13 paź 2018

Od Charlesa cd. Odette

Jak się okazało moja podwózka była całkiem zbędna. Aczkolwiek całkiem przyjemna. Stałem tak przez chwilę zaskoczony przez wyznanie dziewczyny, po czym wybuchnąłem śmiechem. Ona musiała się pewnie więcej nakombinować, żebym mógł je podwieźć niż jakby miała iść na pieszo. Zabawne. Zawróciłem do samochodu i zasiadłem za kierownicę. Tak naprawdę nie miałem co robić przez resztę dnia. Moja praca chwilowo nie chciała do mnie przyjść, więc postanowiłem odwiedzić dziadka. Wróciłem do mieszkania po Lokiego, który pełen szczeniackiego szczęścia wskoczył na przednie siedzenie camaro i ruszyliśmy za miasto. Był przyjemny, ciepły dzień i jazda leśną szosą sprawiała mi niesamowitą radość. Nie mogłem się doczekać spotkania z dziadkiem i końmi, a w szczególności z Ignis. Szczeniak wyglądał zadowolony przez otwarte okno z językiem wywieszonym na wierzch. Zjechałem na żwirową drogę prowadzącą między dwoma pastwiskami, na których spokojnie pasły się konie. Na podjeździe czekał na mnie Peter. Zaparkowałem byle jak i wyskoczyłem z auta, otwierając w pośpiechu drzwi Lokiemu. Podszedłem do staruszka i przytuliłem go. Mój pies skakał szczęśliwy wokół naszych nóg.
-Witaj Charles! Czyżbyś chciał się wybrać w jakiś teren ze starym prykiem? - Puścił do mnie oko.
-Myślisz, że przyjeżdżam do ciebie tylko wtedy, jak chcę pojeździć konno? - Zrobiłem smutną minę.
-A nie jest inaczej? - Klepnął mnie w ramię. - Dobra. Najpierw szarlotka.
-Szarlotka? - Moje oczy zrobiły się okrągłe ze szczęścia na sam dźwięk tego przysmaku. - Skąd masz takie cudo?
- Christine mi przywiozła. - Dziadek uśmiechnął się,a zmarszczki na jego twarzy utworzyły skomplikowany wzór.
-Ta miła pani, która cię tak często cię odwiedza? - Uśmiechnąłem się znacząco.
-Tak, zgadza się. - Odparł krótko i zaprosił mnie do jadalni, gdzie na stole stało ciasto. Podzieliliśmy je sprawiedliwie i w dość sprawny sposób zniknęło ono z naszych talerzy. Normalnie magia.
-Pyszne... - Odsapnąłem zadowolony.
-Najlepsze. -Mruknął dziadek. - To co? Jedziemy na przejażdżkę do lasu?
-Jasne. - Wstałem natychmiast od stołu. - Ignis na pewno się ucieszy.
-Ja wezmę starą, dobrą Werbenę. - Ruszyliśmy na padok, żeby złapać klacze. Nie obyło się bez niewielkich protestów Ignis, która chyba jednak wolała spokojne skubanie trawki od noszenia mnie na grzbiecie, ale jedna mała marchewka załatwiła jej fochy. Osiodłaliśmy konie i ruszyliśmy stępem do pobliskiego lasu. Drzewa złociły się od jesiennych liści. Szumiał delikatny wiaterek, a Loki, którego zabrałem ze sobą dreptał w bezpiecznej odległości od końskich kopyt. Przeszliśmy do kłusu, a następnie do galopu. Była to ścieżka, na której występował rząd powalonych pniaków, przez które można było skakać. Ignis znała to miejsce, więc natychmiast wyczułem jej podniecenie. Uwielbiała skakać. Gładko przeskoczyliśmy wszystkie przeszkody, po czym w porywie euforii puściłem wodze i wyrzuciłem ręce do góry. Czułem się wtedy wolny i niczym nieskrępowany. Po 3 godzinach włóczenia się po lesie, postanowiliśmy wrócić do domu. Konie były zmęczone. My zresztą już też. Na miejscu sprawdziłem telefon. Miałem 3 nieodebrane połączenia od Jamie. Przeprosiłem dziadka, z którym rozmawiałem i udałem się na werandę, żeby oddzwonić.
-Hej Jamie, co tam chciałaś? - Zapytałem.
-Hejka Charles! Muszę się pochwalić! Zdałam ten egzamin! - Pisnęła zadowolona do telefonu.
-No to gratulację! - Odparłem. - Chyba przynoszę szczęście.
-No raczej! Trzeba to opić koniecznie! - Dziewczyna była podekscytowana. - Odette też zdała.
-To podwójne zwycięstwo. - Zaśmiałem się. - Pijcie na zdrowie!
-Nie chciałbyś z nami? - Zanim zdążyłem wydać swoją opinię na ten temat, Jamie kontynuowała. - Spotkajmy się dzisiaj o 21 w klubie Havana na Jackson Street, dobrze?
-Ok. Postaram się być.- Chyba nie miałem innego wyboru.
-Świetnie! To do zobaczenia! - Odparła nadal zarażając euforią.
-Pa! - Zakończyłem połączenie. Kolejna impreza? Jak dla mnie spoko. Wróciłem do dziadka.
-Będę się zbierał, bo jestem umówiony na wieczór. - Spojrzałem na niego przepraszająco.- Wpadnę kiedyś w końcu na dłużej.
-Leć, młody jesteś to co będziesz tracił życie z takim staruszkiem jak ja.- Zaśmiał się - Tylko uważaj na siebie.
-Jak zawsze dziadku! Pa! - Pomachałem na pożegnanie i zabrałem Lokiego.
***
W mieszkaniu zjadłem szybki obiad i zdążyłem ogarnąć parę rzeczy, po czym musiałem zacząć szykować się do wyjścia. Wziąłem prysznic, ogoliłem się i ubrałem biały t-shirt, sportową marynarkę, jeansy i trampki.  Ruszyłem na wskazany wcześniej adres, jednak wcześniej zahaczyłem o jedno miejsce, gdzie wyposażyłem się w LSD. Dawno nie brałem kwasu, a stwierdziłem, że po nim są fajne odjazdy, więc w sumie czemu nie? Do klubu przybyłem już naprawdę szczęśliwy. Powitałem dziewczyny szerokim  uśmiechem.
-Hej Charles! - Jamie objęła mnie lekko. Natomiast Odette wyglądała na taką, jakby nie do końca pewną siebie.
-A co ty Odette taka dziwna? - Podszedłem do dziewczyny i spojrzałem na nią, nadal uśmiechając się od ucha do ucha. - W końcu zdałaś egzamin! Gratulacje! Trzeba opić!
-Dziwna? - Zaśmiała się nerwowo. - Wydaje ci się.
-Już wiem! - Klasnąłem w dłonie bo mnie oświeciło, jak choinkę na święta. - Głupio ci, że mi skłamałaś z tą podwózką, prawda?
-Coo? - Jamie wytrzeszczyła oczy. Chyba nic nie wiedziała. Upsi! Zachichotałem.
-Nieważne dziewczęta. Chodźcie do baru. Stawiam pierwszą kolejkę! - Popchnąłem dziewczyny w stronę blatu. Złożyliśmy zamówienie na drinki i zasiedliśmy na barowych stołkach.
-Masz bardzo dobry humor Charles. - Stwierdziła Odette.
-A mam. - Potwierdziłem uśmiechają się głupio. Nagle zobaczyłem fioletowy dźwięk, który przyjął formę jednorożca. Zaczęła się faza. - Wiecie fajnie zobaczyć raz na jakiś czas muzykę, a jednorożca to już w ogóle. - Uśmiechnąłem się do moich towarzyszek i puściłem do nich oczko.
[Odette?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz