20 paź 2018

Od Thomas’a cd. J.C.

Nigdy nie zapomniałem tych czarnych skórzanych foteli, które śmierdziały potem innych przestępców. Siedząc na tylnym siedzeniu i mając przed sobą kraty, dzięki którym nic by się nie mogło stać policjantom, czułem się jak dziesięć lat temu. Stałem się przygnębiony i nawet nie miałem ochoty odpowiadać na pytania policjanta, który siedział przede mną. Mruczałem tylko niewyraźne słowa pod nosem i nie interesowało mnie to, że być może swoim postępowaniem zrzucam na siebie jakieś podejrzenia. Nie chodziło o to, że znowu mogłem siedzieć (tym razem niewinnie). Chodziło o uczucie pustki w sercu, które pojawiło się po stracie siostry.
Nienawidziłem tych białych rażących ścian, smrodu chemikaliów, granatowych mundurów i samych policjantów: najbardziej denerwowały mnie ich oczy, pełne pewności siebie i
 niezachwianej równowagi. Zawsze wszystko wiedzieli najlepiej i wszystko musiało iść po ich myśli, a jeśli nie odpowiedziałeś zgodnie z ich przewidywaniami, byłeś usadzony za kratami dłużej, niż powinieneś, a gdy koniec końców dowiedziono twojej niewinności, oni zachowają się tak, jakby nic się nie stało.
Jak ja was ku*wa nienawidzę.
Siedziałem przy czarnym stole w białym pokoju i czekałem na oficera, który mnie przesłucha. Spojrzałem na swoje ręce, wydawało mi się, że były skute, a melancholia, jaka towarzyszyła mi od dotknięcia stopą chodnika przy tym budynku, nie opuszczała mnie ani na chwilę. Wiedziałem, że sprawdzą moje kartoteki, wiedziałem, że wezmą pod uwagę morderstwo i wiedziałem, że nie będzie ich interesować nic prócz tego, z jakim okrucieństwem zabiłem tych mężczyzn.
Może będę się za to smażył w piekle, ale tego nie żałuje.
Do pokoju wszedł brunet w mundurze. W rękach trzymał jakieś papiery (najprawdopodobniej moje), przy biodrze miał spluwę, na pewno naładowaną i gotową do strzału we mnie. W końcu to najbardziej lubili robić: strzelać i uważać, że robią to słusznie.
- Dzień dobry, nazywam się Daniel Gilbert, a ty to zapewne Thomas Sangster – nie odpowiedziałem, patrzyłem tylko na niego i czekałem na pytanie, by jak najszybciej wyjść z tej podłej dziury. Mężczyzna usiadł po drugiej stronie stołu, położył przed sobą papiery i udawał, że je przegląda. - No dobrze, zacznijmy od tego, co się stało. Opowiedz wszystko od początku – zawsze od tego zaczynali.
No dalej, opowiedz to ze swojej perspektywy, a ja przemyśle, czy cię nie uciszyć.
W samochodzie przemyślałem, co dokładnie powiem. Nie miałem najmniejszego zamiaru mówić im, że szukałem swego przyjaciela. Pytali by, dlaczego się ukrywał, co się z nim działo, dlaczego był w tej dzielnicy (nie uwierzyliby mi, gdybym powiedział, że wybrałem tę drogę losowo) i dlaczego jeszcze się nie pojawił. Czy coś ukrywał? Brakowało tylko tego, by jeszcze jego wkręcili w to głupie zamieszanie.
- Po prostu szedłem chodnikiem, aż tu nagle budynek po drugiej stronie wybuchnął. Jakaś kobieta leżała na ulicy, więc zadzwoniłem po pomoc.
- Mieszkasz jakieś dziesięć kilometrów od tego miejsca. Co cię tam sprowadziło?
- Dzi*ki – powiedziałem, może za szybko. Musiałem powiedzieć coś wiarygodnego, a prostytutki w tamtej dzielnicy mnożyły się jak szczury.
W końcu mnie wypuścili. Zadał jeszcze parę pytań na temat tego, czy widziałem coś niepokojącego, podejrzanego, czy ktoś jeszcze nie wybiegł z budynku i takie tam. Po jego minie wywnioskowałem, że stracił na mnie czas – bo tak było! Wróciłem do siebie. W ciągu tygodnia opowiedziałem wszystko chłopakom i razem uzgodniliśmy, że będziemy unikać policji, ponieważ sprawa z narkotykami w tamtym mieście obiła się nam o uszy, a zachowanie Petera nas niepokoiło. Czy myśleliśmy o tym, że ćpał? Może, ale żaden z nas nie odważył się tego powiedzieć na forum. Uznaliśmy, że ma po prostu złe dni, ale nie ważne, co mu było, nie chcieliśmy, by któryś z nas w jakiś sposób wpakowało się przypadkiem w kłopoty, a tym bardziej ja.
Znajdźcie mi człowieka, a ja znajdę dla niego ustawę.
We wtorek następnego tygodnia miałem zamiar dzień spędzić w domu: Harry wyjechał do rodziców, a Vincent odwiedził swoją dziewczynę, dlatego nie było mowy o żadnej próbie. Nie miałem także żadnych zleceń, występów, czy czegoś takiego, dlatego pozwoliłem sobie na leżenie do południa, aż ktoś nie zapukał do drzwi.
- Chwilę! - krzyknąłem. Wylazłem spod kołdry i szybko ubrałem spodnie i białą koszulę, po czym otworzyłem drzwi. W progu zobaczyłem policjanta, który nie przesłuchiwał tydzień temu, a razem z nim brunetkę… tak, to była ta dziewczyna, która pojawiło się po wybuchu.
- Dzień dobry – przywitałem się. - Widzę, że panience się polepszyło, ale czego chcecie? - mówiąc pierwsze słowa, patrzyłem w brązowe oczy dziewczyny, a drugą część zdania, spojrzałem z niechęcią na mężczyznę. Nie chciałem udawać, że ich wizyta wcale mnie nie denerwuje.
- Zadać parę pytań – przewróciłem oczami i odszedłem od drzwi, zostawiając je otwarte. Policjant, czy nie, gość to gość.
- Zostawcie buty przy szafce – nakazałem. - Kawy, herbaty, czy to będzie krótka wizyta zważając na to, że nic więcej się ode mnie nie dowiecie? - wszedłem do kuchni wstawiając wodę w czajniku.

<J.C.?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz