28 gru 2018

Od Odette C.D Aaron

     Aaron siedział mi w głowie bez chwili wytchnienia. Echo przeszłych wydarzeń rozbrzmiewało zamknięte we mnie, nie pozwalając zebrać najmniejszej myśli w zbitą całość. Szelest kartek rzuconych gwałtownie o podłogę. Krzyczący w jego oczach gniew. A jednak dłoń na policzku łagodziła absolutnie wszystko, co przedtem poczułam. Przyjaciółka w rozlewie emocji wyszła na dłuższy czas, nie odzywając się do mnie ani słowem. W ciągu paru chwil zdołałam utracić dwie osoby, które grały w moim życiu sporą rolę, a nagle miałam radzić sobie bez ich obecności. Niczym na pstryknięcie palcami. Wobec Aarona było to może ogromne poczucie winy, jakie własnemu sumieniu kazałam zniszczyć jakimś naprawdę dobrym uczynkiem. Czułam się paskudnie w swoim własnym ciele i wykazywałam ogromne chęci, by zmienić nurtującą mnie sytuację. A żeby tylko nurtującą. Wysysała ze mnie resztki optymizmu i dokładała wszelkich starań, żebym zasmakowała tego okropnego uczucia, kiedy krzywdę chce się zakleić zwykłym plastrem.
     W mieszkaniu ponura atmosfera wyniszczała mnie bardziej, niż robiła to sytuacja. W głowie buczało mi miliony ciężkich myśli, nie pozwalając mi nawet przeczytać zdania w notesie. Ruszyłam więc na spacer nocną dosyć porą.

***

     Odgłosy stawały się coraz wyraźniejsze. Niepokój diametralnie rósł, po każdym minionym metrze dając mi jeszcze jedno ostrzeżenie, że powinnam zawrócić. Moje nogi jednak parły do przodu pchane ciekawością. W końcu zdołałam ujrzeć dwie tłukące się osoby, które na pewno nie były zbyt trzeźwe. 
     Mój oddech dosłownie zanikł, gdy w jednym mężczyźnie, zakrwawionym i pobrudzonym na twarzy szminką, cudem rozpoznałam Aarona. Tak, bogatego biznesmena, sięgającego w tym momencie kompletnego, zerowego dna.
     - Aaron?! ― zaczęłam ze zdecydowaniem, a wówczas cała bijatyka skończyła się jak nożem uciął. Szatyn podniósł na mnie swój zamglony wzrok, napastnik zniknął mi z pola widzenia, ledwo słaniając się na swoich nogach.
     - Odette, co ty tu robisz?
     - To nieważne. ― Dosłownie warknęłam i zaskoczyłam tym samą siebie. Jego ramie ujęłam w stanowczym uścisku i pomogłam mu przenieść się na proste nogi, jednak gdy tylko tego dokonał, odsunął się gorączkowo, czemu towarzyszyło moje zdziwienie. ― Aaron, to nie czas, żeby stroić fochy, jesteś cały poobijany! ― kontynuowałam z wyrzutem, niespokojnie badając go spanikowanym spojrzeniem.
     - Chcesz robić ze mnie jeszcze większego idiotę? ― syknął. 
     - Skąd ci to przyszło do głowy? Chcę tylko pom... 
     - Skąd mi to przyszło do głowy?! ― Podniósł głos i w okamgnieniu zatrzymał głowę parę centymetrów przed moją twarzą. Zdębiałam, zdominowana w większej części ogromnym szokiem, gdy jego pełne rozdygotania spojrzenie ze wściekłością wbiło się w moje oczy. ― Skąd?! A to, co robiłaś w biurze, nie ma już żadnego znaczenia? Mam cię pogłaskać po głowie, mówić, że będzie dobrze, chociaż zrobiłaś takie świństwo? ― Parsknął i się odsunął, pozostawiając mnie w stanie totalnego osłupienia. Wierzchem rękawa otarłam łzy gromadzące się w kącikach moich oczu. 
     Żadne wytłumaczenie nie miało sensu. Uległam tylko podłej manipulacji swojej przyjaciółki, co nie mogło skończyć się w żaden pozytywny sposób, a ja głupia sądziłam, że tym sposobem zażegnam swój spór z nią. Typowa ze mnie blondynka. 
     - Nie mogę cię przekonać do tego, żebyś mi zaufał, p-po prostu daj sobie pomóc ― szepnęłam nad wyraz spokojnie. 
     - Wrócę sam ― Jego głos przesiąkła arogancja. Omiótł wzrokiem ciemność dookoła, na widok jakiej drżałam niemiłosiernie, jednak nie zrobił żadnego kroku. Pochłonęła go dziwna konsternacja. Milczenie wyżarło nawet miejski zgiełk robiący się z minutę na minutę coraz cichszy. 
     - Wiem, że mnie nienawidzisz, ale proszę... ― odparłam cicho. ― Chcę, żebyś chociaż dotarł bezpiecznie. 
     Westchnął głośno, ale nic nie powiedział. Zacisnął palce na nasadzie nosa i przymknął oczy, sugerując mi tym, że jego świat zawirował. 


***

     Cudem zaciągnęłam go do jego mieszkania. Podróż w taksówce minęła w pełnej nieznośnego napięcia ciszy, której nie potrafiłam przerwać żadnym słowem. Cokolwiek bym nie powiedziała, czułam, że Aaron zaatakuje kolejny raz swoją arogancją, co absorbowałoby wszystkie moje chęci na porozumienie się z nim. 
     Mężczyzna bez słowa rozsiadł się leniwie na kanapie, nie interesując się tym, że jego ubranie skąpane było w ziemi i plamach krwi. O twarzy, a raczej pobitym oku, które obejmowała czerwona otoczka, już nie wspomnę. By nieco przywrócić go do porządku, przygotowałam miskę z wodą oraz chusteczki. Usiadłam zaraz obok niego, z taką ostrożnością i wahaniem, jakby miał co najmniej zbić mnie na kwaśne jabłko. Nie sądziłam, skąd ta obawa mogła się wywodzić, ale czułam się z nią cholernie nieswojo. 
     - Nie jestem potworem, Odette ― odezwał się z chrypą, niemal czytając moje myśli. 
     Przełknęłam głośno ślinę.
     - Wiem, że nie ― szepnęłam. ― Mogę? ― Zamoczyłam śnieżnobiałą chusteczkę w wodzie i podniosłam dłoń, hamując ją tuż przy jego twarzy. Obdarował mnie chwilowym spojrzeniem oraz nie ściągał go przez parę dobrych sekund. Odczytałam to jako zgodę i rozpoczęłam serię delikatnych, wręcz motylich ruchów, które stopniowo rozmazywały smugi krwi. Odsłoniły w końcu jego obitą skórę. 
     Syknął cicho, a ton mojego głosu już od razu przepraszał.
     - Wybacz... 
     Porzucił to bez odpowiedzi, nawet nie patrząc mi w oczy. Cisza nakręcała tylko moje poczucie winy, sumienie wręcz krzyczało, że powinnam przepraszać i żałować swojego zachowania aż do skutku. Żałowałam. Naprawdę żałowałam, a przez to stres wyżerał cały mój organizm od środka, pozostawiając w nim dosłowne spustoszenie. 
     - Proszę, odezwij się do mnie... ― szepnęłam z autentycznym cierpieniem. ― Co mogę zrobić, byś mi wybaczył?
     Cisza.
     Ta sama, martwa cisza, niezapowiadająca żadnej rozmowy.
     - Aaron ― powtórzyłam. Snob nawet nie odważył się podnieść wzroku. Może nie chciał. Może dopadało go kompletne obrzydzenie, gdy to robił. Ale masa pytań, która kotłowała się we mnie od dłuższego czasu, drażniła mnie zbyt mocno, by po prostu mu odpuścić. 
     Wymięłam chusteczkę, dostrzegając blade smużki krwi na mojej skórze. 
     - Proszę, Ron... ― Wstałam już nieco zirytowana. Nadal milczał, jednak jego klatka piersiowa unosiła się w nierównych, porywczych oddechach, które nie uspokajały mnie ani na moment. Zwyczajnie zostawiłam mu czystą koszulę na komodzie i zwróciłam się w stronę wyjścia, nie prowokując bardziej wybuchu tłumionych z ledwością emocji. 
     I nagle poczułam się tak, jakby wylano na mnie świeży cement.
     Zatrzymał mnie męski głos uderzający prosto w moje plecy, na co odwróciłam się z powrotem, wcześniej zwalniając klamkę z kurczowego uścisku. 


[Rolnyk?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz