26 gru 2018

Od Nivana cd Antoniego

No i musnął mi łapę swoją łapą, no jak zawsze, no musiał, bo jakby nie zrobił, to by go bolało i tam swędziało do końca dnia, no oczywiście, że tak.
Nie, żebym narzekał, czy coś, bo w sumie na jego dotyk nigdy nie psioczyłem, no ale i tak, mógłby sobie czasami tego wszystkiego oszczędzić, czy coś.
Naprawdę, przeczę sam sobie i bełkoczę.
Ostatnimi czasy chyba tak po prostu miałem i nie wyglądało na to, żeby cokolwiek w tej kwestii miało się zmienić.
Byłem bardziej rozbity niż zwykle.
Dziwactwo, ot co, nic więcej, nic mniej.
Dużo się działo? Tak można to nazwać? Tak myślę, przynajmniej, bo nie wiem, jak inaczej określić sytuację, gdy wszystko się na mnie zwala, wspomnienia uderzają i to dość mocno, a przeszłość dobija się z uporem maniaka.
Pierdzielone cholerstwo.
Odsunął się, zrobił mi przejście w drzwiach i uśmiechnął się w ten bardzo ładny, typowy dla niego sposób, czy coś.
— Mleko i ciastka dla świętego się znajdą, zapraszam — rzucił i oczywiście, puścił mi to swoje firmowe oczko.
Ściągnął mi nawet płaszcz, pomógł, odwiesił, gdy walczyłem z botkami, z jebanymi botkami, które nie wiem, jakim cudem i dlaczego znalazły się na moich nogach. Szczerze ich nienawidziłem i powinienem znaleźć się w miękkich, zjechanych do granic możliwości tenisówkach.
— Przepraszam za te wszystkie papiery i ogólny bałagan, ale w tym roku to nie ja wyprawiam w rodzince wigilię, więc stwierdziłem, że nie chce mi się i nie mam obowiązku sprzątać.
— Zrozumiałe — odparłem, kiwając leniwie głową i wcale nie przyznając się do tego, że sam prawdopodobnie, nawet jeśli takową bym wyprawiał, nie miałbym zamiaru za bardzo przykładać się do sprzątania. — To... Jak ci leci? W wielkim świecie? Czy coś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz