17 maj 2020

Od Vincenta C.D Josephine

Zanim zostanę posądzony o celowe działanie na przekór Josephine, ustalmy sobie jedną rzecz.
     Josie miała odpowiednie predyspozycje i nadawała się do roli Liv perfekcyjnie, nie tylko ze względu na jej wrodzoną niechęć do życia i zwiastujące niechybną śmierć spojrzenie, a uzdolnienia w dziedzinie sztuk artystycznych, którego to Hughes niedługo później stał się wielkim fanem. Ponad własną dumę postawiłem dobro teatru i naszej sztuki i zagłosowałem za obsadzeniem dziewczyny w roli umierającej na nowotwór introwertyczki z fobią społeczną, jednocześnie nie zdając sobie sprawy z tego, że opiekun wpadnie na tak absurdalny i irracjonalny pomysł, jakim było wciśnięcie mi wręcz w ręce scenariusza z podkreślonymi kwestiami Jude’a i zmusi do… do obcowania z Josephine.


     Mieliśmy siedemnaście lat, miesiące praktyki za sobą i ciążący nad głową obowiązek zachowywania się jak dorośli, a nawet dojrzali ludzie, którzy potrafią sobie radzić z emocjami i przedawnionymi konfliktami. Przyzwyczajenie się do obecnego stanu rzeczy, na niedługo po zdarzeniu ze mną i Jo w roli głównej, nie było najtrudniejsze — sztuka do opanowania, wystarczyło przywyknąć do niepisania jej dobranoc każdego wieczoru i miłego dnia o świcie, kiedy bestialsko zmuszano mnie do pobudki, do nieczekania na nią przed szkołą, na przykład w czwartki, kiedy lekcje kończyła później niż ja, do nieproponowania jej wyjść na lody, wieczorków z grami albo wspólnych płaczów nad matematyką — do jej nieobecności. W tamtym momencie, gdzieś w połowie maja, kiedy życie bez świadomości, że przed paroma miesiącami właśnie wracałbym do domu w towarzystwie Josephine, wydawało się piękne i beztroskie, los z powrotem postawił mi ją na drodze, ze złośliwym grymasem uderzając mnie swoim prawym sierpowym.
     Żadne z nas nie chciało, żeby cokolwiek uległo zmianie i tego się trzymałem, raz po raz obrzucając ją beznamiętnymi spojrzeniami.
     Dopóki nie wyszła, wystarczająco jasno dając nam do zrozumienia, co sądzi o podjętej przez Hughesa decyzji, żeby nikt za nią nie pobiegł.
     — Nie wiedziałem, że jesteś tak onieśmielający. — Spojrzał na mnie spod ściągniętych brwi, biorąc łyka swojej z całą pewnością okropnej kawy.
     Przewróciłem oczami na tę nietrafną uwagę.
     — Znasz ją, Vincent? — zmieniła temat Lyra. Chcąc odseparować myśli od tematu Josephine, skupiłem na dziewczynie całą moją uwagę.
     Jasnobrązowe, lekko falowane włosy okalały jej mocno zarysowaną twarz, a pozostałości po długo zapuszczanej grzywce czasami opadały na zielone oczy, barwą zbliżone do koloru kwitnących majem drzewek owocowych. Przez brąz fryzury Lyry przebijały się turkusowe pasemka, które farbowała w lutym, w przeddzień naszego przedostatniego spektaklu w roku i jednocześnie pierwszego kryminału, już nieco wyblakłe i pozbawione pierwotnej jaskrawości, ale wciąż widoczne, nawet skąpane w teatralnym mroku. Ubrała to, co zwykle — ciemnoniebieskie spodnie w typie culotte, w których świat próbowała mnie wprowadzić na początku roku szkolnego, przylegający do ciała biały golf i sięgające, jak myślałem, do kolan skarpetki dekorowane wzorem papryczek chilli. Lyra wyglądała bardziej lyrowato niż zawsze.
     A ja, jak to ja, tylko pokiwałem głową, nie siląc się na żadne wyjaśnienia.
     Lyrze nie widziało się odpuszczać, pomimo bijącej ode mnie, niemożliwej do zignorowania jak przerośnięte ego Hughesa niechęci do egzystowania. Wyobrażałem sobie, że właśnie wracam do domu i kieruję się do sypialni, żeby zabunkrować się w niej i resztę dnia grać w strzelanki.
     Bo o ile większość spraw spływała po mnie jak po kaczce i byłem gotów wyjawić największy sekret dyrektora, to uderzyło we mnie jak rozpędzony gołąb w okno — z impetem, nagle i niespodziewanie. I nie było przyjemnym uczuciem. Prędzej moją piętą achillesową.
     Tylko życie nigdy nie wyglądało tak, jak sobie zażyczyłem.
     — Skąd?
     — Ze szkoły — odbąknąłem.
     Parsknęła, jakbym choćby starał się być zabawny.
     — Dlaczego tak na ciebie zareagowała?
     — Bo jest jak pieprzona drama queen i nie potrafi zachować się wystarczająco zdroworozsądkowo.
     Kiedy się denerwuję, zaczynam brzmieć jak pani z urzędu i używać wyszukanego słownictwa, gwoli wyjaśnienia.
     Im dłużej przebywałem w tym pomieszczeniu i im dogłębniej analizowałem to, co wydarzyło się przed momentem, tym mocniej odczuwałem narastającą we mnie złość. Na Josephine, na jej reakcję, na jej podejście. Na to, że chociaż raz w życiu nie mogła schować dumy do kieszeni, wyzbyć wrodzonego egoizmu i powstrzymać się od robienia rzeczy, które niosły za sobą konsekwencje dla całej naszej teatralnej załogi. I dla Hughesa. Nawet dla niej samej, przecież może nie zdać roku.
     Zawsze mogliśmy wybrać kogoś na zastępstwo, kto podzielałby przekonania Liv i byłby w stanie odegrać jej rolę równie perfekcyjnie, co, wedle oczekiwań Hughesa, Josephine. Wiązało się to z ryzykiem pod tytułem dyrektor rozniesie nas wszystkich w drobny mak, ponieważ to będzie wyglądało tak, jakbyśmy wypięli się na nowego członka koła teatralnego. Mogliśmy też czekać, aż Jo łaskawie wróci do sali i pozwoli mi się choćby dotknąć. Albo mnie wysłuchać. Mnie albo Austina.
     — Niech Ezra mnie zmieni — zasugerowałem po dłuższej chwili ciszy, wtrącając się w powstałą między Austinem a Joshuą i kilkoma innymi uczniami dyskusję. — Prędzej polubię się z dyrektorem, niż on się zakocha, ale możemy spróbować.
     Wzrok wszystkich zgromadzonych skupił się na mnie. Poczułem palące spojrzenie Lyry, zaskoczone samego Ezry i niepewne, ale żądające wyjaśnień Hughesa, ponieważ, wydawałoby się, do końca trafiło do niego to, co wydostało się przed chwilą spomiędzy moich warg.
     — Będę pomagał w realizacji sztuki, ale nie zagram. Żadne z was nie chce mieć na bakier z dyrektorem, szczególnie pan, panie Hughes, więc oszczędźmy sobie wysłuchiwania jego moralizujących wykładów i zadbajmy o to, żeby zobaczył Josephine na scenie. Poprawimy jej oceny, naprawimy pana reputację, a Ezra nareszcie dotknie dziewczyny — wyjaśniłem. Moim ostatnim słowom towarzyszyło rozbawione prychnięcie kilku chłopaków, akolitek Ezry.
     Atmosfera między nami była wystarczająco napięta, żebyśmy milczeli. Gdyby ktoś nie westchnął, zapewne trwałoby to w nieskończoność albo przynajmniej dopóki woźna nie wypędziłaby nas ze szkoły następnego dnia, kiedy o poranku przyszłaby odpowiednio wcześnie, by na błysk wysprzątać nasze osławione liceum. Wiedziałem, że ten pomysł niespecjalnie przypadł zarówno jak i Hughesowi, i samemu Ezrze do gustu. Miałem już rozłożyć ramiona i zapytać, czy mają lepszy plan.
     — Pójdź z nią porozmawiać — wypalił Austin. — Idź za nią i wyperswaduj jej z głowy pomysł zrezygnowania z kółka, bo nie ręczę za siebie.
     Gdybym nie posłuchał albo, o zgrozo, sprzeciwił się, uszedłbym za ostatniego głupka. Szorstkość tonu i oschły głos, jakim się do mnie zwrócił, wystarczająco utwierdziły mnie w przekonaniu, iż najlepszą rzeczą, którą mogłem wówczas zrobić, było odłożenie na bok starych sporów i wszystkich zahamowań.
     Leniwie podniosłem się z fotela, który z charakterystycznym dźwiękiem złożył się wpół za moimi plecami. Wypowiadając bezgłośnie słowa pierwszej lepszej modlitwy, jaka wpadła mi do głowy, zbliżałem się do tych pieprzonych, trzaskających drzwi i z nadnaturalną delikatnością pchnąłem jedno z ich skrzydeł. Zawsze wydawało mi się, że czas płynie najwolniej podczas wykonywania deski — zaskoczenie, dopiero teraz sekundy wydawały się dziwnie długie i każdy mój ruch, nawet ten najmniej ważny, przeciągnięty w nieskończoność. Czułem bicie własnego serca, wyzwaniem było nie wyłożyć się na tej podłodze jak długi, zważywszy na moją podatność na omdlenia. Josephine, Josephine, Josephine, powtarzałem sobie w głowie, próbując na nowo oswoić się z tym obco brzmiącym imieniem. Josephine, nie bądźmy dziećmi. Josephine, przestań być egoistką. Josephine, przepraszam, zapomnijmy o tym. Josephine, nie niszcz im szansy na sukces. Nie znosiłem obrażać ludzi, a jednocześnie nie miałem pojęcia, co jej powiedzieć, żeby Jo nie okłamać ani nie zranić.
     Przecież nigdy nie chciałem jej ranić.
     Siedziała na schodach, skulona, oparta o barierkę i z plecakiem przyciśniętym do jej lewego boku. Zagryzłem wargi, powstrzymując westchnienie i napływające mi na język słowa. Drzwi frontowe były otwarte na oścież, więc próg szkoły przekroczyłem bez najmniejszego, najcichszego trzaśnięcia, zakradłem się wręcz, czego robić absolutnie mi nie wolno, po tym, jak nasz ogrodnik trafił do szpitala po zawale, bo zachciało mi się go straszyć. Ale to było coś innego — w milczeniu usiadłem na tym samym schodku, oddalony o metr w razie, gdyby chciała mi przyłożyć.
     — To nie jest najlepszy pomysł — zacząłem. — Mam świadomość tego, że możesz być na mnie zła i nie chcieć stać ze mną na jednej scenie, ale… — Uniosłem spojrzenie ku niebu, jakby chcąc odnaleźć w nim wystarczająco klarowną instrukcję, podpowiedź. Niewypowiedziane słowa. — Jeśli nie ja, Ezra. Jeśli nie ty, Bóg jeden wie kto, bo Lyra się nie nadaje. I...
     Odchrząknąłem.
     — Nie uważam, żebyś miała powód do takiego obsesyjnego unikania mnie, ponieważ to nie ja zjebałem.
     Oczy Josephine zalśniły, kiedy delikatnie odwróciła się  w moją stronę. Uśmiechnąłem się zawadiacko.
     — Czekaj, czekaj, no to kto zjebał? — zdziwiła się, chwytając pod boki. — Dobra, nie mam ochoty się z tobą kłócić. Niech się dzieje Bóg wie co, chcę po prostu zdać ten rok i nawet kulfon z głupim imieniem mi w tym nie przeszkodzi — powiedziała, po jej tonie sądząc, bezpretensjonalnie i swobodnie.
     Mógłbym tę nieszczególnie subtelną uwagę zignorować albo, jeszcze lepiej, zaśmiać się kpiąco i odparować coś równie niemiłego, ale podświadomie wiedziałem, że ta niemrawa obelga miała nieco inny wydźwięk, niż w głębi serca chciałem. Nie była koleżeńskim przytykiem. Bo nie była, prawda?
     — Jeśli się na nas wypniesz i nie przemyślisz swojego następnego ruchu, to i roku nie zdasz — odparłem z przekąsem. — Jesteś taka sama jak wtedy. Próbujesz być indywidualistką, radzić sobie samodzielnie, ale nie wiesz, jak to wszystko powinno działać. Tak mocno zależy ci na kiblowaniu? W takim razie nie utrudniaj nam zadania i powiedz to Hugesowi wprost. Tylko przestań się tak zachowywać. Zrób coś dla siebie i po prostu przestań.

     Niedługo później znalazłem się z powrotem w teatrze, gdzie rozleniwieni członkowie kółka turlali się po scenie, zawijali w stare kurtyny i sami już nie wiedzieli, co zrobić z pozostałym, dzielącym ich od powrotu do domów czasem. Hughes nie wiedział, co ze sobą zrobić, widziałem to po jego minie, ruchach ciała i bijącym z jego oczu niezrozumieniem. Z dłonią przyłożoną do czoła, gorączkowo studiował scenariusz któryś już raz, z paniką wymalowaną na twarzy rozglądał się po sali i wyszukiwał odpowiedniej do roli Liv aktorki, wybierając spośród wszystkich zgromadzonych tu dziewcząt, czyli, jakby nie patrzeć, pozostałej szóstki. Skubaniec polubił Josephine i jej nieszablonową nienawiść do wszystkiego, co się rusza, to i teraz nie wie, co zrobić. Biedak. Dyrektor pewnie go wyleje, to kwestia czasu.
     — Gdzie jest dziewczyna? — zapytał, kiedy dostrzegł mnie kierującego się w jego stronę. — Powinna iść za tobą.
     Zmarszczyłem brwi.
     — Ma mnie pan za duchowego przewodnika? Josephine ma wolną wolę i mogła zdecydować, czy wrócić, czy pójść w swoją stronę — odpowiedziałem nieskrępowanie.
     — Nanne, wysłałem cię, żebyś…
     — Niech będzie pan spokojny i przestanie się martwić o Josie i jej rolę. Wróci szybciej, niż się pan tego spodziewa.
     Zmierzył mnie spojrzeniem jasno wyrażającym jego wahanie i niepewność.
     — Wróci? — powtórzył.
     — Oczywiście, że wróci.

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz