24 gru 2018

Od Charlesa cd. Odette - Ho,ho,ho! [3/3]

Po dość wyczerpującym dniu w pracy, która okazała się bardziej męcząca niż niejeden dzień zdjęć do filmu, staliśmy przed galerią. Kiedy Odette zaczęła mówić o tym, że ma do odebrania dziecko, na początku naprawdę pomyślałem, że to jej dziecko. W oczekiwaniu na moją decyzję, dziewczyna wbiła we mnie wzrok. W sumie nie miałem nic lepszego do roboty, ale jednak powinienem wyjść z Lokim, bo był dzisiaj znowu poszkodowany brakiem towarzystwa.
-Mogę iść z tobą, ale muszę iść po swoje dziecko. - Puściłem jej oczko.
-Jakie dziecko? - Wydawała się zdezorientowana.
-Chodzi oczywiście o moje psie dziecko. - Zaśmiałem się. - Spokojnie, ja też jeszcze nie dorobiłem się swojego potomka.
-Loki? - Zaśmiała się. - No dobrze, to weźmy go ze sobą. Pewnie tęskni za tobą, skoro go na tyle samego zostawiłeś.
-Właśnie dlatego powoli zaczynam odczuwać wyrzuty sumienia. - Westchnąłem.
-Gdzie masz zaparowany samochód? - Rozejrzała się dookoła.
-Nigdzie, przyszedłem na pieszo, bo to niedaleko mojego mieszkania. - Skierowałem się we właściwym kierunku.
-Aż dziwne. - Uśmiechnęła się. - Zazwyczaj widuję cię z samochodem, albo na motorze.
-Pamiętam jeszcze do czego służą nogi. - Prychnąłem.
-Dobrze, dobrze. - Odparła pobłażliwie. - Prowadź.
Po 15 minutach spokojnego spaceru dotarliśmy do mojego bloku.
-Poczekasz chwilkę? - Zerknąłem na nią, wybierając kod do klatki. - Ja skoczę szybko po Lokiego.
-Jasne. - Przytaknęła. Dookoła śnieg sypał coraz mocniej.
-Wejdź chociaż do klatki, bo jak wrócę to zastanę bałwana. - Wywróciłem oczyma. Weszła za mną i stanęła przy skrzynkach na listy. Pobiegłem na trzecie piętro. Szybko otworzyłem drzwi i od razu przywitał mnie skomlący szczeniak. Podrapałem go za uchem i zapiąłem mu smycz. Wróciłem do Odette.
-Teraz ty prowadź do swojego dziecka. - Zaśmiałem się.
-Trochę nam się zejdzie. - Spojrzała niepewnie na sypiący śnieg.
-Mamy czas. - Machnąłem ręką. - Loki zażyje akurat spaceru.
-Skoro tak mówisz. - Przeczesała swoje blond włosy.
-Dziewczyno! Dlaczego ty nie masz czapki? - Nagle mnie olśniło.
-Zapomniałam. - Westchnęła.
-Potrzymaj go. - Wręczyłem jej smycz do ręki i wróciłem do swojego mieszkania. Znalazłem wełnianą czapkę w świąteczne wzory. Zeszłoroczny prezent od Christine, która wpadła do dziadka na wigilię. Zamknąłem mieszkanie i dotarłem do mojej znajomej. Od razu umiejscowiłem czapkę na jej blond czuprynie.
-Teraz możemy iść po Cindy. - Wyszczerzyłem się w uśmiechu.
-Skąd masz taką ładną czapkę? - Zdjęła ją na chwilę i obejrzała ciekawa, tego co miała na głowie.
-Własnoręcznie robiona przez znajomą dziadka, Christine. - Wyjaśniłem. Loki zachwycał się śniegiem, który gromadził się na trawnikach.
-Dzięki. - Założyła z powrotem i przyspieszyła kroku.
-Spieszymy się? - Zmarszczyłem brwi.
-Cindy zaraz kończy lekcje, a my mamy jeszcze spory kawałek do przejścia. - Odparła. Nic nie dodałem, tylko również przyspieszyłem. W niecałe pół godziny później znaleźliśmy się przed bramą szkoły. Z budynku wybiegały dzieciaki w różnym wieku, jednak większość w malutkich rączkach dzierżyły śnieżki. Nagle podbiegła do nas dziewczynka.
-Hej Odette! -Uśmiechnęła się uroczo do blondynki. Na mnie spojrzała się tylko z ukosa. - Dzień dobry.
-Dzień dobry. - Spróbowałem jakoś zachęcić dzieciaka do siebie, ale miałem wrażenie, że moje wysiłki spełzają na niczym.
-Cindy, to jest mój kolega Charles. - Odette przedstawiła mnie i spojrzała na mojego psa. - Charles! Przedstaw swojego przyjaciela.
-Patrz mała, to jest Loki! - Ucieszyłem się, bo w końcu wszystkie dzieci lubią szczeniaki. Miałem szczeniaka, wszystkie dzieci były moje.Cindy spojrzała na mnie niepewnie i schyliła się do rudej kulki szczęścia. Loki oczywiście rzucił się entuzjastycznie na nowego człowieka.
-Jaki słodki. - Mała szepnęła zachwycona. Po chwili zabawy z psiakiem, wstała i spojrzała na mnie bardziej przychylnym wzrokiem. Nagle dostała śnieżką w plecak.
-Chyba ktoś tutaj chce oberwać ode mnie. - Zaśmiałem się i zacząłem formować kulkę ze śniegu.
-Co ty robisz? - Odette spojrzała na mnie zaskoczona.
-Wkręcam nas w bitwę na śnieżki! - Rzuciłem swoim pociskiem prosto w jakiegoś chłopczyka, który dopiero co rzucił swoją śnieżkę w stronę jakiejś dziewczynki. Dostał prosto w brzuch, więc szybko zdecydował się na rewanż i jego śnieżka poleciała w naszym kierunku. Jednak ja się uchyliłem i dostała Odette, która nadal nie poczuła ducha rywalizacji.
-Ej... Co jest? - Wytarła resztki śniegu z włosów. Zrobiła poważną minę, po czym się roześmiała. Podeszła do Cindy i szepnęła małej coś na ucho. Odwróciły się do mnie plecami.
-Co tam kombinujecie? - Zmarszczyłem brwi. Przeczuwałem, że to będzie coś w ramach zemsty. Odwróciły się z dwoma obfitymi śnieżkami i rzuciły obie na raz. Jedna trafiła mnie w twarz, a druga w klatkę piersiową. Wytarłem śnieg z policzków i wyplułem jego resztki, które trafiły do moich ust.
-Oż wy! - Zabrałem się za lepienie kolejnej amunicji. Dziewczyny uciekły z piskiem, a Loki szczekając ruszył za nimi. A to mały zdrajca. Zacząłem miotać swoimi śnieżkami, jednak nie wszystkie trafiały w mój cel, więc po przypadkowych ofiarach, nadchodziła fala śniegowych kul niesionych chęcią zemsty. Bitwa rozpoczęła się na dobre. Dzieciaki piszczały, Loki biegał szczęśliwy wokół ludzi, a czas leciał szybko. W końcu zmęczeni, ale zadowoleni postanowiliśmy się zbierać.
-Co to się działo? - Westchnąłem.
-Dzięki wujku Charlesie za taką świetną bitwę na śnieżki! - Cindy wydawała się już całkowicie przełamać lody co do mojej osoby.
-Nie ma za co! Jestem mistrzem w takich akcjach. - Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
-Dawno się tak nie bawiłam. - Z ust Odette nie schodził promienny uśmiech.
-Odprowadzę was i będę wracał, bo Loki zaraz mi padnie tutaj. - Spojrzałem na szczeniaka, który widać było, że powoli tracił siły. Mimo to nadal miał ochotę na więcej zabawy. Ruszyliśmy dość wolnym krokiem i po jakichś 20 minutach dotarliśmy do domu dziewczynki. Pożegnałem moje dwie znajome i wyruszyłem w drogę powrotną. To był długi dzień.
***
Wielkimi krokami zbliżała się wigilia. Dziadek wydzwaniał do mnie codziennie zapowiadając coraz to nowe potrawy, które miała nam dostarczyć Christine. Ja osobiście jeszcze nie zastanawiałem się, co przygotuję, ale ta myśl ciągle buszowała gdzieś po zakamarkach mojej głowy. Moje rozmyślania przerwał dźwięk telefonu. Odebrałem.
-Cześć Odette! Co tam? - Zaskoczyło mnie imię, które wyświetliło się przy przychodzącym połączeniu.
-Hej Charles! - Jej głos brzmiał trochę niepewnie. - Mogłabym prosić cię o pomoc?
-Potrzebujesz pracy? - Zmarszczyłem brwi.
-Nie. Już zarobiłam na nowe meble i... właśnie chodzi o te meble. - Zaśmiała się. - Potrzebuję pomocy przy ich składaniu, a Jamie już wyjechała na święta do rodziny.
-Nie znam się za bardzo na tym, ale może instrukcja nie będzie napisana dla ludzi z wygórowanym IQ. - Odparłem. - Kiedy mam do ciebie przyjść?
-A kiedy ci pasuje? - Zapytała z nadzieją. - Ja w sumie nie mam już zajęć, więc przez większą część dnia jestem wolna.
-Mogę być za godzinę. - Spojrzałem na zegarek.
-Ok. Czekam. - Rozłączyła się.
Ogarnąłem się, wyszedłem na szybki spacer z Lokim i wsiadłem do chevy. Podjechałem pod odpowiedni akademik i szybko dostałem się do właściwego pokoju.
-Ekipa remontująca przybyła! - Uśmiechnąłem się do Odette.
-Dzięki wielkie! Nie wiem, jak ja się tobie odpłacę za pomoc. - Poprawiła niesforny kosmyk. Wprowadziła mnie do pokoju i wskazała na trzy pokaźne, kartonowe pudła.
-To te nasze tetris? - Spojrzałem marszcząc lekko czoło.
-Tak. To jest łóżko, to biurko a to komoda. - Wskazała po kolei na opakowania.
-Dobra, bierzmy się za to! - Zatarłem ręce i sięgnąłem po pierwszy karton, który był dość ciężki. Rozpakowaliśmy wszystkie elementy łóżka i zaczęliśmy powoli i według instrukcji je składać. Nie było to jakieś łatwe, ale pracując schematycznie doszliśmy do wymarzonego celu. Po łóżku, wzięliśmy się za biurko, które było stosunkowo łatwe, jednak komoda okazała się najbardziej problematyczna. Po dwóch godzinach składania mebli usiedliśmy na nowym łóżku.
-Herbaty? - Odette westchnęła.
-Z chęcią. - Przytaknąłem. Po chwili na biurku stały dwa kubki z parującymi cieczami.
-Chyba od razu przystroję ten pokój, bo nadal jest pusto. - Wyjęła pudełko, w którym znajdowały się różne ozdoby.
-Pomóc ci? - Wstałem, żeby być od razu zdolnym do pracy.
-Na razie dam sobie radę. - Blondynka zaśmiała się uroczo. Postawiła niewielką choineczkę na biurku. Na komodzie ustawiła stroik z żywych gałązek w środku, którego znajdowała się zapachowa świeca. Wyjęła lampki i spojrzała na okno, które było dość wysokie.
-Czyżby ktoś tu miał za krótkie rączki? - Uniosłem brwi.
-Może trochę. - Mruknęła. Wziąłem od niej lampki i zacząłem je przymocowywać wokół okna. W tym czasie dziewczyna otoczyła oparcia łóżka czerwonym łańcuchem i obok poduszek umieściła pluszowego renifera z czerwonym nosem. Kiedy skończyłem z montażem lampek, Odette ustawiła się przy drzwiach i podziwiała efekt naszej pracy.
-No i teraz jest tu nawet przytulnie! - Uśmiechnęła się.
-Trzeba przyznać, że nam się udało. - Przytaknąłem.
-Szkoda tylko, że nadal nie mam z kim się cieszyć tą świąteczną atmosferą. - Blondynka posmutniała. Spojrzałem na małą choinkę.
-Mam dla ciebie propozycję. - Odwróciłem się do niej i wbiłem spojrzenie w jej zielone oczy. - Jeśli chcesz, to możesz pojechać ze mną do dziadka na wigilię. Myślę, że staruszek się ucieszy!
[Odette?]

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz