29 gru 2018

Od Kehlani

Otworzyłam swe oczęta, od początku będąc świadoma tego, jaki dzień nastąpił. Położyłam się spać około dwudziestej, abym nie musiała się udręczać ze swoim zmęczeniem. Niestety, ale strach z towarzyszącym podekscytowaniem dały górę. W wyniku tego oddałam się w ręce Morfeusza jedynie na niecałe pięć godzin, czego skutki doświadczyła już niedługo po przebudzeniu. Pranek, a raczej jego wczesna pora niby wydawał się jak każdy inny, jednak w oczach Kenaia i mamy widziałam coś nowego. Zdecydowanie tęsknotę, jaka będzie im doskwierać przez dłuższy czas. Zarówno śniadanie, jak i całe przygotowywanie się do podróży spędziliśmy w milczeniu, jedynie spoglądając na siebie wzrokiem pełnym emocji. Gdy nadeszła pora wyjścia z domu, zacisnęłam szczękę, chcąc powstrzymać wszelakie łzy, które pchały się do spłynięcia po moim poliku. Ucałowałam delikatnie drzwi wejściowe, jak to było u nas w zwyczaju, gdy ktoś na dłuższy okres opuszczał dotychczasowe miejsce zamieszkania. Przechodząc przez próg, poczułam ucisk w klatce piersiowej, czym zrozumiałam, iż koniec tego wszystkiego się zbliża. W końcu wraz z bagażami oraz członkami rodziny wsiadłam do starego cadillaca, wcześniej należącego do mojego ojca. Kiedy mój brat ruszył, przełknęłam głośno ślinę, rozglądając się z ogromnym bólem dookoła. Myślałam, że prawdopodobnie ostatni raz mam okazję ujrzeć krajobraz, jaki dotychczas otaczał mnie codziennie. Do mojej głowy natychmiast napłynęło wiele wspomnień, co poskutkowało niekontrolowanym wylewie łez. Żegnaj, Hawewe.
Po niecałej godzinie dotarliśmy na lotnisko. Widząc startujące maszyny zakręciło mi się w głowie, co mimo wszystko nie trwało długo. Mama spojrzała się na mnie czule, co odwzajemniłam delikatnym uśmiechem, kryjącym za sobą zżerający od środka strach. Strach przed przyszłością.
- Kochanie, to już czas. Chociaż mamy jeszcze godzinę, warto przygotować się na to wcześniej. - odparła nagle, po czym odetchnęła i wyszła z auta. Dobrze wiedziałam, iż dla niej mój wyjazd również jest niezwykle ciężki. Mimo, że sama wpadła na ten pomysł, długo nie będzie mogła pogodzić się z kolejnym pustym krzesłem przy stole.
Skinęłam głową i ruszyłam za nią. Kenai wziął do ręki jedną torbę, natomiast drugą pociągnęłam za sobą, nie zapominając oczywiście o desce. Lotnisko odwiedziliśmy już dwa tygodnie wcześniej, aby się upewnić, czy w ogóle będę mogła ją wziąć ze sobą. Dzięki długim namowom udało się. Deska surfingowa to jedyna rzecz, która tak silnie będzie przypominać mi o domu, czego nadzwyczaj pragnę. Chociaż o rodzinie w życiu nie zapomnę, ona i tak wywoła u mnie mimowolne wspomnienia. Pełne magii, miłości i szczęścia.
Wykonaliśmy podstawowe czynności, których należy dokonać na lotnisku, po czym usadowiliśmy się na jednej z ławek. Usiadłam pomiędzy rodzicielką a bratem, przez co czułam, jak im obu trzęsą się ręce.
- Jesteście pewni...? - mruknęłam cicho, ściskając sobie przy tym dłonie. 
- Tak. - odpowiedzieli prawie że chórem, na co kąciki mych ust uniosły się. Pochyliłam po chwili głowę, chcąc włosami zakryć łzy, jakie kręciły się w moich oczętach. Kenai położył mój łebek na swoim ramieniu, natomiast matka złapała mnie delikatnie za rękę.
- Ty również bądź pewna. - dodała nieco drżącym głosem, wpatrując się we mnie z uśmiechem. 
Chciałabym, mamo.
Nagle do naszych uszu dotarł damski głos, ogłaszający, ich właśnie mój samolot niedługo startuje, więc jego pasażerowie mają stawić się w kolejce. Wstałam gwałtownie, czując, jak moje serce zaczyna coraz szybciej pulsować. Byłam coraz bliżej końca, a zarazem początku. Co mnie bardziej przerażało, sama nie wiem. W końcu wraz z towarzyszącymi mi osobami ruszyłam do celu, stawiając kolejne kroki niczym skazana na śmierć. Wyciągnęłam z podręcznej torby najważniejsze dokumenty, próbując wtedy powstrzymać moją dłoń od nieustających drgawek. Gdy miałam już ruszać do wyjścia, odwróciłam się do rodziny i rzuciłam się im w ramiona. Najpierw usta skierowałam do ucha brata, któremu szepnęłam:
- Do zobaczenia, farfoclu.
- Jeszcze dziś zobaczę cię na Skiver, mam nadzieję, pluskwo. 
Zaśmiałam się cicho, po czym skierowałam twarzyczkę w stronę matki.
- Na pewno cię nie zawiodę. - wyszeptałam, całując ją w policzek. Wreszcie puściłam ich, ocierając rękawem łzę, skradającą się po moim poliku. Uśmiechnęłam się szczerze, powiedziałam niepewnie "Cześć" i ruszyłam przed siebie. Żegnaj, Hawewe.
Chociaż pierwszy raz miałam okazję lecieć samolotem, żadnego strachu przed tym nie odczuwałam. Zapewne to dlatego, iż niepokój związany z zupełnie czymś innym mnie zżerał i nie przepuszczał żadnego innego. Przez całą podróż rozmyślałam nad tym, czy to na pewno dobry wybór, czy na pewno dam sobie radę, czy na pewno moja dojrzałość jest na takim poziomie, aby sama o siebie zadbać.  Byłam pewna jednego - tego już nie da się odwołać. Musiałam się z tym pogodzić, co do łatwych wyzwań nie należało. Przez dłuższy czas walczyłam z własnymi myślami, co jednak zakończyło się kompromisem. Usłyszałam w mojej głowie szum oceanu, a wyobraziłam sobie tłum ludzi, bawiących się na falach. Natychmiast się odprężyłam, co poskutkowało niekrótką drzemką. 
Przebudziłam się, gdy poczułam wstrząs. Na początku byłam przerażona, nie wiedziałam co się dzieje, jednak wzdychający pasażerowie dali mi do zrozumienia, iż najzwyczajniej w świecie lądujemy. Siedziałam tak przez moment w bezruchu, patrząc jedynie na "nowy" świat przez małe okienko. Wreszcie natomiast musiałam skończyć podziwianie tutejszego krajobrazu, gdyż wszyscy dookoła zaczęli się zbierać do opuszczenia samolotu. Również zaczęłam to robić. Wzięłam podręczny bagaż, rozejrzałam się, czy przypadkiem nic nie zapomniałam, po czym ruszyłam do wyjścia. Wciąż niepewnym krokiem skierowałam się do nowoczesnego lotniska, które powitało mnie różnymi reklamami w języku, jakim posługują się w Shilien. Na całe szczęście uczyłam się owej mowy od dziecka, dlatego chociaż trochę czułam się jak u siebie. Dotarłam do miejsca, w którym odebrałam bagaż, po czym ruszyłam do głównego, ogromnego holu, gdzie czekała na mnie kolejna członkini rodziny.
- Kehlani Parrish! Ależ tyś dorosła, dziewucho!  - przywitała mnie wesoło blondyna, zwana Ericą Parrish, a także moją ciotką. Chociaż nie widziałam jej może jakieś pięć lat, uwielbiam tę kobietę. Ma niesamowite poczucie humoru, nie mówiąc już o dystansie do siebie. Niestety tego samego o jej stylu i makijażu nie mogę powiedzieć, gdyż wygląda, jakby zatrzymała się w czasach, kiedy wyprodukowano telefony. 
- Ciociu! - rzekłam już z większą radością w głosie, przytulając siostrę mego ojca. Obejmując ją uświadomiłam sobie, że chociaż teraz jestem oddana w jej ręce, to ja również muszę zadbać o nią. Po przywitaniu się i krótkiej pogawędce skierowałyśmy się do samochodu kobiety, którym ruszyłyśmy do jej mieszkania. Sam przejazd do celu zajął ponad pół godziny, ponieważ już przed miastem powitały mnie korki. Oprócz nich udało mi się dostrzec również coś innego, co znaczniej mnie interesowało. Był to baner z napisem "Avenley River - miasto, w którym spełnisz marzenia".
- To się okaże. - wymamrotałam do siebie cicho, opierając swój łebek na szybie auta. 
Już następnego dnia złożyłam podanie do uniwersytetu, co kosztowało mnie wiele stresu. Miałam do czynienia z gburowatą sekretarką, która bardziej przejmowała się tym, iż zakupiony przez nią sernik nie ma rodzynek, niż moim i swoim, wiecznie upływającym czasem. Powiadomiła mnie również o tym, że egzamin z rysunku odbędzie się za dwa tygodnie, a nieobecność na nim zupełnie wyklucza z dostania się na studia. Chociaż jej wypowiedź brzmiała jak groźba, tym najmniej się przejmowałam. Najbardziej przeraziły mnie sterty papierów na jej biurku, które okazały się być podaniami. Podzielone były na "lepszych" i "gorszych" oraz "w oczekiwaniu". Oczywiście ja zostałam zaliczona do trzeciej grupy, jednak większość z uczniów, również marzących o przejściu dalej, nie miała już żadnych szans. 
Po nieprzyjemnej rozmowie z babulą ruszyłam do sklepiku mojej ciotki. Czekała tam na mnie z masą roboty, którą miałam nadrobić, ponieważ ona sama ma jeszcze wiele spraw do załatwienia między innymi w banku. Wykorzystuje moją obecność, czemu kompletnie się nie dziwię. Gdy Erica wyszła, postanowiłam zabrać się za rozkładanie nowych produktów. Na pierwszy rzut sięgnęłam po najlżejsze rzeczy, czyli przekąski. Kładłam je bez większego stresu, wsłuchując się w muzykę lecącą aktualnie w radiu. Przez ten czas nikt nie odwiedzał lokalu, co jeszcze bardziej mnie zadowalało. W końcu jednak naszła pora na alkohole. Nagle, gdy byłam w magazynie i próbowałam wziąć do ręki jak najwięcej butelek wina, bo tak szybciej, usłyszałam dzwoneczek, sygnalizujący wejście przez kogoś do sklepu.
- Cholera...  wymamrotałam, próbując zwinnie przedostać się do kasy. Pech chciał, aby było zupełnie inaczej. Niestety, potknęłam się o pierwszy lepszy kabel, co poskutkowało moim potknięciem się i zbiciem kilku szklanych naczyń. Pokręciłam przerażona głową, po czym energicznie wstałam. Pieprzona niezdarność. Pieprzona praca. Pieprzona przeprowadzka. Pieprzone Avenley.
Witaj, Avenley River.

Ktoś?

+10PD

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. z
      zr
      zró
      zrób
      zrób t
      zrób to
      zrób to a
      zrób to an
      zrób to and
      zrób to andż
      zrób to andże
      zrób to andżel
      zrób to andżela
      zrób to andżel
      zrób to andże
      zrób to andż
      zrób to and
      zrób to an
      zrób to a
      zrób to
      zrób t
      zrób
      zró
      zr
      z

      Usuń