14 paź 2018

Od J.C.


Stałam w pewnej odległości od swojego celu, obserwując. To był jeden z tych obowiązków detektywa, które nużyły, a w krytycznych sytuacjach potrafiły dopiec. Dziś niestety był to ten drugi wariant. Ciemne, nabrzmiałe od chmur niebo postanowiło w ten właśnie dzień wylać potok łez na całe miasto, dopóki potop nie zmyje z ulicy ostatniej żywej duszy. W każdym razie miało padać do osiemnastej.
Westchnęłam z irytacją i w końcu zgasiłam wilgotnego papierosa. Stałam już z godzinę pod podanym adresem, a nadal nikt się nie zjawiał. Żadnych podejrzanych, żadnych kolegów z pracy. Oczywiście, nikomu nie chciało się łazić w taką pogodę. Przestępcy pochowali się po melinach, wciągając kokę lub tłukąc swoje żony.
Wyszłam spod niskiego dachu pubu prosto w deszcz i zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę opuszczonego domu. Zignorowałam instrukcje mojego przełożonego, który radził mi nie sprawdzać tego miejsca samej. Pewnie utknął przy raportach, wcale nie obrażony na taki zbieg wydarzeń. Zresztą, sprawdzaliśmy dziesiątki takich miejscówek. Co mogło się stać?
Dom, a raczej chata, od dawna pozostawał niezamieszkany. Może to dlatego, że mieścił się przy północnym lesie, a stąd ludzie chętnie uciekali bliżej centrum.  Powoli weszłam na ganek, oddychając niezwykłością tego miejsca. Przesiąknięte stuletnią wilgocią deski ganku zaskrzypiały pod moim ciężarem.
Drzwi uchyliły się ciężko, gdy je pchnęłam, ukazując całkiem nieźle zachowany korytarz. Weszłam do środka i zamknęłam je za sobą.
Wyglądało na to, że dom nie jest tak duży, jak wydawał się z zewnątrz. Na parterze znajdowały się kuchnia i salon, schody w dół prowadziły do piwnicy, w górę – na piętro.
Postanowiłam najpierw obejść parter. Weszłam do kuchni i zaczęłam przyglądać się pustym szafkom czy innym podejrzanym miejscom. Wnętrze wyglądało na od dawna nietknięte, jednak z doświadczenia wiedziałam, że jeśli ktoś nie chciał, bym dowiedziała się o schowanych tu przedmiotach, zadbałby o to w pierwszej kolejności.
Po kilku minutach uważnego rozglądania się, w końcu natrafiłam na trop; obluzowaną cegłę w obudowie starego pieca. Wciągnęłam z kieszeni pojedynczą, silikonową rękawiczkę i pilnik do paznokci. Ten mały przedmiot potrafi zdziałać naprawdę wiele zadziwiających rzeczy. Wsunęłam go w szczelinę i pomogłam cegle wyjść na spacer. Po chwili już byłam w domu.
W piecu znajdował schowek narkotyków.
Tak samo jak pod podłogą w salonie i za obrazem w korytarzu. Mnóstwo dragów. Nie miałam pojęcia, gdzie znajdują na to wszystko kupców.
Szłam do piwnicy, kiedy to usłyszałam. Ciche, miarowe stukanie, przypominało tykanie zegara. Kilka sekund później przekonałam się, co to za zegar.
Owinięta taśmą paczka leżała na środku zakurzonej podłogi, jakby nigdy nic. To z niej wydobywało się złowrogie stukanie. Kiedy podeszłam bliżej, moje podejrzenia się sprawdziły.
Cyfrowy wyświetlacz automatycznej bomby pokazywał piętnaście sekund do wybuchu.
Nie było czasu na jakiekolwiek działanie. Rzuciłam się do schodów, pędząc z powrotem na górę. Wpadłam na spróchniałe drzwi, a moja stopa dotknęła ostatniego stopnia ganku, kiedy nastąpiło kliknięcie. Wybuch wyniósł mnie kilka metrów w górę, wraz z resztkami rozszarpanego parteru.
Leżałam na ziemi, wijąc się z powodu braku powietrza w płucach. Słyszałam ciężkie kroki i nawoływania ludzi wybiegających z pubu. Ktoś uklęknął obok mnie i złapał mnie za rękę.
- Wszystko w porządku?!
Świat rozmywał mi się przed oczami.
- Gilbert mnie zabije. - wymamrotałam, odlatując w ciemność.




Ktoś?

1 komentarz: