31 gru 2018

Od Althei C.D Billy Joe

     Wstrzymaj irytację, wstrzymaj.
     Agresja do niczego nie prowadzi. Chociaż z drugiej strony, jeśli ten kretyn dostanie kuksańca w tył głowy, może w końcu coś w jego umyśle się odmieni. Pił, potem wpychał w siebie leki, a ja wbrew temu, jak bardzo chciałabym go uchronić przed co najmniej alkoholem, nie daję rady. Robi co chce, nie szanując siebie ani swojej rodziny, która każdego dnia tylko czyta z obawą gazety, by znaleźć artykuł, że znana, rozwydrzona gwiazdka popełniła samobójstwo. Miał wszystko, a jednak ciągnęło go do zakończenia swojego marnego żywota z powodów, które da się czymś zalepić. Wyrzucić z siebie, zmienić je na powody do życia. 
     Dzwonek do drzwi wyrwał mnie z obłoków zamyślenia. Nie chcąc nawet patrzeć na Billy'ego, powędrowałam, by otworzyć nieproszonemu gościowi. Nieproszonemu, gdyż za drzwiami czaiła się Sandy. 
     - Muszę porozmawiać z Billy'm, natychmiast. 
     - Niepotrzebnie przyszłaś ― skwitowałam już od razu, gdy z ledwością pochwyciła moje pełne pogardy spojrzenie. 
     - Odsuń się, nie jesteś zbyt mile widziana po tych żałosnych kłamstwach. ― Mogłam wręcz drążyć głęboką dziurę w jej zgniłym wnętrzu. Moliere czasami, dobra, może nawet częściej, doprowadzał mnie swoim zachowaniem do wściekłości, ale koniec końców nie dam aż tak nim sponiewierać za sprawą kłamstw. 
     - Proszę, to ważne...
     - Nie. Wyjdź w tej ch... 
     - Al, wpuść ją. ― W plecy uderzył mnie pozbawiony jakiegokolwiek wyrazu głos. Wystarczyło mi pociągnąć nosem, by poczuć woń alkoholu i już wiedziałam, że to Billy. Zresztą kto inny? Może Lucia? Na te słowa poczułam wręcz szarpnięcie serca, utożsamiając te uczucie z dziwnego rodzaju zdradą.
     Jak sobie chcesz. 
     Burknęłam pod nosem, odwróciłam się z powrotem do Billy'ego, wówczas gdy znajdowałam się na tyle blisko, pociągnęłam go za kołnierz bliżej siebie. Nasze oczy spotkały się w nerwowych spojrzeniach. 
     - Robię co mogę, byś się, do cholery, izolował od takich ludzi, ratował od jeszcze większego stopnia depresji, a ty mnie gówno słuchasz ― syknęłam cicho z pretensjami, jednak on odpowiedział mi jedynie westchnieniem. Odczekał parę sekund, dając mi myśleć, że pogrążony jest w ogromnym zastanowieniu. 
     - Doceniam to, Al, ale daj mi z nią porozmawiać ― szepnął. ― Nie chcę żadnych konfliktów. Wyjaśnię sobie z nią parę spraw i to tyle ― wytłumaczył mi się niczym matce i spojrzał mi za ramię. Przy drzwiach nadal czekała zniecierpliwiona, a może zestresowana Sandy. Brzuch rozbolał mnie od samego patrzenia w jej krzywe oblicze. 
     - Rób co chcesz, tylko nie mów, że cię nie ostrzegałam ― podsumowałam stanowczo.
     I rzeczywiście wyrzuciłam tę sprawę daleko za siebie. Nawet nie starałam się wyłapać słów, które odbijały się echem w niedużym korytarzu. Po prostu udałam się do łazienki w ramach krótkiego prysznica ― nigdy wcześniej nie czułam takiego relaksu. Woda, nawiasem letnia, przyjemnie ciepła, spływała wolno po moich ramionach i plecach, a ja nie mogąc powstrzymać przymknięcia oczu, całkiem oddałam się miłej chwili, w której każdy mój problem znikał. Po wyjściu przebrałam się w piżamę, położyłam się do łóżka, nie chcąc myśleć o niczym innym i poszłam spać bez świadomości, jak rozmowa na linii Billy-Sandy się zakończyła.

***

     - Miłego dnia w szkole. ― Machnęłam do Lucii, która dopiero co opuściła mieszkanie. 
     - Chyba masz humor ― oznajmił Billy ze wzrokiem wbitym w poranną gazetę. W powietrzu unosił się jeszcze intensywny zapach kawy przyprawiający mnie o ból głowy.
     - Można tak powiedzieć. ― Westchnęłam i wlałam sobie soku w szklankę. Moją uwagę chwilowo przykuł nagłówek znajdujący się na odwrocie prasy. ― „Billy Joe stacza się”. Hm, chyba jeszcze nigdy nie trafili tak z nagłówkiem ― dodałam chyba niezbyt przyjemnym, sarkastycznym tonem, bo czarnowłosy skrzywił się nieznacznie, obdarowując mnie przelotnym spojrzeniem zmęczonego człowieka. 
     - Nie dobijaj mnie. Nie po wczorajszej rozmowie z Sandy ― odparł słabo. ― Poza tym dostaję masę korespondencji od fanów, którzy powielają pytanie „co się stało z ich gwiazdą”. 
     - Jeśli nie chcesz wziąć się w garść dla siebie, to chociaż zrób to dla swoich fanów. Dla czegoś trzeba żyć, a tobie zdaje się, że tych powodów nie masz ― kontynuowałam, siadając naprzeciw Moliere'a.
     - To nie tak, że ich nie mam... ― Westchnął ciężko. ― Mam, ale... Al, to nie takie proste nagle pozbyć się tego dziwnego stanu...
     - Depresji? Do psychologa też miałeś chodzić. ― Coraz bardziej nie rozumiałam, dlaczego on, do cholery, tego tak bardzo unikał. ― Poza tym co z Sandy? Załatwiła ci koncert. To powinno dać ci jakiegoś mentalnego kopa, o ile to jest to coś, co daje ci radość. 
     Podrapał się po głowie, nie odzywając się ani słowem. Rozbudził tym moje jeszcze większe wątpliwości odnośnie tego, jak skończyła się wczorajsza rozmowa.
     - Billy? ― Zmrużyłam oczy wyraźnie. ― Co z Sandy? 
     Nie ukrywałam, że to jej brak wpłynąłby na sytuację najbardziej. Odkąd wykazała się kłamstwami, głęboko w eter poszły wszystkie dobre rzeczy, jakimi obdarowała Moliere'a. Radość. Uwaga. Miłość. 
     Przynajmniej dla mnie. 

Billy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz