21 paź 2018

Od Lucii C.D Althea

     - Masz młoda. - Jefferson podsunął mi pod nos szklankę z trunkiem, uśmiechając się delikatnie. - Masz szesnaście lat, pora spróbować czegoś lepszego, niż jakiegoś jebanego moczu, którego dodają do tych zasranych soków.
    Parsknęłam cicho.
     - Mówił ci ktoś kiedyś, że coś z tobą nie tak? - zapytałam, starając się przenieść rozmowę na inny tor. Zostawanie sam na sam z dosyć niezrównoważonym psychologiem to nie była jedna z moich lepszych decyzji. Wręcz przeciwnie, była to okropna decyzja. Boje się, że to całe nasz spotkanie odbije dosyć mocne piętno na mojej psychice i będę takim samym pojebem, jak ten podstarzały mężczyzna.
     - Tak, wiele osób, nie jesteś pierwsza. Wiem, że chciałabyś, ale ni chuja, nie ma tak łatwo - zaśmiał się i ponownie przysunął pod mój nos szklankę z kilkuprocentowym napojem. - Pij, będziesz mi dziękować później.
     - A może ja nie chce pić?
     - Chcesz, wszyscy gówniarze chcą, a ja daje ci taką okazję. Pij i nie marnuj mojego czasu, dziewczyno. - Podniósł szklankę, wręcz wciskając mi ją w dłoń. Parsknęłam cicho pod nosem i zaciągnęłam się przez chwilę zapachem trunku. Zmarszczyłam nos, gdy poczułam palącą woń, która wręcz odradzała smakowania tego napoju.
     - Ale to cuchnie -  mruknęłam, powoli przyzwyczając się do swobodnej atmosfery, jaką stwarza wokół siebie Jefferson. Może namawianie mnie do picia to nie było nic dobrego, ale miał rację. Chciałam tego spróbować. Więc po chwili zastanowienia, przechyliłam kieliszek, wypijając całą jego zawartość.
    Jefferson posłał mi dumny uśmiech i poklepał po plecach, gdy zobaczył, jak się wykrzywiłam.
     - Moja krew, będą z ciebie ludzie - zaśmiał się, odbierając mi naczynie. Chwilę później wlał sobie do niego jeszcze trochę alkoholu. W tym czasie do lokalu zdążyli wrócić Alth razem z ojcem.
     - Althea, a czy ty czasem nie pracujesz w barze?! - Jefferson uśmiechnął się w jej stronę, przykłądając kieliszek do ust. Nie spuszczał wzroku z mojej siostry
     - W każdym razie nie tutaj - zakaszlała głośno, zajmując miejsce obok mnie. Tata poszedł w ślad za nią i usiadł naprzeciwko nas. - Możemy już stąd wyjść?
     - Wyjść? My dopiero się rozkręcamy. Twoja bardzo grzeczna, młodsza siostrzyczka świętowała swój pierwszy alkohol. Cholera, mówię ci, będą z niej ludzie! - Zmarszczyłam brwi na słowa Jeffersona. Szczerze mówiąc to miałam nadzieję, że nie piśnie o tym ani słowa mojej siostrze, ale no cóż… Myliłam się
     - Al, nie wierz w to, co mówi. Jest już chyba pod wpływem - wtrąciłam się, przecierając zmęczona oczy wierzchem dłoni.
     - Dogadałam się z ojcem. Daję mu szansę - oznajmiła Al po chwili, na co momentalnie oprzytomniałam. Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Na mojej twarzy rozrastał się wielki, szczery uśmiech. Nie mogę nawet określić, jak bardzo wtedy ucieszyłam się z tej wieści. Myślałam, że ten moment nigdy nie nastąpi. A jednak, stało się.
     - W końcu! - Wtuliłam się mocno w moją siostrę, przymykając oczy. Ciepło jej ciała dawało mi pewne poczucie bezpieczeństwa, którego nigdy nie zaznałam od rodziców. W sumie, teraz to się chyba zmieniło. Nie tylko ona daje mi to poczucie, ale też ojciec, który zrozumiał swój błąd i wrócił do nas. Dwóch córek, które kiedyś zostawił
    Jefferson zaczął klaskać, by chwilę później powiedzieć:
     - Nie przypuszczałem, że to zrobisz - mruknął tylko. - Ale widzicie? Wszystko kończy się dobrze, jak w pierdolonej telenoweli. I wiecie co? To nie moja zasługa, a tej młodej. Gdyby startowała kiedyś na panią prezydent, to masz moje pełne poparcie.
    Zaśmiałam się cicho na jego słowa, nie odrywając się od siostry i czekając na moment, aż wrócimy do domu. Nie zajęło to nawet dużo czasu, bo już jakieś pięć minut później ruszyliśmy do wyjścia z baru. Dosyć szybko dotarliśmy do mieszkania, taty, w międzyczasie odstawiając lekko wstawionego psychologa do jego własnego domu.
    Będąc już w mieszkaniu, zamówiliśmy pizzę, o której jeszcze parę miesięcy temu z Al mogłyśmy tylko pomarzyć. Spędziliśmy wieczór w trójkę, pierwszy raz w całym naszym życiu. Nawet Althea nie wiedziała, jak bardzo o tym marzyłam. To jeden z wielu dowodów, że marzenia się spełniają. Przez cały ten czas uśmiech nie schodził mi z twarzy. Nawet gdybym chciała go z niej usunąć, nie dałabym rady, tak mocno był do niej przykleszczony.
    Po obejrzeniu paru filmów zupełnie w losowym momencie zasnęłam, będąc obejmowana przez siostrę. O dziwo rano obudziłam się w tej samej pozycji. Mimo to, że Al się zgodziła dać szansę tacie, to widziałam, że czym prędzej chce wyjść z jego mieszkania i wrócić do naszej własnej klitki w zniszczonej kamienicy. Zjadłyśmy jeszcze szybkie śniadanie i pożegnałyśmy się z Antonio, by chwilę później być już w drodze do domu. Sama zostałabym u niego dłużej, lecz nie chciałam by moja siostra siedziała tam wbrew własnej woli. Ukrywała to dosyć dobrze, jednak mnie nie da rady oszukać. Za dobrze ją znam.

▼▲▼▲▼▲▼

    Parę tygodni później przypomniałam sobie o paradzie z okazji Caramellen, która miała się odbyć dokładnie dwa dni później. Jakby oświecona zadzwoniłam do ojca, pytając się go czy ma czas i pieniądze na kupno materiałów na kostiumy. Z marszu się zgodził i parenaście minut później pod szkołą mogłam zobaczyć jego samochód. Pojechaliśmy na zakupy do… Nie wiem nawet gdzie to było, ale jazda samochodem naprawdę się dłużyła. Koniec końców nakupiliśmy tego dosyć dużo, pomimo tego, że wcale tyle nie zamierzałam tego brać.
    Po dwóch godzinach pobytu na mieście w końcu razem z tatą tymi wszystkimi materiałami podjechaliśmy pod mój dom. Z trudem donieśliśmy to wszystko na górę, a ja nosem nacisnęłam dzwonek do drzwi, by chwile później pojawiła się w nich Al z groźnym wyrazem twarzy, który był prawdopodobnie skutkiem tego, że nie wróciłam do domu na czas. Ja natomiast z uśmiechem na ustach pokazałam jej te wszystkie materiały.
     - Bierzemy udział w paradzie czy tego chcesz, czy nie.


< Al? Dno totalne, przepraszam :/ Nawet nie sprawdzałam >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz