22 paź 2018

Od Odette C.D Charles

     Świętowanie wzorowo zaliczonego egzaminu? Ten temat nawet nie podlegał dyskusji. Cały mój entuzjazm jednak zgasł, gdy w klubie rozpoznałam osobę, jakiej szybko nie spodziewałam się zobaczyć. Charles, ten co skoczył z anteny, we własnej skórze stał przede mną, i nawet nie wyglądał na zbyt przejętego sceną przed uczelnią. Perfidnie go oszukałam, a sumienie nie chciało się uciszyć ani na chwilę, wypominając mi to w każdej wolnej chwili.
     Ależ to głupie.
     Mężczyzna popchnął nas delikatnie w stronę baru, skłaniając do zajęcia krzeseł barowych.
     - Masz bardzo dobry humor, Charles – stwierdziłam, kiedy jego aż zbyt podejrzany entuzjazm stał się dla mnie również nienaturalny.
     - A mam – potwierdził, a wielokolorowe światła wędrujące po klubie pozwoliły mi zobaczyć jego głupkowaty uśmiech. – Wiecie, fajnie zobaczyć raz na jakiś czas muzykę, a jednorożca to już w ogóle. – Puścił nam oczko, jednak ja zupełnie zastygłam na wspomnieniu o muzyce, która według Charlesa miała kształt.
     Muzyka miała kształt.
     Powtarzałam sobie to w głowie, próbując dojść do wniosku, co mi tu nie gra. Potem przypomniałam sobie o jednorożcu i już wiedziałam, że cokolwiek działo się w głowie mężczyzny, nie pojawiło się tak po prostu znikąd.
     - Ale jesteś zabawny, Charles! – Jamie najwyraźniej w świecie nie podzielała moich podejrzeń i całkowicie rzuciła się w wir zabawy, przechylając kieliszek i wlewając sobie zawartość do gardła. Mój trunek ciągle falował po krawędziach naczynia, którym kołysałam w dłoni.
     - To świat jest zabawny! – Opróżnił kieliszek. Jego dziwne zachowanie, o jakie bym go wcześniej nie podejrzewała, zmiotło resztę świata chwilowo pod dywan. Byłam na tym skupiona bardziej niż na fakcie, że Jamie może wstawić się szybciej niż myślałam.
     Zresztą co ja, niańka?
     Odetchnęłam głęboko oraz porzuciłam wszelkie myśli, nie chcąc psuć sobie celebracji. Wypiłam swój pierwszy kieliszek i stłumiłam skrzywienie, które wynikało z długiej abstynencji alkoholowej.
     Ni stąd ni zowąd, Charles zaczął się niekontrolowanie śmiać.
     - Krasnoludki łaskoczą mnie w stopy, błagam, zabierz je! – Poruszył się gwałtownie na krześle i tym samym pchnął mnie ramieniem. Zawartość następnego kieliszka bez chwili zwłoki wylądowała na jego koszuli. Rozdziawiłam szeroko usta, nie do końca kryjąc zdziwienie.
     - Przepraszam... to nie było planowane. – Odstawiłam puste naczynie, lecz Charles nie widział w tym niczego złego.
     - Dzięki za pomoc! Krasnoludki wystraszyły się i uciekły razem z jednorożcem. Szkoda, bo jednorożec zaczął coś do mnie mówić, ale nie skończył. Miał głos jak pięćdziesięcioletni kierowca tira, przysięgam – kontynuował swoje wyznania, na które zareagowałam z Jamie dokładnie tak samo. Obie wybałuszyłyśmy oczy, nie wiedząc, co powiedzieć. Charles również się tym nie przejął i odetchnął z głośnym „ahhh”, które sygnalizowało dużą satysfakcję.
     - Muszę się dowiedzieć, skąd ma dilera. – Jamie zahaczyła głowę o moje ramię i wyszeptała mi to dosyć donośnie na ucho. Aż za bardzo zagłuszyła muzykę, przez co aż zaszumiało mi w głowie.
     - Sugerujesz, że…
     - A to nie oczywiste? – Parsknęła śmiechem.
     - Nie sądziłam, że on i… narkotyki ze sobą współgrają. – Skrzywiłam się w niesmaku, co jakiś czas rzucając szczęśliwemu mężczyźnie badawcze spojrzenie. W ciągu paru minut porozmawiał jeszcze z mnóstwem osób. Kontaktowy to on zdecydowanie był.
     Wzrok Jamie zaczął wyrażać coś znacznie więcej niż podziw. Poczułam się dokładnie tak, jakbym stwierdziła skrajnie głupi fakt.
     - Żartujesz? Charles Winchester to totalny wariat! Łatwiej zapytać, czego nie robił! – Po tych słowach przed oczami pojawił mi się obraz mojej starszej, posiwiałej już wersji, która gada z nowoczesną wnuczką i właśnie uświadamia sobie, że czasy dawno ją wyprzedziły. Poważnie. Nawet to, że Charles jest wariatem, dociera do mnie po raz pierwszy, chociaż z łatwością mogłam to wywnioskować po numerze ze skakaniem z anteny do wody.
     Powinnam w końcu być nieco bardziej otwarta wobec myśli, że nie wszyscy są aniołkami.
     - Chyba powinienem zdjąć tą mokrą koszulkę. Idzie się przeziębić. – Zachichotał i faktycznie to zrobił. Bez śladu wahania ściągnął koszulkę z torsu, czemu towarzyszyło głośne, pełne ulgi westchnienie. Szczęście, że było na tyle ciemno, iż dostrzeżenie mojej czerwonej twarzy graniczyło z cudem.
     - Chyba powinieneś… trochę odpocząć. – Nie wiedząc, jak dobrać słowa, zabrzmiało to aż nazbyt niepewnie. – W tym drinku ewidentnie było coś nie tak. – Owszem, chciałabym, żeby o drinka chodziło.
     - To głupie. Drink nic nie zrobił. Czuję się świetnie, nie chcę odpoczywać! – Prawie zagłuszył muzykę donośnym tonem śmiechu. Opanowała go niestrudzona euforia, której nie dało się niczym zgasić. Nie zdążyłam pisnąć słowa, a mężczyzna wdrapał się na jeden stolik, przy okazji strącając kolejkę drinków. Wydał z siebie tylko ciche „whoops!”, nijak mające się do szczerego żałowania.
     Zaczął tańczyć.
     Naprawdę zaczął tańczyć. Uwydatniał zgrabnymi ruchami mięśnie brzucha, które świeciły od potu w blaskach wielu neonów. Odwróciłam momentalnie wzrok, mocno zawstydzona. Publiczność, teraz wręcz wiwatująca wokół mężczyzny, nie pozwalała mi zapomnieć o jego perwersyjnym wyczynie.
     Tak, zdecydowanie zgadzałam się z Jamie, Charles to kompletny wariat. Najgorsze jednak było to, że nie wiedziałam, czy w dobrym, czy w negatywnym kontekście.
     Wypiłam parę ostatnich drinków, które ostatecznie sprawiły, że moje przejęcie wszystkim dookoła zwyczajnie wyparowało w atmosferze. Utrzymywałam się spokojnie na nogach, moje słowa były przejrzyste – nie zamartwiałam się swoim stanem, póki wydawał mi się on wyjątkowo stabilny, jak na mijający w klubie czas. Jamie dawno zagłębiła się w tłum, tak samo z Charlesem, którego nie widziałam od czasu, kiedy przestał tańczyć… na stoliku.
     Nie miałam zupełnie z kim rozmawiać. Znużenie szybko wyparło całą euforię, jaką powodował taniec oraz muzyka. Wiedząc, że Jamie nie będzie chciała wyjść z imprezy, sama zdecydowałam się na ten krok. Ciemność spowijała już cały świat, którego wokoło otaczała piękna, gwiezdna kopuła. Skorzystałam z paru dostępnych źródeł świata i z łatwością znalazłam chodnik. Powiodłam wzdłuż niego ledwo kilka kroków, a znikąd mój umysł, odurzony lekką mgłą alkoholu, został wręcz wykrzywiony nieznośnym piskiem opon.
     - Ty pierdolony ćpunie, już mi z drogi!
     Ćpunie? Kto głupi doprowadza się do takiego stanu…
     - Ratuj, one są wszędzie! – jęknął przerażony mężczyzna, wpatrujący się obłąkanym wzrokiem w maskę samochodu. Mało brakowało, a walnąłby w nią pięścią.
     - Odsuń się, synu, bo cię przejadę! – warknął ponownie kierowca. Młody człowiek zareagował i odsunął się chwiejnie.
     Samochód objechał go szerokim łukiem.
     - Dlaczego, do cholery, nikt ich nie zabierze?! – Krzyknął zrozpaczony, tworząc echo roznoszące się po całej okolicy.
     Modliłam się w duchu, by nie rozpoznać w tym człowieku Charlesa. Naprawdę dokładałam wszelkich starań. Jednakże im bliżej podchodziłam, tym bardziej moje obawy odnajdywały swoje miejsce w rzeczywistości.
     Kiedy upadł bezwładnie niczym kukła odcięta od sznurków, poczułam, jak po linii mojego kręgosłupa przechodzi prawdziwy dreszcz strachu. Ruszyłam w biegu do Charlesa, a alkohol niemal automatycznie wyparował z moich żył. Nie czułam żadnego śladu po nim. Sterowała mną tylko adrenalina.
     - Ch-charles? – Kucnęłam nad mężczyzną oraz zacisnęłam mocno palce na jego ramionach, próbując ściągnąć go na pobocze. Wtedy nabrał głośno powietrza do płuc, które uniosły się tak gwałtownie, jakby właśnie zasilały się pierwszym od dawna tchnieniem. – P-proszę, tylko spokojnie…
     Do czego zdolny mógłby być taki mężczyzna?

[Charles?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz