26 gru 2018

Od Althei C.D Felix

     To była zaledwie jedna chwila, a z powrotem wyryła mi w głowie pełne, swoją drogą nieprzyjemne wspomnienie z policją. Pojawiły się obawy, że czas, kiedy z zaciśniętą ze stresu szczęką musiałam zidentyfikować rzekome zwłoki ojca, miał się powtórzyć. Gdy jednak zrozumiałam, że chodziło o przesłuchanie, nie do końca wiedziałam, jaką reakcję ukazać. Strach, niepokój, zdziwienie ― wszystko wydawało się być tak cholernie podobne, przedzielone okropnie cienką granicą. I nawet, gdy nie czułam się w żaden sposób powiązana ze sprawą, to płuca mi wręcz wysychały oraz podchodziły do gardła.
     Żegnaj, spokoju. 
     - Chyba nie nadążam. ― Zmierzyłam wzrokiem Felixa. ― Przesłuchać w jakiej sprawie?
     - Wyjaśnimy pani na komendzie ― odezwał się zimniejszy głos policjanta, który przepchnął delikatnie bruneta po to, by zakorzenić w moich oczach ciężkie spojrzenie.
     - Jeśli ta sprawa ma być tak pewna, jak ta z przypuszczalnymi zwłokami mojego ojca, to może lepiej zostanę w domu. ― Próbowałam zamknąć drzwi, ale powstrzymał mnie wzrok Felixa, który bezwiednie złapałam.
     - Nie ma takiej opcji. Proszę udać się za nami, w innym przypadku zabierzemy tam panią z użyciem siły. ― Nadal przemawiał chłodno, przez co zdębiałam totalnie, nie wiedząc, co z siebie wydusić.
     - Mark, spokojnie. ― Felix szepnął policjantowi na ucho nieco nerwowo. ― To nie będzie konieczne. Poczekaj w radiowozie, a ja to załatwię.
     Wcześniej wspomniany Mark szybko uległ słowom swojego towarzysza. Gdy już zostaliśmy tylko we dwójkę, wbiłam w niego żądające jakichkolwiek wyjaśnień spojrzenie. Felix wydawał się jednak równie zdezorientowany, co ja, zwłaszcza że cholernie niekomfortowo musi wyglądać ta scena po wielu momentach spędzonych wspólnie. Kolejny raz praca zdawała się postawić grubą linię między sobą a relacjami, ale właściwie nie mogłam mieć o to pretensji.
     - O co chodzi tym razem? ― Mój bezradny wzrok przemknął po nim całym. 
     - O zabójstwo ― odparł z niechęcią. ― Zostałaś wezwana na świadka, ale nie bój się, dowiemy się wszystkiego. ― Niepokój w niebieskozielonych oczach został zastąpiony niezwykle ciepłym wyrazem. 
     - Nie przypominam sobie, żebym widziała cokolwiek niepokojącego. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego zostałam wezwana na świadka. Czy może ktoś mnie widział, ktoś chce wro... ― zaczęłam nawijać bez hamulców, poddając się mrowiącemu już w moim organizmie uczuciu zbliżających się problemów. 
     - Al, spokojnie. ― Złapał mnie delikatnie za ramię, jednak gdy tylko zorientował się, że to zrobił i jego wzrok spoczął właśnie tam, zabrał rękę. ― Będzie dobrze, wszystko się wyjaśni. 
     - Obyś miał rację. ― Z tymi słowami cofnęłam się do pokoju, by wziąć torebkę, w której spoczywał dowód.


***

     Całą drogę radiowozem czułam ograniczający dyskomfort. Oddychałam miarowo, powoli chyba godząc się z faktem, że będę zamknięta w jednym pokoju z najbardziej dociekliwym organem władz, który szybko nie odpuszcza. Ba, prędzej jeszcze przypisze mi zbrodnie, których nie popełniłam. 
     I z zupełnie pustymi myślami siedziałam przed białym biurkiem, na jakim postawiona była tylko lampka. W pomieszczeniu panował mrok. Nie pomagał mi się skupić na swojej obronie, a co dopiero poczuć coś więcej niż skrępowanie. Mój zimny wzrok doskonale to zdradzał, szczególnie gdy ścierał się z uporczywym spojrzeniem Marka. 
     - Mark, to jakieś nieporozumienie. ― Felix dalej stał przy framudze drzwi, blokując widok ludzi wędrujących korytarzem. Grymas zastanowienia na jego twarzy pokazał mi jego prawdziwe przejęcie. ― 
     - Wilson, powinieneś siedzieć cicho. ― Mężczyzna tracił już cierpliwość. ― A najlepiej wyjść. 
     - Zostaw te sprawę mnie. ― Upierał się, ale spotkało się to z kolejną odmową i kolejnym rozczarowaniem, jakie pojawiło się w moich oczach. Mark odprawił Felixa z pokoju i zamknął drzwi, przez co jedyny wgląd na sprawę mógł uzyskać przez spore okno. Jednakże pocieszająca obecność, jaką wcześniej czułam, wyparowała całkowicie. 
     - Dobrze więc ― odchrząknął, zajmując miejsce naprzeciw mnie. ― Luke Shepard, mówi ci to coś? 
     - Nie. ― Wzruszyłam ramionami. 
     - Prawdopodobnie zabił wczoraj Mylesa Lockharta z zimną krwią, a ciebie wskazano na świadka tego zdarzenia. Łączy cię coś z którymś? Więzy krwi, może jakieś interesy? ― Jego ton zaatakował mnie po raz kolejny, przez co mój puls przyspieszył. Mojej uwadze nie ulegał fakt, że nie powinnam tu ogóle być. 
     - Odpowiedź znowu brzmi nie. Nie znam ich. ― Odwróciłam wzrok, wówczas jego ręka uderzyła boleśnie o blat, co spowodowało, że zadrżałam wyraźnie. 
     - Ty coś wiesz ― warknął. ― Mów o okolicznościach zdarzenia. 
     Głośno westchnęłam.
     - Nie mogę. Nie byłam świadkiem zabójstwa... 
     - Przypominam, że grozi ci odpowiedzialność karna za fałszywe zeznania ― odparł zimno.
     - Jestem tego całkowicie świadoma. 
     Policjant chyba nie wykazywał sporej cierpliwości, bo jego żyłka na szyi napięła się gwałtownie. W okamgnieniu w pomieszczeniu pojawił się Felix z kolejną dawką protestów. Jednak ja byłam na tyle zmęczona dyskusją, że jedyne, jak temu odpowiadałam, to kontaktowymi spojrzeniami. 
     - Mark, powtarzam ci, że ona nic nie wie ― zagrzmiał, próbując zachować minimalny ślad spokoju. ― Wypuść już ją. 
     - Wilson, czy ja mam wyciągnąć konsekwencje? ― warknął ten drugi. ― Za chwilę pomyślę, że ty maczałeś w tym palce, więc najlepsze co możesz zrobić teraz, to opuścić te pomieszczenie. W tej chwili. ― Parsknął niemiło.
     - Nie wiesz, co robisz, Mark. ― Westchnął cicho. ― Chyba będę musiał sam się tym zająć ― mruknął pod nosem, zbyty przez policjanta, przez co był zmuszony stłumić całą złość i z niezadowoleniem opuścić pokój. Gdy tylko tego dokonał, czułam jak ostatnie resztki nadziei również ulatują w kompletnym niebycie. 
     Mark wrócił do mojej sprawy, ciągnąc dyskusję z taką przesadną dociekliwością, iż nigdy nie pomyślałabym, że zwykłe przesłuchanie może tak wymęczyć. Mężczyzna nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że mógł się pomylić. Z kompletnie postrzępionymi od uniesionego głosu i pytań nerwami opuściłam znienawidzone pomieszczenie. Przemieściłam się między sylwetkami w korytarzu, byleby jak najszybciej dostać się do upragnionych drzwi. Czyjaś ręka na ramieniu jednak mnie zatrzymała i delikatnie obróciła w swoją stronę.
     - Jak poszło? ― Felix dorównał mi kroku. 
     - Szkoda gadać. ― Machnęłam ręką z autentycznym umordowaniem. Ostatnie, co chciałam, to powracać do tego męczącego tematu. 
     - Dowiodę, że to nieprawda ― powiedział spokojnie. ― Ale musisz mi odpowiedzieć na jedno pytanie. ― Pokazał mi kartotekę, którą ciągle ściskał w dłoni. 
     - Felix... ― Zacisnęłam palce na nasadzie nosa oraz zahamowałam gwałtownie, co sprawiło, że mężczyzna niemal zahaczył o mnie ramieniem. ― Proszę, nie teraz. ― Słaby ton zdawał się na niego działać, gdyż jego zapał zniknął z twarzy, ustępując miejsca współczuciu oraz trosce. 
     - Jasne. 
     Nie musiał mnie długo namawiać na podwózkę pod blok. Wręcz sama o to poprosiłam, nie mając już siły na to, by mordować się z komunikacją miejską. Nie wiedziałam, co kombinował Felix w związku z tą sprawą i nawet nie wykazałam chęci, by te pytanie rozczłonkowywać na setki kolejnych.

***

     W nocy zmęczenie nagle ustąpiło. Z myślami szalejącymi w głowie przekręcałam się nieznośnie z boku na bok, z jednej strony na drugą, słysząc tylko ciche skrzypienia kanapy. Pośród wielu fal kołdry odnalazłam telefon. Ostre światło ekranu, wręcz raniące moje oczy nie przeszkodziło mi jednak w przeglądaniu zawartości najróżniejszych stron. A czynność ta była tylko tłem dla uporczywego skupienia się na jednej sprawie, która męczyła mnie od południa. Ktoś mnie wrobił w świadka. Dobrze, że nie morderstwo, bo niezłe były fajerwerki. Nie myśląc zbyt długo, weszłam w kontakty i wybrałam numer Felixa, który zresztą ostatnimi bezsennymi nocami dotrzymywał mi towarzystwa. Nie wiedziałam, czy śpi, choć intuicja mówiła mi, że dzisiejsze emocje trzymają i jego. 
     Wsłuchiwałam się nieustannie w sygnał, dopóki ciszy nie rozwiał cichy pomruk.  
     - Halo, Al? ― Usłyszałam ciche stęknięcie, jakby właśnie silił się poprawić na poduszce. ― Nie możesz spać? 
     - Nie ― odparłam równie dyskretnym głosem. ― Jeśli ci przeszkodziłam, to przepraszam. ― Przetarłam czoło, przyłapując się na tym, iż robiłam to za każdym razem, gdy poczucie ciężkości okazywało się zbyt wielkie. 
     - W niczym nie przeszkodziłaś. Zgaduję, że wymęczył cię dzisiaj, co? ― mówił o Marku, na co mógł usłyszeć moje głośne westchnienie. 
     - Jeszcze jak. 
     - Mnie chcą odsunąć od dochodzenia ― mruknął jedynie, a w tym pomruku wyczułam lekki smutek. Na te słowa aż poderwałam się delikatnie z materaca, jakbym właśnie stwierdziła, że w siadzie będzie mi go lepiej słychać. 
     - Jak to? ― Zmarszczyłam brwi. ― Co takiego zrobiłeś?
     - Wtrącam się ― odpowiedział z niezadowoleniem. ― Ale i tak wyjdzie na moje, o to się nie martw ― dodał to już z nieco większym rozluźnieniem w głosie, wręcz rozbawieniem. 
     - Boję się, gdy jesteś taki pewny. I mówisz, żebym się nie martwiła. ― Parsknęłam najcichszym śmiechem, na jaki było mnie stać, na co w odpowiedzi otrzymałam podobną reakcję. 
     - Dzięki za wiarę ― rozbrzmiał z wyraźnym sarkazmem. 
     - Dzięki, że tak się starasz ― spoważniałam od razu. ― Chcę oczywiście jakoś w tym pomóc, więc... jakie było te pytanie, które chciałeś mi zadać na komendzie? 
     - Ach, te pytanie. ― Zamyślił się. ― Chodziło o to, gdzie byłaś... bodajże o siedemnastej trzydzieści ubiegłego dnia. 
     Rozległo się milczenie. Milczenie, przy którym zrobiło mi się cholernie gorąco. 
     - Al? ― Ponownie usłyszałam pomruk. ― Jesteś tam? 
     - Tak, przepraszam.
     Przecież nie mogłam mu tego powiedzieć. 
     Co sobie o mnie pomyśli? 
     Westchnęłam cicho, starając się, by nie zabrzmiało to zbyt podejrzliwie, i zebrałam w sobie taką siłę, na jaką pozwalało mi zmęczone już ciało. Felix powtórzył spokojnie swoje pytanie. Cudem zmusiłam się do tego, by nie przemilczeć sprawy. 
     - U szefa w barze. Rozpakowywałam towar. 
     - Dobrze... ― przeciągnął, dając mi do zrozumienia, że w jego głowie właśnie przebrnęło mnóstwo świeżych myśli. ― Jest ktoś, kto może to potwierdzić oprócz szefa? Współpracownik, klient? Im więcej, tym lepiej.
     - Lora Manson, moja koleżanka ze zmiany. Wyszła jako ostatnia, a potem zostałam z szefem. ― Po moim kręgosłupie przepłynął niemiły prąd, gdy umysł przywołał te feralne wspomnienie. Kto bronił mi zataić parę szczegółów? ― Klientów nie znałam. 
     - Mark naprawdę miał gdzieś to, że masz dobre alibi? ― spytał z niezrozumieniem. 
     - Miał gdzieś i to przez zbite czterdzieści minut. Mam tam jeszcze wrócić. 
     - Nie wrócisz. ― W głosie mogłam wyczuć wręcz delikatny uśmiech. Nie rozumiałam tego wrażenia, ale było najpewniejszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się w ostatnim czasie. Jego zaciekłość stała się dla mnie godna prawdziwego podziwu, uzmysławiając mi jednocześnie, że bez jego obrony sprawa na pewno potoczyłaby się fatalnie, bez możliwości walki o sprawiedliwość.
     Ufałam jego słowom, ale nie umiałam tego po prostu przyznać.
     - Kiedy następny bieg? ― spytałam cichym głosem, świadomie zmieniając temat. Zmęczony Felix chyba nawet wcale tego nie zauważył albo po prostu poszedł za nurtem. W telefonie usłyszałam cichutki pomruk, który sugerował odgłos zadowolenia.
     - Wieczór?
     - Co za randka ― zażartowałam wyraźnie, wypuszczając z ust dyskretny chichot. ― Powinniśmy pójść już spać, z tego co wiem, masz jutro plany ocalenia mojego tyłka przed oskarżeniami. Zbieraj siły. ― Mentalnie w tej chwili klepałam go pocieszająco po plecach.
     - Tak, ty też odpocznij. Dobranoc ― szepnął.
     - Dobranoc ― odparłam tym samym, cichym, ale ciepłym tonem, po tych słowach się rozłączając.

***

     Dwa dni później ― w terminie, kiedy wypadało mi kolejne dopełniające przesłuchanie ― powoli wkroczyłam na komendę. Te miejsce zdążyło mi ogromnie zbrzydnąć, zwłaszcza że po wejściu przed oczami miałam tylko natarczywego Marka. Moje spojrzenie wędrowało niespokojnie po korytarzu, potem zatrzymałam się przed salą, próbując przygotować się psychicznie na te spotkanie. Nagle pośród paru wędrujących sylwetek zobaczyłam Felixa.
     No tak, przecież on tu pracował. A jednak uparcie parł do przodu w moją stronę, a na jego twarzy malowało się skupienie.
     - Coś taki przejęty? ― Podniosłam na niego wzrok, gdy znajdował się już zaledwie parę metrów ode mnie.
     Uniósł brew do góry.
     - Zdobyłem coś, co przekona Marka. ― Uśmiechnął się z ulgą. ― Wyjdzie na moje. Znaczy nasze.
     - Udało się? ― Zmarszczyłam nieznacznie brwi, jakby nie mogąc sobie uzmysłowić znaczenia tych słów. ― Byłeś u szefa?
     - U szefa i u Lory Manson. ― Wyciągnął teczkę i ją otworzył, przez co mogłam zobaczyć dokumenty, o których nawet nie miałam pojęcia. To mogły być zeznania. ― Trochę starań i wszystko da się osiągnąć, szczególnie z moim uporem.
     W środku zapulsowało dziwne uczucie, gdy wspomniał o rozmowie z szefem, ale koniec końców przysłoniłam to głęboką ulgą. Moje małe kłamstwo widocznie nie zrobiło tu żadnej różnicy, pozostawiając sprawę bez najmniejszej komplikacji.
     - Nigdy w ciebie nie wątpiłam. ― Oddałam szczery uśmiech. ― Zobaczymy jak pójdzie przesłuchanie z tymi świeżymi faktami. Właściwie to... co mówił mój szef? ― spytałam nieco ciszej, chcąc się jedynie doinformować niżeli naprowadzić Felixa na zupełnie nową drogę podejrzeń.
     - Nic wielkiego, był trochę bierny i musiałem się namęczyć, by cokolwiek z niego wyjąć. Potwierdził twoje alibi.
     - To najważniejsze.
     Jakiś czas później znajdowałam się już przy biurku Marka. Badana tym samym natrętnym spojrzeniem, daremnie myślącym, że wyciągnie ze mnie kłamstwo. Tym razem jednak rejestrowałam większe poczucie swobody, gdyż Felix ― mimo zagrożenia odsunięciem od dochodzenia ― znajdował się w tym samym pomieszczeniu.
     - Ryzykujesz, Wilson ― przemówił policjant. ― Możesz być całkiem wykluczony, a dalej ciągniesz tę sprawę, która należy do mnie, dysponując przy tym niepewnymi faktami.
     - Nie ryzykuję ― odparł spokojnie. ― Chcę pokazać prawdę i tak się składa, że jestem pewny tego, co robię. ― Podarował mu niezbyt przyjemny uśmiech, który zaraz zniknął z jego twarzy. W ciszy otworzył z powrotem teczkę i wyjął dwa zeznania.
     - Co to?
     - Alibi twojego świadka. ― Jego usta zadrżały w uśmiechu. ― Jej szef, Harry Johnson, wraz ze współpracownicą Lorą Manson potwierdzili to, że tamtego dnia około siedemnastej trzydzieści przebywała w lokalu, a nie na ulicy Lionsdale, gdzie doszło do morderstwa. A jak możesz zauważyć, te miejsca to prawie dwa inne końce miasta. Tym samym Althea Santos nie ma niczego wspólnego z zabójstwem.
     Mark zamilkł w zastanowieniu. Ta cisza dawała tyle nadziei, iż myślałam tylko o tym, że w końcu odnajdę upragniony spokój.
     - Zostaw tutaj te dokumenty, dziewczyna może pójść do domu ― powiedział z obojętnością w głosie, a duma zapewne nawet nie pozwoliła mu na głupie przeprosiny. W zamian za regularne wyczerpywanie mojego umysłu to to byłoby naprawdę dobrą rekompensatą.
     - Dobra robota, Wilson. ― Papugowałam ton policjanta, jednak na mojej twarzy ciągle utrzymywał się szeroki uśmiech. Wprawdzie nie mogłam wyrazić wdzięczności, jaką teraz obdarowałam Felixa.
     Gdy już znajdowaliśmy się poza pomieszczeniem, oboje chyba odczuliśmy wyraźną ulgę.
     - To chyba warto było się starać. ― Odwzajemnił uroczy uśmiech.
     - Uwierz, że było. Dziękuję. ― Z tymi słowami dosłownie rzuciłam mu się na szyję, dając mu swój duży uścisk pełen autentycznej wdzięczności. Poczułam, jak jego zakłopotanie względem tej sytuacji rośnie, bo jego dłonie dopiero po chwili, otrząsając się ze stanu szoku, postanowiły mnie objąć. ― Dziękuję za wszystko.

[Wylson?]

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz