10 paź 2018

Od Althei C.D Lucia

     - Nigdy więcej mnie do niego nie porównuj – wysyczałam groźnie, nie bacząc na pozostałości klienteli, która obdarowała mnie zniesmaczonym spojrzeniem.
     Wstałam od stolika, a moją szczerą niechęć zdradzały mocno ściągnięte brwi. Mam go pocieszać? Prychnęłam głośno, gdy tylko te słowa zajęły większą przestrzeń w mojej głowie.
     - Całe Avenley River będzie z ciebie dumne! – Za sobą usłyszałam jeszcze rozbawiony głos Eliasa, zmierzając do wyjścia z kompletnie zadymionego baru.
     - Przytkaj się.
     Zaraz znalazłam się na zewnątrz. Zimne powietrze znowu przeszyło mnie na wskroś, ogarniając z każdej strony niczym lodowymi dłońmi. Blade światło wydostające się z zaparowanego okna padało na cześć twarzy Antonio, przez co zauważyłam tylko oko wgapiające się tępo w beton. W spojrzeniu topił się smutek, który nie potrafił mnie ruszyć. Nawet, gdy w głębi wiedziałam, że myślał o mojej mamie – o jej tragicznej śmierci, o wielkiej tęsknocie – odczuwałam tą samą obojętność, której… chyba chciałam się pozbyć. Jednak serce, wyrzucające z siebie wszelkie uczucia, otoczyło się grubym, nie do ruszenia pancerzem. Skamieniało.
     - Wiem, że Jefferson cię tu posłał – zaczął bez wyrazu.
     - Nie da się ukryć, co? – Stanęłam na tle okna, tym samym hamując drogę światłu, które do tej pory ujawniało przynajmniej część twarzy mężczyzny. Teraz spowity był kompletnym mrokiem jak reszta okolicy.
     Cud, że podeszłam tak blisko niego, tłumiąc jeszcze skrzywienie pełne poirytowania.
     - Inez… – rzekł cichym głosem, patrząc z nostalgią. Przed jego oczami mogła się wręcz odtwarzać taśma wspomnień. – Przypominasz mi ją, wiesz?
     - Była tak samo uparta?
     Nienawidziła cię?
     Chciałaby myśleć, że nie żyjesz?
     Zaśmiał się nieznacznie w odpowiedzi i pokierował na mnie wzrok. Dostrzegłam małą namiastkę światła, która nieco rozjaśniła szaro-zielone oczy.
     - Dwa razy bardziej. I to ona trzymała zawsze wszystko w ryzach. Troszczyła się o całą swoją rodzinę, zawsze brała wszystko na siebie. Jak mieliśmy po siedemnaście lat, uparła się, że będzie pracować – mówił. – Jej rodzice ledwo wiązali koniec z końcem, więc czuła się zobowiązana.
     - Dlaczego mi to mówisz? – przerwałam mu, czując, jak niezrozumienie wobec jego wywodu coraz bardziej mnie drażni.
     - Ponieważ jestem z ciebie dumny.
     Cisza. Posępna cisza, której nie miałam ochoty przerywać. Coś jednak zamrowiło w mojej głowie. Jakaś cicha myśl, zalążek dziwnego uczucia, może nawet różniącego się od nienawiści.
     - Gdybyś nie odszedł, może nawet ucieszyłabym się na te słowa – odparłam zgodnie z prawdą. Świadomość, że wyznał to po tym, jak skazał nas na życie na własną rękę, nie pozwalała mi się uśmiechnąć. Nie tak wyobrażałam sobie scenę, w której pełny dumy ojciec pochwali w końcu swoją dorosłą córkę.
     Nie.
     Nigdy nawet nie pomyślałam, że taka scena mogłaby zaistnieć.
     - Przeszłości nie dam rady zmienić, ale mogę wpłynąć na przyszłość. O ile mi na to pozwolisz. – Prowadził dyskusję tak spokojnym głosem, jakby od tego miało zależeć jego życie. Myślał, że w ten sposób wzbudzał we mnie mniej negatywnych emocji, ale mylił się. Gdybym nagle zniszczyła tamę powstrzymującą nadmiar moich uczuć, zalałyby one i zrujnowały absolutnie wszystko na swojej drodze.
     - Nie wiem – mruknęłam.
     - Lucia już dała mi szansę, ufasz jej, prawda? Widzisz, że jest jej dobrze. Nie narzeka, a przeciwnie, przekonuje cię, byś zrobiła to samo. Więc jeśli nie dla mnie, to może dla niej?
     - Daruj sobie te psychologiczne triki. Nie zrobiłabym tego dla nikogo innego, jak dla niej. Ale przysięgam. – Zmierzyłam go ostrym wzrokiem, które kazało czuć coś znacznie więcej niż tylko marną, leciutką groźbę. – Jeśli zmarnujesz szansę, możesz się więcej nie pokazywać. Czy to wystarczająco jasne? – Najwyraźniej nie siliłam się na uprzejmości, a on, biedny, skulony pod moimi słowami, nawet się ich nie dopraszał. Byłam cholernie cięta wobec niego, wręcz wykorzystywałam to, że przed oczami tylko ma wizję powrotu do swoich malutkich córek. Najgorsza była jednak świadomość, że ani trochę mi to nie przeszkadzało.
     Jakże karmiło to mojego wewnętrznego demona.
     - Oczywiście. To znaczy, że…
     - Tak. – Weszłam mu w zdanie. – Opanuję się na tyle, byś mógł wykorzystać swoją szansę. Ale to i tak nie będzie łatwe. – Ostrzegłam go jeszcze poważnym tonem, po czym zwróciłam się w kierunku wejścia do baru, nawet nie troszcząc się o fakt, czy ojciec podąża za mną.
     - Althea, a czy ty czasem nie pracujesz w barze?! – Już w progu, gdy dłonią rozwiewałam dym unoszący się tuż przed moją twarzą, usłyszałam rozweselony głos Jeffersona. Przysięgam, że jemu to nigdy się nie nudzi. Całe dnie mógłby obrzucać świat swoim psychicznym uśmiechem oraz ciętymi komentarzami, które dotyczyły z reguły wszystkiego.
     - W każdym razie nie tutaj – zakaszlałam głośno, zajmując miejsce obok Lucii. Antonio, jak się okazało, ruszył wtedy w ślad za mną, przez co teraz siedział naprzeciwko. – Możemy już stąd wyjść?
     - Wyjść? My dopiero się rozkręcamy. Twoja bardzo grzeczna, młodsza siostrzyczka świętowała swój pierwszy alkohol. Cholera, mówię ci, będą z niej ludzie!
     Proszę?
     - Al, nie wierz w to, co mówi. Jest już chyba pod wpływem – wtrąciła się Lucia, wyraźnie zmęczona. Nie dziwiłam się. Spędziła z Jeffersonem prawie dziesięć minut i nadal wyglądała na w miarę zdrową psychicznie.
     - Dogadałam się z ojcem. Daję mu szansę – oznajmiłam, przerywając całą, toczącą się do tej pory dyskusję. Ogłaszając to, miałam wrażenie, jakbym co najmniej wyznawała wieść o zajściu w ciążę. Obym nigdy nie miała do tego okazji.
     - W końcu! – Lucia w okamgnieniu dopadła do mnie oraz wtuliła się w moje ciało. Jej uszczęśliwienie sprawiło, że na dłuższy czas zwyczajnie skamieniałam, nie będąc w stanie nawet podnieść ręki i ją objąć.
     Jefferson zaklaskał, przez co zwróciłam na niego pełne zastanowienia spojrzenie, które mogło wyryć w nim sporą dziurę.
     - Nie przypuszczałem, że to zrobisz – mruknął tylko. – Ale widzicie? Wszystko kończy się dobrze, jak w pierdolonej telenoweli. I wiecie co? To nie moja zasługa, a tej młodej. Gdyby startowała kiedyś na panią prezydent, to masz moje pełne poparcie.
     - To dopiero początek. – Głos Antonio wydawał się być wyprany z wszelkich emocji. Elias szybko szturchnął go ramieniem, ciągle odsłaniając zęby w idealnym uśmiechu.
     - Matko, stary, wyglądasz gorzej niż srające gówno. Powinieneś tryskać energią! Ale wiesz – szepnął. – Nie za mocno, bo jeszcze trafisz kogoś w oko. W każdym razie! – Odetchnął głęboko. – Może faktycznie powinniśmy jakoś to uczcić.
     Co ja tu robię?
     Kompletnie się wyłączyłam, skupiona jedynie na tym, by ściskać czule swoją szczęśliwą jak nigdy siostrę. Pozostałe głosy tylko dochodziły do mnie przytłumione moimi własnymi myślami.

[Lucia?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz