25 maj 2019

Od Neala c.d. Candice

Idę spokojnie w stronę mojego motocyklu i kiedy na nim siadam, zatrzymuję się na chwilę. Mój wzrok wraca do szklanych drzwi apartamentowca, w którym jak już wiem znajduje się mieszkanie Candice. Wokół panuje ogromna jak na to miasto cisza, pewnie dlatego, że znajdują się tutaj raczej budynki mieszkalne, niby centrum, a z dala od najruchliwszych ulic. Gdzieś spomiędzy budynków powiewa już letnie powietrze, dzięki któremu mój umysł zaczyna powoli wracać do siebie, jakbym przypomniał, a wszystko z tego wieczoru to tylko dziwny sen. Kręcę głową sam do siebie i cicho śmieję się pod nosem. Czas wracać do domu zanim kompletnie stanę się jakimś poetą czy kimś w tym rodzaju. Szczerze nawet nie wiem. To nie moja bajka.
Wkładam kask i już po chwili odjeżdżam w stronę mojego mieszkania, które nie znajduje się zbyt daleko stąd. Dosłownie dwie przecznice i wjeżdżam do podziemnego parkingu, gdzie stawiam motocykl i szybko wchodzę do windy, chcąc jak najszybciej znaleźć się w swoim mieszkaniu. Na korytarzu panuje całkowita cisza. Nawet ci studenci z mieszkania  na końcu nie mają u siebie żadnej imprezy, czego po nich ostatnio bym się nie spodziewał. Może wreszcie któraś z naszych kochanych dociekliwych sąsiadek miała dosyć głośnej muzyki po nocach i administracji ich postraszyła, że dostaną w końcu wymówienie. W sumie tutaj wszystko jest możliwe. Otwieram drzwi do mieszkania, a moja ręka automatycznie wędruje do włącznika światła na prawo od drzwi. Zamykam zamek za sobą, w klucze z łoskotem uderzają o blat szafki przy wejściu, kiedy wieszanie ich na specjalnie przygotowanych do tego wieszaczkach, znajduję jako całkowicie niepotrzebne i zabierające czas. Cenny czas snu, którego potrzebę powoli zaczynam odczuwać. Na ten odgłos gdzieś w mieszkaniu budzi się Skittle, którego ciche niemalże nadal szczenięce warczenie mogę usłyszeć od samych drzwi. Wita mnie już w przedpokoju cicho popiskując i kręcąc się w niewielkie kółeczka, ciesząc się na mój widok. Chociaż on zawsze się cieszy, że jestem. Kiedy przechodzę obok aneksu kuchennego w stronę mojej sypialni, wpada mi do głowy pomysł na naleśniki. Dawno nie jadłem naleśników, powtarzam sobie w głowie jak mantrę i wpatruję się w płytę grzewczą. Kilka naleśników nigdy nie zawadzi. A kłaść się spać na głodnego to też nie najlepszy pomysł...


Tak właśnie kończę jedząc naleśniki po pierwszej w nocy przy ogromnym, pustym stole i wpatrując się w Avenley nocą. Powoli zaczynam analizować wszystko co się dzisiaj wydarzyło i kilka niewielkich szczegółów nie daje mi spokoju, ciągle przypominając mi o swoim istnieniu i niejako powodując jeszcze dokładniejszą, głębszą analizę tego wieczoru. Trochę bawi mnie całkowita przemiana jaką dzisiaj zobaczyłem w tej dziewczynie. Od zwykłej, zimnej kokietki, do dziewczyny, którą można uważać za miłą, ciekawą, pełną pasji do tego co robi, czyli taką jaką w głębi duszy chciałem, aby była. Częściowo przeszkadza mi to, że przenoszę moje wyobrażenia co do postaci Tessy właśnie na nią, ponieważ właściwie nie powinienem tego robić. W końcu nawet jeśli to ona, Candice, którą ja znałem, to mogła zostać wychowana w całkiem inny sposób, mogła stać się całkowicie kimś innym, niż gdyby nigdy nie została zabrana z domu obok mnie. Może ja nadal byłbym w domu. Może zamiast uciekać od problemów rodziców, pomógłbym im. Powinienem pojechać do Mike'a. Dawno nie było mnie w domu.
Czuję w pewnym momencie jak wszystko mnie przerasta.
Mój oddech staje się płytszy... szybszy...
Coś ściska mnie od środka i miażdży, a jedyne co mogę zrobić to starać się powoli odliczać w myślach...
Wracam do rzeczywistości i nawet nie mogę patrzeć na te naleśniki.
Chociaż mi ich trochę szkoda.
Skittle patrzy na mnie tymi swoimi słodkimi oczkami, które mam wrażenie próbują mnie zrozumieć. Delikatnie głaszczę do po łebku. To chyba dziwne, że właśnie on jest dla mnie aktualnie jednym z najważniejszych istnień na tej ziemi, jednak z drugiej strony ta roczna, malutka istotka uratowała mnie tyle razy, że właściwie już przestałem to liczyć. A mogę mu się tylko odwdzięczyć troską i miłością. W końcu wstaję od stołu jakoś dziwnie zmęczony, jakby ten niewielki atak paniki, jaki przed chwilą prawie przeżyłem całkowicie wyczerpał resztki moich sił. Zostawiam wszystko na stole, w końcu i tak sprzątanie przeze mnie tego w takim stanie nie miałoby najmniejszego sensu. Gaszę światła w salonie i wchodzę do sypialni, zasuwając za mną drzwi uprzednio sprawdzając czy Skittle również zdążył wejść do środka. Psiak bez problemu wskakuje na łóżko, gdzie w jego nogach się układa, a ja włączam telewizor sprawdzając czy leci jakiś mecz piłki nożnej, po czym kieruję się do łazienki. Widok mojej zmęczonej twarzy w delikatnym, niebieskawym świetle płynącym znad lustra przyprawia mnie o dreszcze. Kiedy ja się zdążyłem nabawić takich worów pod oczami, dosłownie jakbym trzy dni nie spał. Wzdycham, gdy uświadamiam sobie, że pewnie gdybym włączył normalne światło, a nie tylko to delikatne oświetlenie, to pewnie wyglądałbym jeszcze gorzej i chcąc oderwać od tego swoje myśli zaczynam się rozbierać i odkręcam wodę pod prysznicem, chwilę czekając aż dostanie odpowiedniej temperatury, abym mógł wejść pod jej strumień. To całkiem relaksujące nie musieć tak nic robić i tylko przez chwilę stać ze spuszczoną głową, wyciągniętymi przed siebie rękoma opierać się o ścianę i czuć jak spływająca po twoich plecach woda rozluźnia każdy napięty mięsień. Jednak przecież muszę się wyrwać z tej niemocy, jakoś oczyścić z tego dnia i przenieść się do łóżka, zanim zasnę tutaj na stojąco. Sięgam po stojący na szklanej półeczce żel pod prysznic.
Wracam do sypialni już przebrany w moje bawełniane dresowe spodnie, w któryś kiedyś biegałem, a które teraz służą mi za piżamę. Skittle wygodnie ułożył się tuż przed poduszką, na swojej stronie łóżka i śpi w najlepsze, a ja tylko uśmiecham się na ten widok. Prawdziwy pies obronny. W końcu kładę się na łóżku i na chwilę przenoszę moją uwagę na ekran telewizora przede mną, kiedy okazuje się, że kiedy brałem prysznic omijał mnie całkiem ciekawa powtórka wczorajszego meczu, którego nie mogłem obejrzeć. Zerkam na leżący tuż obok mnie na stoliku nocnym telefon. Biorę go w dłoń i sprawdzam wyświetlaczy. Pierwsze co rzuca mi się w oczy, to godzina, czyli wpół do trzeciej, za to drugie, to liczba nieodczytanych wiadomości, czyli okrągłe zero. Marszczę brwi. Chwilę zastanawiam się, czy będzie to bardzo źle wyglądało, jeśli teraz do niej napiszę. Wzdycham. Będę się chyba już narzucać... Sam nie wiem. Odblokowuję telefon. Tak na wszelki wypadek oczywiście. Chwilę się waham. W końcu piszę do niej szybko, zanim się rozmyślę.
Hej, chciałem tylko powiedzieć, że świetnie się dzisiaj z tobą spędzało ten wieczór i mam nadzieję, że nie żałujesz wyjścia ze mną. Może chciałabyś jutro rano pójść razem po kawę?

Candice?

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz