11 paź 2018

Od Odette C.D Charles

     Przed egzaminem wstąpiłyśmy jeszcze do mieszkania, by wziąć potrzebne rzeczy oraz nieco przygotować się w domowych warunkach. Zero miejskiego zgiełku, zero ludzi, którym chyba nieświadomie zależy na tym, by przeszkadzać. I nie mowa tu o Charlesie. 
     Zagryzłam niecierpliwie skuwkę od długopisu, zatracając się bez reszty w materiale. Stolik przede mną zaścielony był dziesiątkami notatek; gdzie bym nie spojrzała, tam moją uwagę rozpraszały najróżniejsze tematy i w końcu sama nie wiedziałam, czego w ogóle miałam się uczyć. Szybko doprowadziło to do zmęczenia i ogólnego złego samopoczucia, które w żaden sposób nie ułatwiało mi funkcjonowania. Momentami przyłapywałam się na tym, że ze znużeniem powtarzałam ciągnące się w podręczniku zdanie po parędziesiąt razy. A czas tylko mijał nieubłaganie, zbliżając nas do godziny zero. I zaledwie pół godziny przed egzaminem mój telefon zawibrował, uświadamiając mnie przy okazji, że ukryłam go gdzieś pośród stosu notatek. Przegrzebałam je szybko i odnalazłam swoją zgubę, wgapiając się krótką chwilkę na nazwę ujawnioną na wyświetlaczu.
     Charles.
     - Hej, mam nadzieję, że nie dzwonię w złym momencie? – odezwał się mocny, lekko ochrypły głos. Przyznaję, że mężczyzna był ostatnim, którego spodziewałam się teraz usłyszeć. Zwłaszcza że było jakiś czas po ostatnim spotkaniu.
     - O hej, nie. – Rozbrzmiał mój wesoły głos, jaki jednak nie skrywał autentycznego zdziwienia. – O co chodzi?
     - Może chcecie, żeby was podwieźć na egzamin? I tak muszę załatwić jedną sprawę na mieście. – Zaproponował, na co od razu delikatnie się skrzywiłam. Nie dlatego, że jego propozycja była nie na miejscu. Sęk w tym, że uczelnia ulokowana została tuż obok akademika i szybciej doszłabym na pieszo, niż zmarnowała czas na wsiadanie w auto, zapinanie pasów czy wyjechanie z parkingu.
     - Jasne! – palnęłam, nim zdążyłam pomyśleć nad sensem tych słów.
     - To świetnie. Nadal jesteście w tej kawiarni? – Uśmiech można było dosłownie wyczuć na twarzy mężczyzny.
     Nie byłyśmy, ale zaraz mogłybyśmy być. 
     Cholera, ale kręcę.
     - Znaczy… wyszłyśmy. – Zgarniałam notatki do torby najciszej, jak tylko potrafiłam. – Spotkamy się za piętnaście minut na Blue Street, dobrze? – Zignorowałam fakt, że ulica znajdowała się co najmniej cztery przecznice stąd. Komu zaszkodzi mały spacerek?
     - Blue Street – powtórzył, jak gdyby chciał zakodować tę wiadomość w głowie. – Ma się rozumieć. Do zobaczenia. – Po tych słowach rozłączył się, a ja w zatrważającym tempie poderwałam się z miejsca.
     Wmówiłam Jamie, że wręcz musimy zajrzeć do piekarni, która znajdowała się dokładnie na Blue Street. Dziewczyna, choć niechętnie, spakowała resztę swoich rzeczy oraz ruszyła za mną. Cudem udało mi się bez konsekwencji zbywać standardowe pytania typu „dlaczego nie pojedziemy twoim samochodem?” czy „dlaczego to aż tak konieczne?”. Nie lubiłam nikogo okłamywać. Jednakże to jedno kłamstewko było tak niewinne i wspaniałomyślne, że przymknęłam na nie oko.
     Zresztą Jamie na pewno ucieszy się jego widokiem.
     Pomijając, że musiałam wydać pięć avarów na dwie muffiny, kompletnie ich nie potrzebując, to wszystko poszło niezwykle gładko. Chevrolet Camaro stanął na pasach, odsunął szybę. Jamie już miała krzyczeć, by się bezczelnie odczepił, lecz gdy tylko zobaczyła, że to Charles, jej twarz rozpromieniła radość.
     Wsiadłyśmy do auta.
     - Załatwiłeś swoją sprawę? – Rzuciłam mu miły uśmiech.
     Pojazd ruszył z charakterystycznym rykiem silnika. W lusterku dostrzegłam wyraz oczu Jamie, który wykazywał kompletną obojętność. Zapewne nawet nie wywnioskowała, że te spotkanie wcale nie było przypadkiem.
     - Hm… tak, już po wszystkim – odparł z dozą niepewności lub zastanowienia. – To co, gdzie mam jechać?
     - Kojarzysz tę aptekę z zielonym szyldem? To uczelnia jest zaraz obok. Trzy przecznice stąd.
     - Odette, w takim razie dlaczego my tu… – Głos Jamie był niczym pulsująca na czerwono lampka, sygnalizująca mi, że właśnie pora interweniować. Nie wykazałam się zbytnim myśleniem i rzuciłam na tylne siedzenie torebkę z deserem, tak, by wpadła prosto w ręce dziewczyny. Ewentualnie wylądowała na jej twarzy.
     - Masz, spróbuj muffinkę i powiedz, czy jest dobra.
     Charles zaśmiał się pod nosem na ten gest, choć zabrzmiało to mniej więcej jak prychnięcie.
     - Ale szarlotki już nie masz? – odezwał się, nie odrywając skupionego wzroku z jezdni.
     - Niestety nie – odparłam z lekka smutnym głosem. – Ale możesz mi przypomnieć kiedyś. Znam jedną kobietę, która robi genialne ciasta. Ale trzeba uważać na biodra. – Szybko puściłam mu oczko, cała rozweselona, a zaraz potem mężczyzna zaparkował tuż przed uczelnią. Ryk silnika, towarzyszący nam nieprzerwanie od jakiegoś czasu, teraz ucichł bez reszty.
     No, jakieś piętnaście minut temu tu byłam. 
     Wszyscy opuściliśmy pojazd.
     - Dziękujemy za podwózkę. – Posłałam mu uśmiech pełen autentycznej wdzięczności, nawet, gdy wprawdzie nie musiał po nas przyjeżdżać. Ale gdy chciał, to mu zabronię?
     - Ale te muffinki są super! – Krzyknęła Jamie, wchodząc do wnętrza olbrzymiego budynku. Jej zajęcia zaczynały się wcześniej. Jakie miałyśmy szczęście, że nasze kierunki pomieściły się w jednej uczelni…
     Odprowadziłam więc dziewczynę wzrokiem i zatrzymałam się na najniższym stopniu schodów. Moje oczy od razu wystartowały z chęcią wyznania pewnej myśli, której nie potrafiłam zbyt długo tłumić.
     No dawaj, ostatnia szansa, Odette. 
     - Charles? – zaczęłam dosyć cicho. Już nie było wyjścia, a przynajmniej nie czułam, bym mogła się wycofać.
     Mężczyzna, mimo że właśnie wracał do samochodu, zwrócił się jeszcze w moją stronę, obdarowując mnie pytającym spojrzeniem.
     - Wiesz… tak naprawdę – powiodłam parę kroków w jego kierunku – to mieszkam zaraz obok. Tam jest akademik. Ale przejażdżka była całkiem udana, prawda? – Uśmiechnęłam się miło, jak na okoliczności ujawnienia tego uroczego kłamstewka, i nie dając mu szansy na reakcję, pospacerowałam na egzamin.

[Charles?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz