7 paź 2018

Od Bridget CD. Althei

    — Jasne. Smutno mi, jak na niego patrzę — rzekła kobieta, spoglądając na kulkę, którą trzymałam w rękach.
    — Ludzie bywają okropni — westchnęłam, jeszcze raz przyglądając się żałosnemu stanowi biedaka. Delikatnie pogładziłam go za uchem. Tego właśnie teraz potrzebował – uczucia.

    Gdy usłyszałam, że moja nowa znajoma również posiada pupila, podniosłam wzrok z kotka. Jeśli istnieją tematy, które mogę omawiać godzinami z przypadkowymi ludźmi, to jednym z nich są zwierzaki. A one same w sobie są już dobrymi rozmówcami, lepszymi słuchaczami niż niejeden człowiek. Co prawda ja za spowiednika miałam Irmę, ale jej czasem… po prostu nie było. Wtedy zdawałam się na Orchideę – choć jej zainteresowanie zazwyczaj spadało do minimum i ograniczało się do kpiących spojrzeń w moją stronę, wolałam przyjmować niezadowolone miny kota, niż pustkę i uczucie ciężkości. Przyzwyczaiłam się do jej charakteru. Była moja. To wystarczało.
    Jakby na zawołanie padło pytanie o Marudę. Opowiadając o niej, zwykle bym się uśmiechała, ale tym razem byłam zbyt przejęta zapchlonym maluchem. Mogłam już sobie wyobrazić, jakie syknięcia usłyszę, gdy moja podopieczna mnie powącha. Choć na co dzień tego nie okazuje, nie lubi, gdy poświęcam uwagę innym pupilom. Nawet nie zauważyłam, jak niebo znów zasnuwa się ciemnymi chmurami.

    — Właściwie z Orchideą jeżdżę do doktora Kennedy’ego, przy Placu Wolności. Kilka przecznic ode mnie — odpowiedziałam niepewnie, jakby obawiając się zdradzania jakże poufnych informacji. Dziewczyna sprawiała wrażenie sympatycznej, co chyba obudziło we mnie ufność. — Jest dość wybredna, jeśli chodzi o weterynarzy.

    Po pochlebnych słowach Althei spodziewałam się tłumów, starszych pań ze swoimi kocurami na kolanach, dziesięciolatek z chomikami w klatkach i wyrywających się ze smyczy beagle’ów. Było wręcz przeciwnie – oprócz nas nikt nie czekał na przyjęcie. Za to promienny uśmiech na twarzy mężczyzny otwierającego drzwi rozwiał wszelkie wątpliwości. Czasem spoglądając w czyjeś oczy możesz przejrzeć go na wylot, wyczuć pokrewieństwo dusz lub po prostu stwierdzić: “to dobry człowiek”. Mimo dobrego wrażenia, nieco sztywno uścisnęłam jego dłoń, którą wysunął jako pierwszy.

    — Miło mi was widzieć, co się dzieje? — zapytał, a zaraz potem ujrzał naszą przybłędę. — Och, cóż to za biedna istota?

    Po krótkim wyjaśnieniu sytuacji wkroczyłam do gabinetu. Nie przepadałam za tymi białymi kolorami, które miały utwierdzać klienta w przekonaniu, że zabieg będzie odbyty w jak najbardziej sterylnych warunkach. Jako mała dziewczynka marzyłam o zajęciu się weterynarią – plan spalił na panewce, byłam zbyt wrażliwa, aby codziennie patrząc na męczące się istotki. Prędzej wykrzyczałabym w twarz ludzkości, jak brutalna jest i zamknęłabym wszystkich, razem ze mną, w Azkabanie. Delikatnie odstawiłam słodziaka na blat, tak, aby nic mu się nie stało.

    — Wszystko będzie z nim w porządku, prawda? — rzuciłam pytanie w przestrzeń, ni to do lekarza, ni to do towarzyszki.

{Althea? Też w to nie wierzę – odpisałam! I know, emocje jak na grzybach!}

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz