21 maj 2019

Od Noelii cd. Trace'a

Czasami zastanawiam się dlaczego ludzie próbują udawać takich nieśmiertelnych. Piesek jest za odważny, a to go zgubi. Chłopak myśli, że Gustaw ma małą ilość ludzi... Abwera liczy dobre piętnaście tysięcy, Judekorbs cztery tysiące, a Jegerów jest ponad pięć tysięcy. Znając życie teraz czyhają tylko na moje życie i życie policjanta. Nie chciałam przecież żeby tak to się skończyło. Mogłam zabić tego skurwiela, przecinając mu krtań sztyletem, jednak wiem, że Rzesza by mnie za to powiesiła. Jedyne szczęście jakie w tym wszystkim widzę, to to, że Gustawa zamknęli, a jego adwokaci są po prostu żałośni i nigdy nie wydostaną go z pierdla. Nie chciałam dobijać Pheonix’a, ale ludzie Meinsteina mają swoich rządowych przyjaciół. Wiem, że zginę. Jestem wręcz tego pewna. Nie ma szans, że Dowódca Abwery mi to wybaczy lub przejdzie nie zauważając. Niestety tak to jest z tymi złymi. Muszą zdechnąć. Prędzej czy później. Wyciągnęłam się na łóżku i już poczułam ciągniecie szewków od rany na brzuchu. Pierwsze piec dni w domu. Wreszcie. Gorzej będzie ze sprzątaniem. Musze to zrobić, bo wiem, że policjanci w końcu przyjadą mnie przesłuchać. Mam nadzieje, że nie nastąpi to szybko. Niech dadzą mi jeszcze tydzień odpoczynku i będzie pięknie. Musiałam spać na parterze. Schodzenie ze schodów, gdyby ktoś przypadkiem zadzwonił do drzwi byłoby istną katorgą. Oczywiście musiałam wykrakać. Już prawie ślepia mi się zamknęły. Już prawie wpłynęłam w stan nieważkości i wolności, jednak usłyszałam dźwięk dzwonka. Wstałam bardzo powoli. Jeżeli można nazwać to wstawaniem. Raczej spadłam z łóżka i podczołgałam się do drzwi. Wstałam dopiero przy nich i otworzyłam wrota.
- Świetnie panienka wygląda. - powiedział znajomy, męski głos.
Trace po prostu śmiał się z mojego cudownego wyglądu, który był chyba w najgorszym stanie jak kiedykolwiek.
- Przyniosłem trochę jedzenia. Jeszcze przypadkiem schudniesz, a to ci nie potrzebne. - spojrzał się na mnie, zostawiając dwie torby z zakupami przy blacie.
- I ja mam to rozpakować?
- Eh...- westchnął na co zaśmiałam się, kiedy tylko próbował znaleźć miejsca na pożywienie w mojej dość rozbudowanej kuchni. Wstałam powoli i kierowałam się w jego stronę. Oczywiście nie można nazwać tego takim idealnym chodem. Przejście odcinka salon-kuchnia było istną katorgą, a przecież nie powinno. Dla sprawnej osoby przejście dwudziestu metrów jest niczym. Ja podczas tego przemarszu czuję, jak wszystkie kości strzykają, a szczególnie kręgosłup, który oberwał od podłogi dosyć porządnie. Do tego przy każdej próbie wyprostowania wydawało mi się, że szwy z rany popękają.
- Nie spodziewałeś się pewnie, że będziesz pomagał babie, która prawie cię zabiła co? - zapytałam łapiąc za kawę.
- No nie powiem. Ciekawe doświadczenie. - odpowiedział na co parsknęłam śmiechem.
- Nigdy nie skrzywdziłabym twojej siostry. To był mały szantaż, który najwidoczniej mi się udał. - widziałam jego zdenerwowaną minę, jednak nie za bardzo chciało mi się to komentować.
- Cukier gdzie?
- Do ostatniej szuflady.
Spoglądałam co chwilę na jego kolano, które mocno mu okaleczyłam.
- Oddać ci pieniądze za operację?
- Jaką operację?
- No kolana. - pierwszy raz w życiu uśmiechałam się często. Można powiedzieć, że za często. Wychodziło to poza mój standard życiowy. Chociaż nadal, kiedy patrzyłam mu w oczy, miałam ochotę je wydłubać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz