16 paź 2018

Od Adama C.D Odette

    Nie spodziewałem się, że mój pobyt u niej w akademiku, udana próba ponownego pojednania, tak się skończy. Chociaż nie. To jeszcze nie był koniec, nawet mimo tego, że sytuacja nie wyglądała obiecująco. Pozostało nam czekać, już nic innego nie mogłem zrobić. Z tego pomieszczenia nie było innego wyjścia, niż te, które prowizorycznie zabezpieczyliśmy. Tak to zrobiliśmy, że miałem wrażenie, iż zaraz się to rozwali, a my zostaniemy strawieni przez ogromne jęzory gorących płomieni.
    Gdy dziewczyna bardziej się do mnie zbliżyła, wtuliłem ją w siebie, chowając w swoim cieniu. Jakby chcąc uchronić ją przed wszelkim złem, które czyha na zewnątrz, czekając na odpowiedni moment, by wejść i przerazić nas doszczętnie. W duchu modliłem się, by pomoc przybyła jak najszybciej, ale z każdą chwilą spędzoną w coraz bardziej przepełnionym dymem pomieszczeniu, moja nadzieja i prawdopodobieństwo, że zdążą nas uratować, malały. Okropnie szybko malały.
    Starałem się spowolnić swój oddech i wdychać mniej powietrza, by starczyło więcej dla dziewczyny. Ja zawsze się jakoś bym wygrzebał, ale ona? Nie znam jej za dobrze, nasza relacja istnieje może… od tygodnia? Dwóch? Na pewno coś koło tego i to wcale nie jest dużo. To jest malutko.
    Płomień rozbroił drzwi w najmniej spodziewanym przeze mnie momencie. Rozerwał je na pół, trawiąc go i zostawiając po sobie tylko popiół, rozprzestrzeniający się po całym pomieszczeniu. Nie miałem zbyt wiele czasu, żeby myśleć, ale wiedziałem, że to, co robię, jest słuszne. Szybko odwróciłem się plecami w stronę płomienia, tworząc swego rodzaju tarczę, chroniącą dziewczynę przed nadciągającą katastrofą. Mija sekunda, druga, piąta, temperatura niebezpiecznie wzrasta. Moje plecy wrzą, wręcz płoną z ciepła, a ja mimo wszystko zaciskam zęby i czekam na najgorsze, myśląc, że jestem całkowicie na to przygotowany.
    Nie byłem.
    Płomień nadszedł znienacka. Zaczął trawić moje ubranie, chwilę później dorwał się nawet skóry. Zasyczałem z ostrego, przeszywającego mnie na wskroś bólu, ale wytrzymywałem. Byle tylko jej się nic nie stało. Jednak z każdą chwilą cierpiałem coraz bardziej, by parę momentów później krzyknąć przeraźliwie.
    Powoli traciłem przytomność, gdy usłyszałem, jak do pomieszczenia wdziera się pomoc. Nie przestawałem szczelnie obejmować dziewczyny, nadal myśląc tylko i wyłącznie o jej dobrze i bezpieczeństwie.
    Obraz przed oczami zaczął mi się zamazywać. Zacisnąłem mocno powieki, starając się zdusić ból i cierpienie, jakie zawładnęło moim ciałem.
    Mój organizm powoli się poddawał...
    Nie wytrzymałem, a myślałem, że dam radę…
    Odpłynąłem, mając nadzieję, że nie na zawsze.

▼▲▼▲▼▲▼

    Obudził mnie przeraźliwy ból, przemykający z jednego końca pleców, do drugiego. Jednak nie umarłem, a już powoli myślałem, że tak będzie. Dzięki Bogu nadal żyję i nie do końca mam się dobrze. W każdym razie, lepsze to niż śmierć… I to jeszcze w tym wieku. Dwadzieścia osiem lat - całe życie przede mną.
    Zasyczałem pod nosem, powoli otwierając oczy, pierwsze co zobaczyłem to twarz lekarza, notującego coś zapewne w mojej dokumentacji. Przemykał wzrokiem od aparatury, przez całe moje obolałe ciało, do dziewczyny, która siedziała tuż obok mnie.
    Odette?
    Co ona tu robiła?
    Zmarszczyłem brwi, powoli kierując na nią swój wzrok. Chwilę później spróbowałem się podnieść odrobinę, lecz moje plany trafił szlag przez rozrywający ból. Zasyczałem, na co młoda kobieta od razu poruszyła się niespokojnie, denerwując się moim stanem.
     - Nie jest źle - mruknął doktor do mnie, lecz przez chwilę miałem wrażenie, że mówi coś sam do siebie. - Funkcje życiowe są w normie, jedynie plecy wyraźnie poparzone. - Podniósł na mnie powoli wzrok znad kartki. - Nie potrzeba przeszczepu, więc jest dobrze. Wypiszemy Cię za parę dni, przez ten czas będziesz na obserwacji. - Uśmiechnął się delikatnie, a chwilę później odszedł, nie mówiąc ani słowa więcej. Odprowadziłem go wzrokiem do wyjścia z sali i chwilę później skierowałem go na zestresowaną Odette.
     - Jak się czujesz? - spytałem, na co ona momentalnie spoważniała.
     - Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie zdenerwowałeś - parsknęła cicho nerwowym śmiechem, powoli spuszczając wzrok, w międzyczasie również bawiąc się swoimi palcami.
     - To tylko plecy, dobrze, że nie twarz - zaśmiałem się, chwilę później sycząc cicho. Płonące od bólu plecy się odezwały i chyba przez dłuższy czas nie będą chciały dać mi spokoju. - Pewnie wtedy nie byłbym już taki przystojny - dodałem z lekkim uśmieszkiem.
     - A tak to jak się czujesz? - spytała troskliwie, podnosząc wzrok. - Nic cię nie boli oprócz pleców?
     - Trochę płuca - powiedziałem po chwili zastanowienia. Ale raczej płuca były aspektem wiadomym. Pożar nie przyniósł nam zbyt dobrych korzyści. No… Nie przyniósł wręcz żadnych, zostawił po sobie same straty. Jestem ciekaw, czy w ogóle coś zostało z jej mieszkania… Mam szczerą nadzieję, że tak.
     - To dobrze - kiwnęła głową z ulgą.
     - A jak… twoje mieszkanie? - spytałem, z lekka bojąc się ruszać ten temat. Jej ciasne, ale własne lokum może już nie wyglądać jak przyjemne mieszkanko, tylko jak kupa gruzu na kupie gruzu, posypana toną popiołu.
     - Umm… - Widać było, że trudno przechodziło jej to przez gardło. - Aktualnie nie mam gdzie mieszkać. Cała część budynku uległa zniszczeniu i muszę czekać dłuższy czas na remont i odbudowę, żeby ponownie tam zamieszkać.
     - Nie chciałabyś zamieszkać u mnie? - wypaliłem, nie zastanawiając się nawet nad tym dłużej. - Miejsca jest dużo, a lokatorzy nie będą mieli nic przeciwko - uśmiechnąłem się, wyciągając powoli dłoń w jej kierunku, by chwilę później chwycić w nią jej rękę i delikatnie ścisnąć. Prócz bólu przez moje ciało przeszedł całkiem przyjemny prąd, a mój wzrok skupił się całkowicie na hipnotyzujących oczach Odette. - Nie daj się prosić. - Poszerzyłem swój uśmiech.


< Odette? xD Kabarecik, że tak szybko odpisałam >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz