



- Gdzie jest moja ulubiona żaba? - zaczyna się śmiać w przedpokoju, tuż po zamknięciu drzwi. Zwieram usta w wąską kreskę bojąc się, że sam zaraz wybuchnę śmiechem.
- Nie jestem żabą! - nagle krzyczy Lillie i zrywa się z łóżka z poduszką w ręku, którą ciska w Juliena, kiedy ten tylko wychyla się zza rogu. Wtedy nie wytrzymuję i zaczynam się śmiać. Każde jego odwiedziny wyglądają podobnie. Wchodzi, drażni małą, ona się odgryza, biegają po całym mieszkaniu, później mała znajduje spokój u mnie na kolanach, aby w końcu tutaj zasnąć. Zanoszę ją do pokoju i zaczyna się męski wieczór...


~ * ~

Kiedy pomijamy te pierwsze punkty, wychodzę cicho z pokoju małej i zamykam za sobą drzwi. Odwracam się w stronę sofy, na której już zdążył rozłożyć się Julien. Patrzy niemal niewinnie w stronę telewizora udając, że nie zauważa mnie stojącego nad nim i wpatrującego się w niego.
- Nie zabawne, posuń się grubasie - mruczę pod nosem, a kiedy układa się w nowej, siedzącej pozycji, opadam na sofę obok niego. Bierze łyk piwa z butelki, której wcześniej nie zauważyłem na stoliku przed nami. Wzdycha. To taki dyskretny sygnał, że mam się otworzyć i zacząć gadać. Sygnał, ponieważ on ma jakieś niewyobrażalne opory przed zapytaniem kogokolwiek czy jest wszystko w porządku. Tak właściwie obawiam się wewnętrznie, że ma on opory przed okazaniem się człowiekiem, przed ludzkimi odruchami, jakby to była jakaś choroba, tyfus czy coś podobnego.
- No co? - wzdycham i przekręcam głowę tak, żeby móc na niego spojrzeć. On robi to samo. Patrzymy na siebie w skupieniu, aż pojawia się pewnego rodzaju dziwne napięcie.
- Mów - wydusza z siebie w końcu, a w efekcie kąciki moich ust wędrują nieznacznie w górę. Wydaje z siebie dziwny dźwięk zdychającego walenia czy coś, aby wyrazić swoje niezadowolenia i zaczynam się śmiać. Po chwili jednak mój śmiech zastyga mi w gardle.
- Poznałem kogoś - przyznaję, a jego brew od razu się unosi.
- Kontynuuj przyjacielu - mówi tym drwiącym, przedrzeźniającym i irytującym tonem jak zawsze, kiedy odbywamy taką rozmowę. Co niezwykłe włącza się u niego pierwiastek nadopiekuńczego rodzica, który słucha jak jego córka, czyli tutaj ja, zaczyna spotykać chłopców, którzy chcą ją przelecieć. Zawsze jest sceptyczny względem każdej kobiety przekraczającej próg tego mieszkania.
- Więc... jest ładna...
- Nie mogło być inaczej - prycha cicho, na co posyłam mu wściekłe spojrzenie. On jednak bierze tylko kolejny łyk piwa.
- Nie chodzi o to! - warczę, wzrusza ramieniem i uśmiecha się pod nosem.
- Może nie, ale zawsze to idealny bonus, co? - śmieje się przez chwilę, jednak widząc moją minę przekręca tylko oczami i kiwa. - No mów, mów.
- Spotkałem ją w tej redakcji, dla której robię nowy projekt, mówiłem ci, tej od Steve'a - kiwa głową potwierdzają moje słowa, mówię więc dalej - no i ośmieszyła się trochę i nie wiem...
- Zobaczyłeś ładną dziewczynę, która pewnie jest równie słodka i niemalże głupiutka, chociaż idąc do pracy musi być jednak inteligentna, co podnieca cię jeszcze bardziej - stwierdza patrząc na ekran telewizora. Wpatruję się w niego, przez chwilę nic nie mówiąc.
- Tak. Znaczy... mniej więcej. Rozmawiałem z nią, wydaje się taka ludzka i miła, przez co prawdopodobieństwo, że mnie zrani i załamie jest niewielkie, - zaczynam bawić się własnymi dłońmi - wie, że mam córkę i nawet dobrze na to zareagowała, nie spojrzała z obrzydzeniem, tylko jakby to było coś normalnego i... i...
- To co ty tutaj jeszcze robisz? - pyta nagle. Spuszczam głowę jeszcze bardziej niż już to zrobiłem.
- Bo wiesz... Jak rozmawiałem z nią...
- Jak ma na imię?
- Tatum. Więc jak rozmawiałem z Tate...
- Już masz zdrobnienie dla niej? - znowu mi przerywa. Zaciskam pięści, aż strzelają mi kłykcie.
- Odpierdol się wreszcie i słuchaj, od tego tutaj jesteś - odgryzam się, a ona wybucha śmiechem. Kręcę głową. To zdecydowanie najgorsza osoba jaką spotkałem w moim życiu i jedyna, która potrafi zmusić mnie do wyrażania się w tak obrzydliwy sposób. Na szczęście robi to tylko kiedy małej nie ma w pobliżu... Znaczy... zazwyczaj. - Więc, kiedy ostatni raz z nią rozmawiałem, to zadzwonił jej telefon i zerknąłem i...
- Chłopak?
- Chyba tak. Nie wiem. Odebrała, bo to pewnie coś ważnego, albo właściwie powinna powiedzieć, ktoś ważny - warczę. Po chwili jednak wzdycham.
- Czyli podsumowując boisz się, że ona kogoś ma i była dla ciebie miła, bo albo jest miła dla każdego, albo to zwyczajnie ten rodzaj kobiety, która zdradę swojego chłopaka nie uważa, za bycie puszczalską? - po jego słowach zapada cisza. W sumie to ma rację, jednak próbuję sobie wmówić, że to wcale nie jest prawda, że ja tak wcale nie myślę.
- Tak - potwierdzam w końcu ku mojemu wewnętrznemu niezadowoleniu i może wręcz obrzydzeniu.
- Jednak właściwie to nie masz co do tego pewności, tak? - dopytuje, a ja kiwam głową.
- Właściwie to tak. Nie mam pewności.
- W takim razie jest tylko jeden sposób, aby się dowiedzieć. A może dwa...
- Jakie? - pytam chyba ze zbyt wyraźnym entuzjazmem, bo patrzy na mnie jak na wariata.
- Więc... mogę ją sprawdzić, ale pewnie odmówisz...
- Julien!
- Uspokój się - śmieje się. - Drugi to poczekać i zobaczyć na imprezie.
- Jakiej imprezie? - dziwię się, a on wzdycha i kręci głową.
- Tydzień temu dostałeś zaproszenie i położyłeś je na lodówce. Było to zaproszenie na imprezę w związku z Caramell, która co roku odbywa w redakcji, w której ona pracuje jak rozumiem, a z którą ty współpracujesz.
- No i? - pytam.
- Przyjaźnię się z debilem... - wzdycha. - Nie rozumiesz? Przyjdzie na imprezę, jeśli z nim to obserwuj i się dowiesz czy to chłopak czy beznadziejny friendzone bez możliwości manewru, logiczne - mówi.
- Ale ja też muszę z kimś pójść...
- To weź jakąś z redakcji. Co druga się na ciebie rzuca!
- A jak ona nie przyjdzie? - uśmiecha się słysząc to.
- Zrobimy tak, że przyjdzie... Właściwie jak zrobię, ty tylko zapytaj czy ona też idzie, a wtedy na pewno pójdzie - zapewnia. Również się uśmiecham. Cofam wszystko, co wcześniej powiedziałem. To jednak najlepsza osoba jaką spotkałem w moim życiu.


Tate?
Tak wiem, słabe...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz