22 paź 2018

Od Althei C.D Lucia - Parada Peur [1/3]

     Donośny stukot drzwi nie pozostawił ani cienia wątpliwości. Wiedziałam, że to Lucia wraca i wiedziałam też, że nie będzie sama. Wiele razy jeszcze próbowałam sobie wmówić, że naprawdę dałam szansę ojcu. Że to nie jest żaden koszmar ani sen na jawie, a szara, smutna rzeczywistość, w jakiej jestem zmuszona egzystować.
     Kryjąc zdenerwowanie, które jeszcze wyraźnie przepływało przez sieć czerwonych żył, dźwignęłam się z kanapy oraz dobiegłam do drzwi. Jak jak mówiłam, osoby stojące za nimi nie wzbudziły we mnie żadnego śladu zdziwienia, a nawet ulgę – rzecz jasna w przypadku Lucii, która ostatnio po wielokroć postanawia robić sobie wycieczki do ojca, jeszcze mi o tym nie mówiąc. Ciężko było mi to przyznać, ale czasami zachowywałam się aż nadopiekuńczo wobec niej.
     - Bierzemy udział w paradzie czy tego chcesz, czy nie. – Od razu jej twarz przeciął szeroki uśmiech. Zanim zdążyłam choćby pomyśleć nad tym, co powiedziała, poruszyła sporym pudełkiem umiejscowionym w swoich rękach. Wystarczyło spojrzenie, aby stwierdzić, że było wypełnione po brzegi.
     Oczywiście. Teraz dopiero z mojej pamięci wygrzebały się wszelkie istotne wspomnienia z telewizji czy internetu dotyczące Caramellen – popularnego w regionie święta, sprowadzonego prosto z miasta Carabell. Społeczność Avenley, nie chcąc pozostawać gorszą, również celebrowała wydarzenie poprzez ubieranie cudacznych kostiumów, masek, chodzenie po domach i zbieranie słodyczy. Było jeszcze mnóstwo innych zwyczajów, jakie wpajano do głów dzieciakom, którym mimo bogatej historii święta zależało wyłącznie na bieganiu po domach, śpiewaniu piosenek i straszeniu niewinnych staruszków.
     Choć nie przyznawałam tego wprost, byłam fanką tego święta. Zdarzało mi się zatracać w lekturze o masakrze w Carabell. Zawsze rozbudzała się we mnie ta dziwna refleksja na temat zaświatów, kontaktu ze zmarłymi – zmarłą mamą, której chciałabym powiedzieć tak wiele. Umysł przesiąkał melancholią, która znikała wraz z końcem tej pamiętnej nocy, rzucając mnie z powrotem w wir monotonnej rzeczywistości.
     - Chcę. – Opuściło mnie zdenerwowanie. Rysy twarzy znacznie złagodniały.
     Siostra wyrażała podziw tą reakcją krótką chwilę, potem wraz z ojcem wkroczyła do mieszkania. Standardowo jego obecność oddziaływała na mnie najmocniejszymi negatywnymi odczuciami, które starałam się tłumić dla dobra sprawy.
     Usiadłyśmy na kanapie.
     - Wow… – Dotknęłam ręką miękkich materiałów mieszczących się w pudle. Lucia naprawdę musiała się wciągnąć w tę zabawę, co spowodowało, że tym bardziej nie chciałabym jej zepsuć. – Masz już jakiś pomysł na przebranie?
     - Szczerze ledwo przejrzałam to, co nakupowałam. Liczyłam, że to ty pomożesz coś wybrać. – Uśmiechnęła się delikatnie. – A tacie wspólnie wybierzemy przebranie – stwierdziła głosem tak zdecydowanym, że Antonio z pewnością nie odważyłby się zaprotestować.
     - Za to dla Ducha już coś mam. – Pies zareagował na swoje imię i przydreptał wprost pod moje stopy. Nakryłam go czymś na wzór prześcieradła, śmiejąc się pod nosem, gdyż od razu zaczął się szarpać i uparcie się tego pozbywać. – Istny duch – dodałam z rozbawieniem. Zwierzę wyraźnie nie podzielało mojej opinii, bo zaskomlało niezadowolone.
     Zmierzwiłam jego futro.
     - Chyba mu się nie podoba – stwierdziła, nawiasem bardzo trafnie, Lucia.
     - Za to ja już wiem, co zrobię z tym… czymś. – Skrzywiłam się, badając wzrokiem to, co znalazłam w pudle. Parę materiałów, które wymagało dodatkowego cięcia i paru szwów. Wszystkie barwił ten sam ciemny kolor, podchodzący nieco pod brąz. W mojej wyobraźni pojawiła się szata. – Znasz takie stworzenie jak Strzyga?
     - Zamierzasz wysysać życie z dzieci i wkradać im się nocami do domów? – Twarz Lucii była zupełnie poważna, na co parsknęłam śmiechem.
     - Tak, dokładnie o tym mówię. Nigdy nie lubiłam tych gówniaków kręcących mi się pod nogami.
     - Mnie też nie lubiłaś? – Podniosła brwi w zastanowieniu.
     Antonio siedział w ciszy, uśmiechając się ledwo, co wcale mi nie przeszkadzało.
     Pokręciłam głową.
     - Nie… ty byłaś całkiem znośna. – Zabrałam swoje materiały i rozłożyłam je na jedynym biurku, jakie stało w mieszkaniu, i było to biurko w pokoju Lucii. Napędzał mnie dziwny entuzjazm, który nie pozwalał mi zwyczajnie przerwać działań. – Żadna ze mnie krawcowa, ale powinnam sobie z tym poradzić.
     Fakt, że kręciło mnie wydarzenie mające odbyć się za równo dwa dni, nie był trudny do wywnioskowania. W progu czułam obecność Lucii, a jej promienny, zadowolony uśmiech przede wszystkim. Ukradkiem dostrzegłam, jak jej oczy wręcz lśnią od zainteresowania.
     W końcu nożyczki aż za bardzo drżały mi w rękach. Dziewczyna widząc to powędrowała za moje plecy, odebrała mi narzędzie i westchnęła tak ciężko, że poczułam się przynajmniej dziesięć lat młodsza od niej.
     - Co chcesz z tego zrobić?
     - Obszerny kaptur. Ale materiał coś nie chce się tnąć – wyjaśniłam.
     - Jesz za dużo tych mało kalorycznych bzdur. Nie masz siły. – Prychnęła głośno i jednym ruchem zdołała przeciąć znaczną część materiału. – Widzisz? W ten sposób.
     Właśnie tak obie wzięłyśmy się za robotę. Znalazłam na internecie ilustrację wcześniej wspomnianej Strzygi, by móc inspirować się jej wyglądem, i zeszło nam mniej więcej dwie i pół godziny na stworzenie pradawnej szaty. Poważnie – wyglądała obiecująco. Kiedy Lucia odetchnęła głęboko z ulgą, ujrzałam, jak Antonio wkracza do pokoju z tacą wypełnioną jedzeniem. Pierwszy raz tak zastygłam, jednocześnie nie rejestrując żadnego śladu zirytowania.
     - Pewnie jesteście zmęczone – stwierdził. – Widzę, że Al zamierza być postrachem caramelleńskiej nocy.
     Zdobyłam się na krótki uśmiech.
     - Zobaczymy. Wszystko zależy od tego, czy Lucia mnie przebije. – Mrugnęłam do siostry, co miało zasygnalizować rzucenie wyzwania.

[Bitch? 8)]  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz