24 cze 2018

Od Althei - Zadanie #4

    Moja głowa leniwie wylądowała na poduszce, czemu towarzyszyło głośne skrzypienie kanapy. Doszczętne wyczerpanie, jakie ogarniało mój najmniejszy mięsień, spowijało umysł smugami beznadziei, teraz wchłonęło się w miękki materiał. Opuściły mnie wszelkie mętne uczucia. Nie było już niczego, co mogło wyrwać moją głowę ze stanu względnego odlatywania. Nawet ciche chrapanie Ducha, które dochodziło zza kanapy, wydawało się być teraz niczym kropla zanurzająca się w oceanie. Pierwszy raz odkąd pamiętam, udało mi się zasnąć bez niepotrzebnych myśli, rozważań, długich i surowych żałowań. Nim zdążyłam ogarnąć, co się wokoło dzieje, czarna plama zabrała mnie daleko stąd.
    W podróżach po beztroskich obłokach, utkanych z błogiej, jakże przyjemnej nieświadomości, rozbrzmiał niewyraźny głos. Tak niewyraźny, jakbym słyszała go za płytą strumienia, w obszernej jaskini – odbijał się o jej ściany, powodując głośne echo. Potem migające smugi światła zakłóciły mi czerń przed oczami. Głos stał się zrozumiały; mogłam rozróżnić słowa, barwę, która okazała się tak ciepła, jak żadna inna. Przyłapałam się na myśli, że gdzieś już ją słyszałam. Jedno mrugnięcie powieką przeniosło mnie do zupełnie innego świata. Rozejrzałam się wokoło, nie ukrywając niezrozumienia; wszystko wówczas nabrało znacznej wyrazistości. Pokój, utrzymywany w zielono-czerwonych, świątecznych kolorach, był udekorowany dziesiątkami pięknych ozdób. Przepych – to było pierwsze słowo, które nasunęło mi się na myśl po zobaczeniu tego pokoju. Siedziałam przy stole na jednym z sześciu krzeseł, ulokowana najbliżej żywej, zielonej choinki. Najpewniej jodła, gdyż wokoło rozchodził się jej świeży, piękny zapach, kojący moje nozdrza. Rozświetlało ją multum białych lampeczek, gustownie dobranych do tego samego koloru bombek. W moich oczach odbijał się ich blask. Na stole leżało dwanaście potraw, o których ostatnimi czasy nawet mi się nie śniło. Ilekroć zwiedzałam je wzrokiem, dostrzegałam czystą abstrakcję. Iluzję. Cokolwiek, żeby dowieść, że nic stąd nie było prawdziwe. Dopiero wcześniej usłyszany głos odebrał mi wszelkie myśli.
    - Al, kochanie. Mogłabyś mi podać jeszcze jedną porcję puree ziemniaczanego?
    To była moja mama. Moja mama we własnej osobie, ubrana w odświętny, galowy strój, z uśmiechem wymalowanym na twarzy. Zanim jej odpowiedziałam, starałam się opanować swój wewnętrzny chaos, który zatrzymywał mnie w stanie totalnego osłupienia. Przecież ona nie żyje. 
    - Al znowu myśli o niebieskich migdałach. – Zerwałam się, gdy tylko usłyszałam roześmiany głos Lucii. Siedziała naprzeciw mnie, wpatrując się w rozdygotany wyraz moich oczu. – Albo o tym chłopaku ze studiów.
    Studia… chodzę na studia?
    Starałam się chociaż zachować pozory, że wszystko jest dobrze. Ale nic nie było, czułam to w kościach. Patrzyłam na swoją rodzinę i wigilię jak na scenę z teatru, zafundowaną mi przez spaczoną wyobraźnię.
    - Lucia… – Wstałam od stołu, by podać mamie puree ziemniaczane. – To będzie dziwne pytanie, ale na jakie studia chodzę?
    - Znowu nabijasz się ze mnie, bo myślisz, że nie znam tej nazwy? Jasne, że znam. Wyższa szkoła sportu i żywienia. – Nadziała na widelec kawałek pokrojonego indyka z farszem. – Tata ci ją opłacił i miałaś to odrobić pracą w jego zakładzie samochodowym, ale dalej tego nie robisz, leniu.
    Gdybym przeżuwała jedzenie, to teraz stanęłoby mi w gardle.
    Właśnie dowiedziałam się, że uczę się w kierunku trenera personalnego. Przecież marzyłam o tym od zawsze. Teraz, kiedy ta myśl wydawała się tak prawdziwa, ja nie umiałam nawet się uśmiechnąć. Czułam wewnątrz, że coś było nie tak, jak powinno, i ta świadomość przewyższała wszystko inne. Nie potrafiłam zwyczajnie ulec pokusie, którą było dobre, dostatnie życie, gdzie niczego nam nie brakowało.
    Druga sprawa. Tata? 
    - Tata? Gdzie on jest? – Omiotłam wzrokiem pomieszczenie jeszcze raz.
    - Zszedł na dół z dziadkiem i babcią, żeby coś przynieść. – Mama puściła mi oczko, wywołując we mnie jeszcze większe zdezorientowanie niż przedtem. To nie uszło jej uwadze. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. Twoja twarz jest chyba o ton bledsza, jadłaś coś? – Martwiła się, natomiast moje myśli zatrzymały się na jednym słowie: Duch. Nasz dwuletni pocieszyciel, którego tu nie było. Nie było żadnej białej, puszystej kuli, wijącej się po dywanie, jakiej spodziewałam się zobaczyć. Żadnego radosnego szczekania.
    - Spokojnie, ze mną jest dobrze. – Opanowałam nagłe drżenie w głosie.
    W okamgnieniu w przedpokoju rozległ się donośny głos. Ho, ho, ho, słyszałam w kółko radujący się niski, starszy głos. Dziadek? Wnet nastał hałas szeleszczących paczek – jak się okazało, ogromnych, kolorowych paczek. Dziadek, wraz z babcią oraz ojcem, przytaszczyli prezenty. Prezenty na święta. Nigdy ich nie było. Lucia wybuchła niespodziewaną radością, a w ślad za nią poszła mama. Obie wstały z siedzenia, pozostawiając mnie przy stole samą, zszokowaną i bez najmniejszego śladu uśmiechu na ustach. Nie potrafiłam się do niego zmusić. Świadomość, że to tylko iluzja, atakowała mnie od każdej strony, wręcz dusiła, oplatając moje gardło niczym kolczastym cierniem. Ojciec nas przecież zostawił, mama umarła, babcia też. Dziadka nigdy nie poznałam. Dom w życiu nie był tak piękny. Czułam zbierające się w kącikach moich oczu łzy, których natłok był zbyt silny, by go powstrzymywać. Szloch ściskał moje gardło tak mocno, że zapomniałam o złapaniu porządnego oddechu. Gdy wszystkie moje emocje uciekły na zewnątrz, w pomieszczeniu przestały rozlegać się radosne okrzyki. Czułam kilka par oczu skierowanych wprost na mnie, ale mój spuszczony wzrok był zbyt zainteresowany podłogę, żeby się podnieść.
    - Zostawiłeś nas… zostawiłeś! – zaczęłam niekontrolowanie łkać. Nie umiałam się temu przeciwstawić. Nie próbowałam. Potok łez niczym strumień lał się po moich policzkach, a oczy puchły od płaczu.
    - Althea, spójrz na mnie. Co się stało? – Cień ojca mnie pochłonął, ale dalej tkwiłam wzrokiem w podłodze. Moje plecy drżały od nieprzerwanego płaczu. Nie miałam roli w tym teatrze. 
    - Odsuń się! – Wywijałam dziko rękoma, chcąc wyczuć klatkę piersiową ojca, jego ramię lub ręce, by tylko odepchnąć go od siebie. – Zostawiłeś nas, zostawiłeś! – Powtarzałam w kółko, tak szybko, że sama przestałam nadążać. Bezustannie pociągałam nosem.
    - Al, kotku, tata zawsze tu był, jest i będzie. – Z drugiej strony wyczułam obecność mamy.
    - Nieprawda, kłamstwo! – Wstałam z miejsca, prostując się w sposób, by widzieć każdego przed sobą. Łzy tylko odrobinę zasłaniały mi widok paru zdezorientowanych członków rodziny. Oni nie są prawdziwi. – Ty nie żyjesz! – Wskazałam palcem na dziadka, potem na babcie. – Ty też umarłaś!
    - Al, co ty bredzisz?! – Słyszałam ostre komentarze. Połowa z nich do mnie nie docierała.
    - Mama też nie żyje! Umarła, rodząc Lucię! – Wyraz twarzy mojej siostry był być może bardziej przerażony niż mój. Nie chciałam tego mówić, chciałam zatkać sobie buzię, ale zwyczajnie nie potrafiłam nawet podnieść rąk do góry. Obie czule objęły moje ciało, jak gdyby chciały mnie pocieszyć. – I mam nadzieję, że ty też nie żyjesz, sukinsynu! – Warknęłam na ojca, nie czując już nic więcej. Żadnego ciepła rodziny, nawet fałszywej. Żadnej magii świąt. Cały świat w jednej chwili poszarzał w moich oczach; obejmowała go dziwna, frustrująca cisza. Ściany w ciągu chwili osiągnęły głęboki poziom szarości, czyniąc z tamtych przyjemnych barw jedynie kruche wspomnienie. Zauważyłam pęknięcia rosnące pod każdym obrazem. Potrawy na stole zgniły jak gdyby ugryzione zębem czasu.
    - Antoni? – Głos Inez był jedynym, który przerwał milczenie. Położyła rękę na swoim podbrzuszu, uśmiechając się tak promiennie, że przeszedł mnie dreszcz. – Nadchodzi nasza długo wyczekiwana księżniczka. – Antoni podszedł do mojej mamy, obejmując ją jednym ramieniem. Wszystko stało się jeszcze dziwniejsze niż przedtem. Lucia najzwyczajniej w świecie zniknęła. Rozglądałam się, poszukując jej gorączkowo wzrokiem, ale rozpłynęła się w powietrzu.
    Na podbrzuszu, spod ręki kobiety zaczęła rozprzestrzeniać się szkarłatna plama krwi. Brudziła białą koszulę. Inez zacisnęła tam rękę mocniej, otwierając usta, z których uciekł przerażający, głośny krzyk. Nie, to nie był krzyk. Wrzask, przez jaki musiałam zakryć sobie uszy, by nie ogłuchnąć.
    „Zabiłaś ją, zabiłaś ją.”
    „Zabiłaś LUCIĘ!” Słyszałam nieustające oskarżenia ojca.
    - Nie… Ona żyje… jest ze mną. – Schowałam wzrok w podłodze. Ja tylko nie mogłam dopuścić do tego, by żyć w kłamstwie. Bo to kłamstwo. To musiało być to. Lucia przecież żyła, a po jej narodzinach działy się te wszystkie straszne rzeczy. Mama zmarła, ojciec nas opuścił, babcia też odeszła. Przeszywający wrzask, który nie ustawał ani na moment, wyczyścił mój umysł z wszelkich myśli. Opanował mnie okropny ból głowy, zmieszany z szumem, wręcz skręcającym moje ciało w pół. Miałam dość. Po zaciśnięciu powiek czułam, jakby dźwięk zamknął się we mnie na amen, bez względu na to, jak bardzo chciałam się od niego uwolnić. Był tak głośny, jak wcześniej, ale jednocześnie czułam, jak tracę kontakt ze światem. Czerń zaczęła stopniowo mnie pochłaniać, wyrzucając wrzaski mamy z mojej głowy.
    Obudziłam się w mieszkaniu. W kamienicy, na kanapie, zlana potem. Mój przyspieszony oddech unosił gwałtownie klatkę piersiową do góry i do dołu, a myśli analizowały wszystko to, co właśnie rozegrało się w mojej głowie. Tej nocy jeszcze parę razy sprawdzałam, czy Lucia jest w łóżku.

+40PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz