15 maj 2020

Od Candice C.D Cain

Rumieniec wstydu długo nie chce zejść z mojej twarzy. Dopiero chwilę po trzaśnięciu drzwi uświadamiam sobie, że wstrzymuję oddech, i teraz wydycham prawie całe uzupełnione powietrzem płuca. Groził mi, myślę sobie. Może gdyby był innym człowiekiem, o innych przeżyciach i wnętrzu, to ta reprymenda wyglądałaby zgoła inaczej, ale chwilę czasu zajmuje mi uświadomienie sobie, ze groźby to jego jedyna broń. Wybuchowa reakcja sprawiła, że poczułam się źle we własnej skórze, jednak w tamtym momencie ciekawość była jak wymagający zaspokojenia głód czy inna silna potrzeba. Nigdy przenigdy nie sądziłam, że dotkną mnie jakiekolwiek wyrzuty sumienia odnośnie Hawthorne'a, ani nawet namiastka tego, ale najwidoczniej cuda się zdarzają i wcale nie są świąteczne.

Kiedy tylko przechodzi mi płytki smutek i poczucie winy, na nowo uzupełnia mnie złość wypierająca wszystko inne. Mam ochotę walnąć pięścią w coś twardego, jednak przy mnie znajduje się tylko poduszka na fotelu. Upokarzający wzrok Caina mam nadal przed oczami, co sprawia, że poirytowanie, gnębiące się gdzieś w środku mnie, wzmaga się i wychodzi na zewnątrz. Jak w ogóle mógł do mnie tak mówić? Zamierzam zachować spokój, jednak przysięgam, że jeżeli usłyszę w ciągu tego dnia jeden uszczypliwy komentarz, to nie ręczę za siebie, ani za swój język. Nie zamierzam zdradzać jego tajemnicy, bo to nie w moim stylu, ale powinien wiedzieć, że jestem zdolna do wielu rzeczy i że rozmawia z kimś na swoim poziomie złośliwości. Dobrze, tego poziomu nie osiągnę, ale jestem do tego dobrą konkurentką.
Kiedy uświadamiam sobie, że głosy za drzwiami zniknęły, nie trzymam już swoich emocji na wodzy. A moje emocje to jeden, ogromny kłębek z poczucia winy, złości i gniewu — kompletna sprzeczność, czyli Candice Snow we własnej osobie. Kiedy wydostaję się za drzwi, nogi mam jak z waty. Cain odwraca się w moją stronę z twarzą, która oczekuje, że przyjdę z odwetem. Tak właśnie zrobię. 
— Dobrze, przyznaję, zrobiłam źle, chociażby dotykając twój dziennik — mówię. — Nie powinnam tego robić, p-przepraszam — dukam, ale zaraz wraca mój duch wojowniczki. — Ale! Po pierwsze: to, że jesteś złośliwy, już doskonale wiem. Po drugie, jeszcze raz nazwiesz mnie dziwką, w jakimkolwiek kontekście, to potnę cię tępym nożem i twoje zwłoki wrzucę na dno oceanu, tak by nawet nurek ich nie znalazł. Po trzecie, nie ma prawa obchodzić mnie to, co ci dolega, i tym bardziej nie zamierzam biec z tym, cholera, do gazet. Chyba wystarczy już ludzi, którzy trzepią na tobie kasę, a ja nie mam ochoty zostać jedną z nich, pomimo że jedyne, co na razie z tego wszystkiego mam, to załamanie nerwowe.
— Umiesz liczyć do trzech, tego się nie spodziewałem.
— Boże, debilu, po prostu dręczy mnie to. Nie możesz choć raz okazać się człowiekiem i po prostu przyjąć tych cholernych przeprosin? — Czego ja oczekuję... — Przepraszam, że to wszystko miało miejsce, ale zapewniam cię, że nikt więcej się o tym nie dowie. Jestem, jaka jestem, ale tajemnic nie zdradzam. — Krzyżuję ręce na klatce piersiowej.
— Tajemnic nie zdradzasz, ale szperać za nimi to już inna kwestia? Co za idiotyzm — parska. — Mogłem się ciebie pozbyć wcześniej, do tej pory nie wiem, co sprawiło, że byłem tak cholernie miłosierny jak anioł pański. — Parskam wewnętrznie. — Wiesz, cholernie cieszy mnie to, że cię to dręczy. Mam wręcz nadzieję, że to potrwa, kurwa, dłużej. Możesz przepraszać ile chcesz, ale ja zamierzam delektować się tak długo, jak tylko mogę tym, ze poczucie winy dusi od środka. — Każde słowo cedzi przez zaciśniętą szczękę.
— Żebyś się nie przeliczył — mamroczę, odchodząc nerwowo w stronę drzwi.
Nie ma znaczenia, że zostawiłam w pokoju torbę z kosmetykami i że przecież muszę tam zaraz wrócić, inaczej nie poprawię makijażu na koncert. Słowa już ode mnie, gamoń, nie usłyszy. 
Koncert ma zacząć się za zaledwie dwie godziny. Jazda pod kompleks budynków, pod którymi zebrało się mnóstwo krzyczących ludzi, wcale nie była cicha — Eric nadawał niczym stacja radiowa, Lawson, który ostatnio był wyjątkowo cicho, teraz dyskutował zażarcie z Jasperem, żartowali z głupot — nawet nie miałam ochoty tego słuchać. Natomiast Cain i ja, podzieleni przynajmniej dwiema kanapami w limuzynie, siedzieliśmy w kompletnej ciszy, zamknięci we własnych światach, jak obrażeni na siebie i ludzkość dookoła. On z pewnością był i zły, i obrażony, ale ja też nie mogłam nazwać się oazą mnichów i świątynią spokoju. Pozostaje mi tylko liczyć, że ten humor nie odbije się na przebiegu koncertu, bo chcąc nie chcąc będę współwinna.
— Cain, nie wiem, co lub kto tym razem zalazł ci za skórę, ale dzisiaj wymagam od ciebie skupienia... — mówi Eric, komentując wyraz twarzy Hawthorne'a. — Nie zawiedź mnie. — Klepie go po ramieniu i skupia uwagę na otwieranych przez szofera drzwiach, które wyprowadzają prosto na elegancko wyłożone podłoże, na jakie spadają już pojedyncze płatki śniegu.
— Cain jest po prostu niedoruchany. Mówiłem mu, że jeden telefon i mogę pomóc, ale nie chce mnie słuchać... — dodaje Jasper.
Lawson przewraca oczami, ja chowam spojrzenie w kącie pojazdu.
— Mam ci wepchnąć pięść do gardła czy sam zamkniesz pizdę? — Pierwsze i ostatnie słowa Hawthorne'a w limuzynie. Przeszywa wszystkich spojrzeniem i wychodzi pierwszy, zakładając okulary przeciwsłoneczne, które mają chronić go przed fleszami, natomiast ludzi przed ujrzeniem jego prawdziwie podkrążonych oczu.
Zapraszający, choć równie dobrze ponaglający gest Finnegana sprawia, że muszę wyjść zaraz za muzykami. To drugi raz, kiedy wychodzę na specjalnie wyznaczony odcinek, w którym jaskrawe światła i krzyki są wszystkim i sprawiają, że czuję się w pewien sposób osaczona. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak czują się Cain i reszta, chyba że są tak przyzwyczajeni, iż nie robi im to różnicy.
Mamy wyznaczony dla siebie sektor, do którego zmierzamy. Jest tam garderoba, łazienki i tak, jak ja to nazywam, pokój ciszy, w jakim zespół naradza się przy szklanym stoliku po środku pomieszczenia. Jednocześnie pokój, w którym zostaję między innymi ja. Tu jednak wiele rzeczy się różni, co jest przecież oczywiste — nie jesteśmy w Avenley. Szklany stół, który znajdował się w moim mieście, zastąpiła ława z jasnego drewna, dobrze dopasowana do nowoczesnego połączenia brązu i bieli. Jedna ze ścian jest całkowicie szklaną powierzchnią.
— Chyba nie jest dobrze — mamrocze ktoś do mnie. Odwracam się gwałtownie od widoku Nix i marszczę brwi, widząc zupełnie poważnego Lawsona. Wygląda na o tyle zaniepokojonego, jakby lada moment Cain miał wbić mu nóż w plecy za rozmawianie ze mną, jednak intuicja pragnie mi powiedzieć, że to jego najmniejszy problem odkąd przeczytałam jego dziennik.
— Co masz na myśli? — odpieram, wzdychając. Dopóki nie słyszę swojego głosu, nie uzmysławiam sobie, że przemawiam dosyć cicho, jak na siebie.
— Cain nadal ma minę, jakby co najmniej parę razy przejechał go pociąg.
— Myślisz, że właśnie taką minę ma człowiek, którego przejechał pociąg? — ciągnę bez sensu, byleby jak najdalej odeprzeć temat chłopaka. Ponieważ wiem, że to moja wina. W porównaniu do tego, co on mi nagadał przez ostatni miesiąc, to powinnam w ogóle się nie przejmować tym, że coś mu zrobiłam, ale problem w tym, że nadal czuję się winna. To ani trochę fajne uczucie, nawet jeśli chodzi o takiego dupka.
— Dobrze wiesz, o co chodzi — wzdycha Harvey.
— Przejdzie mu — rzucam. — Tak jak zawsze.
— Naprawdę nic nie wiesz? — zastanawia się. Czuję, jak robię się czerwona, ale to jeszcze nic w porównaniu do mojej krwistej szminki, którą teraz zmazuję, zagryzając wargę od wewnątrz.
— Nawet, gdybym wiedziała, to co to zmienia? — odparowuję, kierując zielone, wyraźne od emocji spojrzenie prosto w oczy Lawsona. — Nic. Wszyscy dobrze wiemy, że Caina nie udobruchamy. Nie dokonalibyśmy tego ani parę godzin przed koncertem, ani parę minut, jak teraz. Poza tym on nie pozwoli sobie, żeby zniszczyć swoją muzykę.
Lawson drapie się po głowie skonsternowany.
— Drażni mnie to, że masz rację.
— Bo mam, kotku, a teraz zakładaj gitarę — wzdycham, odwracając wzrok, by odszukać Caina. Czuję się wręcz współodpowiedzialna za to, jak wystąpi. Chłopak opiera przedramię o grubą szybę, jaka dzieli go od miasta na zewnątrz. Nie wiem, co sobie myśli ani w co dokładnie się wpatruje, ale mam nieodparte wrażenie, jakby próbował czytać w myślach wszystkim dookoła, przeklinać ich klątwami. Korzystając z tego, że mam dobre parę minut, a wszyscy zajęci są gadkami Erica, robię parę mało pewnych kroków na przód. Przy drugim już wiem, że robię błąd, bo zaciśnięta żuchwa chłopaka zdradza mi więcej, niż bym chciała. Ale ja nie słucham tego sygnału. Z trudem kroczę jeszcze bliżej, by zatrzymać się zaledwie półtora metra od niego. Patrzę w brązowe, ciemne oczy tak intensywnie w poszukiwaniu czegokolwiek, że w końcu widzę tylko odbijające się w nich światła miasta.
— Cain?
Nawet nie spogląda. Do przewidzenia.
— Jak długo mam jeszcze cię przepraszać? — Moja godność właśnie upada. Gdyby nie świadomość, że robię to dla dobra ogółu, to to byłby chyba moment, kiedy bym zrezygnowała z tej roboty.
— Tak długo, aż zacznę czuć mniejszą odrazę co do ciebie, choć samo w sobie to teraz mało możliwe.
— Twoim zadaniem jest — ściszam głos — podkoloryzowanie muzyki, a nie emocji. Hawthorne, pierwszy raz proszę cię, byś wziął się w garść. Naprawdę wiem, że zrobiłam źle, nie jestem dzieckiem, któremu trzeba tłumaczyć to po wielokroć.
— Szczerze? Lubię patrzeć, jak się męczysz, bo to niezwykle zabawne z tego względu, że żadne  twoje przepraszam nie miało mocy wymazywania wspomnień, zmieniania przeszłości i nie będzie mieć, więc jest gówno warte. A wygląda na to, że nawet nieźle się wczułaś, ups?
— Cholera, Hawthorne, jeszcze jak wyrwałam kartkę z tego dziennika to może było mi głupio i byłam skłonna poczuć prawdziwy żal wobec ciebie, ale teraz wracam do silnej ochoty wypchania cię za okno — cedzę nerwowo i usiłuję być na tyle cicho, by nikt mnie nie usłyszał, oprócz Caina. Przebiegły i złośliwy uśmiech chłopaka podsyca moją złość.
— Twój głos robi się bardziej irytujący niż zwykle, oszczędzaj go — parska, odbija się od szyby i znika z zasięgu mojego wzroku. Za chwilę rozwalę tę szybę w drobny mak. 
— Połamania nóg — rzucam, kiedy wiem, że muzycy wychodzą z pokoju ciszy razem z Finneganem. I dopiero teraz pokój jest prawdziwie cichy, taki, jaki lubię.
Siadam na drogim, dużym fotelu, w którym niemal się zapadam. Jest mi zgoła lepiej, gdy nikt się nie odzywa, bo mogę skupić się na ujarzmieniu własnych emocji i otwarciu ebooka w telefonie. Długi czas zamiast skupić się na zdaniach książki, słucham w głowie słów Caina, jakby zamknęły się w moim umyśle niczym echo. To okropne. Prawie tak bardzo jak poczucie winy, które swoją drogą zdążyło wyparować i przemienić się w czyste poirytowanie. Nie mam pojęcia, co robię w życiu źle, by właśnie w tym momencie wszystko mi się odwdzięczało. W zasadzie nie wiem, kiedy mija te dwie, może trzy godziny, ale każdą minutę spędziłam na wszystkim, tylko nie nadrabianiu książki. Dopiero spoceni, ale zadowoleni muzycy odprowadzani krzykami fanów uświadamiają mi, że zmarnowałam chwilę spokoju na głupim rozmyślaniu.
— Byliście zajebiści. Jak zawsze, nigdy w to nie wątpiłem — odzywa się Finnegan z uśmiechem od ucha do ucha, jednak ja, i pewnie nie tylko ja, słyszę w jego słowach autentyczne zadowolenie z zysków, jakie właśnie otrzyma.
— Jasne, jasne, kogo ty próbujesz oszukać, staruchu z wiecznym brzęczkiem w uchu? — parska rozbawiony Jasper. — Ty lubisz w nas wątpić.
— Nieprawda... a najważniejsze, że to nie jest teraz istotne, bo publiczność was pokochała.
— Poprawka, publiczność już nas kocha. — Przebija się zmęczony głos Hawthorne'a. — Ten koncert i kolejne będą czystą formalnością.
— Pewnie znów nałapiesz propozycji od wielkich producentów — kontynuuje Eric.
— I nie waham się zgnieść butem każdą jedną z osobna, jeśli humor mi nie dopisze. — Cain uśmiecha się ironicznie.
A kiedy on ma humor?
— Jeśli trafi nam się taki sam producent, co wcześniej, to może nawet cię poprę. Na razie zadowalam się myślą, że może wreszcie zacznę być spokojny — odpiera menadżer, przecierając skroń. No chyba nie. Przypomina mi się, że właśnie po koncercie szalony plan Jaspera miał wejść w życie. Chcąc nie chcąc to ja mam im towarzyszyć, co jest niezłą przykrywką dla słowa pilnować.
Nie mam na to żadnej ochoty, jednak wszystko staje się jasne, kiedy w hotelu, w dosyć ciemną już noc, chłopaki upewniają się, że Eric poszedł do siebie i ostatnie, co chce po dzisiejszym dniu, to zaglądać do swoich gwiazd. Wyrywamy się wszyscy z hotelu niemal w trybie natychmiastowej ewakuacji. Jeden podmuch zimna wystarcza, bym przypomniała sobie o chwili spędzonej na balkonie.
— Jakiś genialny plan odnośnie tego wypadu? — mamroczę, nie przejmując się dyskusją między Lawsonem a Jasperem. Cain znów siedzi cicho, oczywiście z odpowiednim dystansem do mnie. Żałosne, ile można zgrywać obrażonego? Wiem jedno: kolejny raz nie zamierzam go przepraszać.
— Tak — rzuca wyszczerzony Jasper. — Na początek zamówiłem nam miejsce w kręgielni.
— Na początek? — marszczę brwi.
Na włosy opadają mi malutkie, pojedyncze płatki śniegu i mniej więcej właśnie tak prezentuje się pogoda podczas dzisiejszej, bezwietrznej nocy — łagodnie i niewinnie, czyli żadne określenie pasujące do tego, co właśnie robimy. Jednak muszę przyznać, że Glacies nocą jest cudowne. Wręcz żyje. Ludzie radośnie przecinają ulice, wiele świateł niemal razi w oczy i gdyby nie granatowe, pokryte gwiazdami niebo, byłabym w stanie pomyśleć, że jestem zamknięta w dużej przestrzeni, na przykład dobrze zaaranżowanej galerii handlowej.
— No chyba nie sądziłaś, że pójdziemy tylko do kręgielni? — śmieje się Lawson. Nawet on złapał humor Jaspera, co niepokoi mnie najbardziej, bo stracimy drugi głos rozsądku. Na szczęście jestem jeszcze ja.
— Chyba tylko łudziłam się, że tak będzie.
— Dużo jeszcze nie wiesz o naszych wypadach, moja droga, ale w jedną noc tego nie nadrobimy — odpiera Jasper. — Znaczy postaramy się, by nikogo nie zgarnęła policja i by każdy przeżył, i wtedy sama zrozumiesz, o co tak naprawdę chodzi.
— O ocieranie się o granice absurdu i niebezpieczeństwa dla zapewnienia sobie rozgrywki? — mówię na jednym tchu z kamiennym wyrazem twarzy.
— Dobra jest. — Harvey wzrusza ramieniem i zbliża się znacząco do Caina. — Cain, zamierzasz dzisiaj wyjąć kołek z dupy?
Ryzykowne pytanie.
— Mogę, ale tylko po to, żeby wsadzić go tobie, a zapewniam cię, że takiego anala nie lubisz — odparowuje, ciągle trzymając dłonie w kieszeni kurtki.
— Ohoho, dawno nie słyszałem tak gejowskiej zagrywki — śmieje się Jasper, a ja jestem bliska autentycznego facepalma. — Na pornhubie ta kategoria nie cieszy się zbytnią popularnością, prawie jak...
— Jasper, kurwo, pierwszy raz przyjmij w ciszy to, że to nie tobie próbuję zrobić krzywdę — parska Cain.
— To ta kręgielnia? — wskazuję palcem na budynek z białej cegły, kończąc bezsensowną dyskusję, od której zaczynała już boleć mnie głowa i pierwszy raz obawiałam się, że inteligencję można utracić przez słuchanie takich bzdur.

Cain?

+40 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz