31 paź 2018

Od Rafaela cd. Anastazji

- Na pewno wszystko ze mną dobrze Elizabeth - westchnąłem, nie wiedząc jak uwolnić się od ciekawskiej pielęgniarki, której pytania powodowały u mnie dość duży dyskomfort - To tylko grypa, dobrze ją odleżałem, więc nie umrę. A teraz musisz mi wybaczyć, ale chciałbym zajrzeć do dokumentów pacjentów, aby zobaczyć co pozmieniało się od czasu mojej nieobecności - mówiąc to, kulturalnie wycofałem się do swojego gabinetu, by ujrzeć w nim totalny chaos. Kolorowe teczki walały się po podłodze, jakby to było ich prawowite miejsce. Nie ukrywam, iż wywołało to u mnie lekką złość, lecz dzięki swojemu opanowaniu, para z nosa mi na szczęście nie buchała. Zabierając się za układanie tego bałaganu, kazałem wezwać do siebie tę rudą pannicę, która swoją drogą oddała mi kilka minut temu resztę tego nieładu. Przynajmniej wiem, co do czego jest - pomyślałem pocieszająco, znajdując na półce odpowiednie miejsca dla całej makulatury. Nim się obejrzałem, minęło dwadzieścia minut, a od ciemnobrązowych drzwi rozległ się odgłos pukania, po którym nastąpiło dość głośne skrzypnięcie.
- Wzywałeś? - damski głos przedarł się przez ciszę pomieszczenia, oznajmiając mi tym samym, że oczekiwana przeze mnie osoba właśnie przybyła.
- Tak, mam dla ciebie kilka pytań, a pierwsze z nich brzmi, dlaczego zostawiłaś po sobie taki bałagan? - uniosłem jedną brew ku górze, aby nasilić cały dramatyzm tej akcji. Widząc lekkie niezrozumienie na jej twarzy, postanowiłem zasiąść na swoim krześle, a następnie wskazać ręką świeżo poukładane kartony, których brzegi i tak były nieco pozadzierane.
- To nie moja wina panie idealny, tylko naszej nowej sprzątaczki - westchnęła, kładąc swoje zadbane dłonie na delikatnie zaokrąglonych biodrach - Jest straszną niezdarą i narobiła syfu już kilku innym osobą... Ostatnio przewróciła jedną z półek... Wtedy to dopiero był huk! Myśleliśmy, że dzieje się jakiś atak terrorystyczny - wyjaśniła bez ogródek, nagle coś sobie przypominając - Na biurku została mi jeszcze dokumentacja medyczna jednej z dziewczynek. Suzi Gustin? To jeśli się nie mylę jedna z twoich pacjentek?
- Tak... Miałem ją dzisiaj odwiedzić. Możesz już iść, nie będę ci zawracał głowy, a po papiery zgłoszę się do ciebie osobiście. W końcu to ja powinienem biegać za wami, a nie wy za mną - rzekłem, stukając lekko palcami w blat sosnowego biurka - Do zobaczenia później.
⚜⚜⚜⚜⚜
Pierwsze dwie godziny dyżuru minęły mi bardzo spokojnie. Na całe szczęście podczas mojej nieobecności nic złego się tutaj nie wydarzyło. Kilku pacjentów ubyło, kilku przybyło, lecz można powiedzieć, że byłem z ich liczbą na ten moment bardziej na plusie niż na minusie. Czy było się z czego cieszyć? W sumie zależy jak na to patrzeć. Jak to się mówi... Im więcej chorych tym więcej pracy, co wiąże się z większym wynagrodzeniem, jak i wysiłkiem fizycznym. Nigdy nie byłem człowiekiem łasym na pieniądze, ale żeby przeżyć w mieście Avary musiały zrobić swoje. Taka zasada. Zarabiasz? Żyjesz dalej. Nie masz przy duszy ani grosza? Lepiej się tutaj nie pokazuj.
- I tak właśnie brzydkie kaczątko stało się ślicznym łabędziem. Koniec - zamknąłem bez najmniejszego pośpiechu ilustrowaną książkę, starając się nie narobić przy tym wielkiego szumu. Byłem właśnie u wspomnianej już dzisiaj Suzi, której rodzice jak zwykle ją zawiedli. Mała kobietka miała dopiero dziewięć lat, a przez cały pobyt w szpitalu jej matka oraz ojciec pojawili się tutaj tylko dwa razy. Jak to oni mówią... Są strasznie przepracowani, a ich córka jest na tyle duża, że powinna sobie radzić sama. Ciekawe. Mnie to nawet w tym wieku Samuel i Samantha nie chcieli puszczać po ciemku do kolegi, który mieszkał po drugiej stronie ulicy. Ja rozumiem, iż czasy się zmieniają, lecz czasami ten świat zaczyna zbyt bardzo głupieć.
- A przeczytasz mi jeszcze jedną? - nim zdążyłem odpowiedzieć na jej pytanie, mój pager znajdujący się w przedniej kieszeni białego fartucha, zaczął nerwowo wibrować, powiadamiając mnie tym samym, o przesłaniu nowej wiadomości. Wezwanie na oddział segregacji poziom zero - przeczytałem szybko, odznaczając tekst jako przeczytany.
- Wybacz skarbie, ale muszę iść... Poproś panią Simon o przeczytanie ci Królowej Śnieżki, na pewno się zgodzi - pstryknąłem ją delikatnie w nos, po czym podnosząc się z krzesła, szybko ruszyłem na sam dół budynku, który zdecydowanie nie był moim rewirem. Wchodząc na odpowiednią salę, już z daleka mogłem ujrzeć swojego kolegę, który z uporem próbował uspokoić jakiegoś niezadowolonego faceta - O co chodzi Rayan?
- Pan Turner próbuje nas zmusić do tego, abyśmy przebadali jego syna bez kolejki... Twierdzi, że jest strasznie chory... I że nie może czekać w kolejce - wytłumaczył pospiesznie, zerkając kontem oka na dobrze zbudowanego blondyna - Tyle, że z kart wychodzi, iż syn jest zdrowy jak ryba. Był badany dwa dni temu w innym szpitalu i nic u niego nie wykryto.
- I co ja mam do tej sprawy? Jestem chirurgiem, a nie lekarzem rodzinnym - spojrzałem mu prosto w oczy, nie rozumiejąc całej tej sytuacji. Jeśli byłaby sytuacja zagrożenia życia to owszem, mógłbym coś tutaj zdziałać, lecz teraz, nie widząc nawet po małym, rozbrykanym brunecie najmniejszego cienia bólu czułem się tutaj bezużyteczny.
- Kazał cię wezwać... Myślałem, że się znacie.
- Wątpię - przetarłem wierchem dłoni swoje usta - Poczekaj chwilę - zbliżyłem się bardziej do niesłyszących nas, obcych ludzi - Pan Turner prawda? O co chodzi? Ponoć kazał mnie pan wezwać.
- Tak, nikt nie chce go przebadać, a pan pewnie znajdzie odrobinę czasu prawda? - mówiąc to, pokazał mi dość gruby plik pieniędzy, który najwidoczniej miał służyć jako łapówka - Prawda?
- Wybaczy pan, ale nie. Jako lekarz mam obowiązek pomagać, ale nie za łapówki. Każdy potrzebuje pomocy, a pan blokuje tylko miejsce swoim dzieckiem, któremu się tylko nudzi - mruknąłem, słysząc jak chłopaczek z jękiem prosi starszego, aby w końcu wrócili do domu. Facet miał już zaczepiać mnie kolejny raz, ale na szczęście przerwał mu mój komunikator, który wyświetlił na małym ekranie kolejny napis. Wezwanie na blok operacyjny. Poziom czwarty. Nie wiedząc, o co może chodzić, pożegnałem się krótko z jednym z kłopotów, a następnie biegiem rzuciłem się z powrotem do miejsca, gdzie przyszło mi od kilku lat urzędować. Zdążyłem akurat na moment wwożenia nieprzytomnego malucha na salę operacyjną. Wszystko działo się w tak szybkim tempie, iż zdążyłem się pokapować, że sytuacja jest wręcz tragiczna. Miałem już pytać się jednej z pielęgniarek, o co chodzi, ale po raz kolejny w tym dniu mogłem wpaść na panią rudą jaszczurzycę, która cały czas monitorowała stan naszego podopiecznego - Powiesz mi rudzielcu, co się dzieje?

Anastazjo? :3
Jaszczurzyco przepowiedz swe imię xD W końcu ponad 1000 słów B)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz