15 paź 2018

Od Vincenta cd Tatum

Musiałem przyznać, że rozmowa z Stevem dobrze nam się przeciągała i z już niemalże wyczuwalnym zniecierpliwieniem zerkałem na zegarek, aby upewnić się, czy jeszcze nie spóźniam się z odbiorem Lillie od pewnej pani dziennikarki, która zaoferowała zajęcie się małą ze względu na jej chorobę, przez którą musiałem ją odebrać wcześniej z przedszkola, co dokładnie oznacza w drodze na to spotkanie. Siedzący przede mną sędziwego już wieku mężczyzna jest wspaniałym człowiekiem i można powiedzieć moim przyjacielem, jednak nic nie poradzę na to, że nasze rozciągłe konserwacje niezwykle szybko tracą moje zainteresowanie właśnie przez ich rozpłynięcie się, niczym zegarów na obrazie Daliego. Mój umysł na to, ściśle nastawiony na wieczną, nieustanną i wymagającą skupienia pracę umysłową, niejako przechodził w stan spoczynku podczas chwil wytchnienia, mylnie nie raz myśląc, że to już pora na sen.
Wtedy pojawiła się ona.
Wpadła do tego sporych rozmiarów gabinetu jak mała antylopa uciekająca na oślep przed lwem.
To całkiem trafne porównanie zważając na jej w jednej chwili jej oczy zrobiły się ogromne i niemalże szklane, kiedy zobaczyła obecność tutaj już innego gościa. "Musiała pomylić godziny" - pomyślałem, kiedy ona odparła coś pod nosem, po czym się odwróciła.


Nagle spoglądam na Steve'a i uśmiecham się w jego stronę, co chyba nieco mimowolnie odwzajemnia. Wstaję i podaję mu rękę na pożegnanie. Również się unosi i wtedy następuje silny uścisk naszych dłoni, niczym gigantów biznesu, który właśnie przed chwilą dobili targu.
- Piękne damy trzeba ratować - mówię do niego cicho, półżartem, co jednak wiem, że on doskonale rozumie. - Nie taktuj jej za ostro, jak to ty.
- Ja? - zaczyna się śmiać, kiedy ruszam w stronę wyjścia.
- Niech pani nie wychodzi - mówię łagodnie i zatrzymuję ją, delikatnie łapiąc ją za ramię. Teraz dokładnie doświadczam różnicy naszych wzrostów. Musi być pewnie jakieś dwadzieścia centymetrów niż ode mnie. Zastanawia mnie jej nieco latynoska uroda, która tak różna od mojej, zawsze wydawała mi się tą ładniejszą. - Niech pani usiądzie, ja i tak miałem już wychodzić - puszczam jej ramię. - Do widzenia - posyłam jej uśmiech, a później odwracam się przez ramię i czynię to samo w stronę Steve'a.
Moje kroki niesie małe echo, ponieważ korytarz jest dziwnie pusty. Zawsze myślałem, że gabinet redaktora naczelnego powinien znajdować się w centrum, jednak widać tym razem nikt nie przywiązywał do tego najmniejszej uwagi. Za to kiedy wyszedłem zza rogu do otwartej przestrzeni pełnych biurek i w tym przypadku kobiet pracujących w tej redakcji, czekał mnie dosyć niespodziewany widok. Oto właśnie moja chora córeczka siedzi na jednym z biurek, opatulając się wątłymi ramionkami, aby spróbować chociaż się rozgrzać, a wszystkie pozostałe osoby patrzą na nią wzdychają z adoracją i robią ku niej słodkie minki, na które reaguje podobnie jak ja - krzywiąc się, tylko nie za zdziwieniem, raczej odrazą i zmęczeniem. Przecieram dłonią czoło i zdycham patrząc na nią smutno, będąc trochę rozczarowanym postawą kobiety, która obiecała mi, że się nią "zajmie". Wtedy jak na jakąś telepatyczną komendę wzrok Lillie się unosi, a jej oczka zachodzą chmurami, robią się szklane. Wyciąga do mnie swoje rączki.
- Tato! Tato zabierz mnie stąd, ja nie chcę już tutaj być - mówi łamiącym się głosikiem, a oczy wszystkich zwracają się w moją stronę. Zauważam, że część jest pełna zdziwienia, część oburzenia i chwilę zastanawiam się czym, kiedy idę w stronę mojej córeczki. Zarzucam na jej małe ramionka mój płaszcz, który dotychczas był przewieszony na moim przedramieniu i opatulam ją. Bez słowa ją podnoszę w swoje ramiona i odchodzę stamtąd, dopiero wtedy gładząc jedną dłonią jej włoski i mówiąc ciche:
- Ciii kochanie, tatuś już jest przy tobie. Spokojnie. Oprzyj sobie o mnie główkę dobrze, kochanie? - kiwa głową i po chwili wtula ją w moją szyję. Wchodzimy do windy - Przymknij sobie oczka, a jak się obudzisz powinniśmy już być w domu.
- Byłam taka zmęczona tato - wtrąca się nagle . - A ta pani, ta co mnie wzięła od ciebie, posadziła mnie na biurku i nie miałam się jak położyć.
- Wiem, widziałem. Przepraszam, że cię tam zostawiłem, następnym razem jedziemy od razu do domu, tak? - kiwa delikatnie główką. Cichy dzwoneczek windy oznajmia, że dojechaliśmy na parter, gdzie od razu wyczuwalny jest chłód bijący z zewnętrzna budynku.
Niestety nasze, a przede wszystkim Lillie, marzenie o szybkim powrocie do mieszkania, do ciepła, miękkiego łóżeczka i myszki Minnie, która aktualnie jest jej ulubioną maskotką, zostało brutalnie przerwane w chwili, kiedy wyszliśmy z windy. Kilkadziesiąt metrów przed nami stoją ogromne szklane drzwi, a za nimi świata nie widać. Marszczę brwi i podchodzę bliżej chcąc dokładniej zbadać sytuację i już po chwili nie mam wątpliwości, że to niewyobrażalnie silna ulewa odcina nam drogę do samochodu, ustawionego na parkingu tuż przy wyjściu. Gdybym był sam prawdopodobnie wybiegłbym z budynku i z uszczerbkiem na suchości moich ubrań dotarłbym do auta, a to już połowa drogi do gorącego prysznica. Jednak z małą na rękach nie zamierzam ryzykować. Wystarczy mi, że już podciąga nosem i czuje się okropnie.
- Tatusiu... niebo płacze - zauważa i mówi cichym głosem. Kąciki moich ust lekko się podnosząc na myśl o jej ogromnej niewiedzy świata i przez to niewinności. - Dlaczego niebo jest smutne?
- Może dlatego, że mała Lillie złapała katarek i nie będzie mogła wyjść na dwór do nieba przez kilka kolejnych dni - odpowiadam z szerokim uśmiechem, którego ona nie widzi, ponieważ jej czoło nadal opiera się o moją szyję.
- Ale teraz nie możemy pójść do domu - mów smutno, a ja automatycznie zaczynam gładzić jej włosy.
- Zaraz pójdziemy kochanie. Nie martw się ty możesz iść spać, a ja cały czas będę cię trzymać, dobrze? - pytam próbując jakoś poprawić jej humor. Cicho mruczy i mocno obejmuje mnie za szyję, zmieniając nieco pozycje. Teraz jej podbródek leży na moim ramieniu. Powolnym i jednostajnym krokiem, trochę kołyszącym zaczynam krążyć wokół holu, mając nadzieję pomóc małej zasnąć choć na chwilę. Po chwili rozluźnia uścisk ramion, relaksuje się. Zaczyna się bawić końcówkami włosów z tyłu mojej głowy. Cicho mruczę jakąś piosenkę, aby nie przeszkadzać innym ludziom przebywającym tutaj. Dopiero po kilku rundach, zmęczony już chodzeniem z obciążeniem wiszącego mi u szyi dziecka, staję w miejscu, niedaleko wyjścia.
Z dala słychać kroki, jednak zbyt zajęty jestem patrzeniem się w strugi deszczu szukając jakiegoś cienia nadziei na wypogodzenie się w postaci chociażby jaśniejszego obłoku, aby się tym zainteresować.
- Ma pani bardzo ładne włosy - to zdanie wybija mnie dopiero z zamyślenia, kiedy zdaję sobie sprawę, że padło ono z ust mojej córeczki. Postanawiam jednak jeszcze nie wkraczać, a poczekać na rozwój sytuacji.
- Dziękuję - odpowiada głos z boku.
- Cała jest pani ładna. Jak pani na imię? To mój tata. Ma na imię Vincent...
- Kochanie - przerywam jej. - Ja tutaj nadal jestem.
- Wiem tato - odpowiada jak gdyby nigdy nic, a wtóruje jej cichy chichot. - Ta pani jest bardzo ładna.
Przerzucam ją sobie na biodro i odwracam się do osoby, o której przed chwilą mówiła. Ku mojemu zdziwieniu okazuje się, że to ta sama dziewczyna... przepraszam, kobieta z gabinetu Steve'a. Uśmiecham się do niej.
- Dzień dobry jeszcze raz. Jak pani poszła rozmowa? - pytam, a główka Lillie opada na moją klatkę piersiową. Nareszcie usnęła. Może to i tym lepiej, że dopiero teraz...

Tate?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz