17 maj 2018

Od Kendall

— A więc... dopiero zaczynasz, tak? — zwróciłam się do nowej pracownicy tonem pozbawionym emocji. — Nie martw się, ja też jestem nawet świeża. Clifford kazał zapoznać cię ze studiem.
Oprowadzanie tej dziewczyny nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, a w dodatku sama nie znam budynku na tyle, aby opowiadać o nim niczym profesjonalny przewodnik, a za takiego najwyraźniej uważa mnie Fredrick. Mógł sam się za to zabrać, nie byłoby nieścisłości. Uśmiechnęłam się lekko, nie chciałam, żeby nowa była tak zestresowana, jaka jest aktualnie. Westchnięciem podsumowała cały mój monolog na temat wchodzenia do gabinetu szefa bez pukania, kolejna rzecz na liście pod tytułem "Czego nienawidzi Fredrick Albert Clliford".
 — Kochanie, jeśli masz zamiar zbywać mnie zwykłym wzdychaniem urażonej księżniczki, odpuśćmy sobie tę nędzną pogadankę i poproś Alyssę o opowiedzenie ci wszystkiego. Od A do Z, hm? — Wyraźnie zdenerwowana zwróciłam jej uwagę.
 Bezczelna.
 Cisza.
 A w dodatku niemowa.
 — Może porozmawiamy o pogodzie? — zaproponowałam ironicznie. — Alyss. — odwróciłam się do zajętej piłowaniem paznokci dziewczyny. — Weź ją, proszę. Nie mam siły, ani tym bardziej ochoty na dalszą rozmowę.
 Zamruczała.
 — Alysso, weź ją.
 Tym razem wstała, zagarniając ramieniem blondynkę. Odetchnęłam z ulgą. Gdyby nie to, że szlachetny Fred zostawił ją pod moją opieką, wybywając ze studia, wyszłabym z pracy pół godziny temu. Teraz to było możliwe, dlaczego nie skorzystać?
 Osiemnasta. Sześć godzin do północy.
 Zaśmiałam się pod nosem, kiedy do głowy przyszedł mi zadziwiający pomysł. Może to odpowiedni moment, aby zaszaleć, po raz pierwszy od... długiego czasu? Opcja ta wydawała się korzystna, nie mogłam się oprzeć.
 Potrzebowałam kilku dłuższych chwil, aby trafić kluczem w zamek, a następnie otworzyć go. Rzuciłam torbę na kanapę, wyjmując pierw telefon. Skoczyłam do sąsiedniego pokoju, inaczej mówiąc mojej sypialni. Poszukiwania odpowiedniej sukienki w stercie t-shirtów, spodni i innych bzdet nie uśmiechało się do mnie, podobnie jak nie uśmiechała się do mnie dzisiaj poznana współpracownica.
 Wpół do dwudziestej, w pełni przygotowana opuszczałam mieszkanie. Zapowiadała się ciekawa noc.
 Muzyka, pamiętam, że była głośna, dudniąca w uszach muzyka. Zresztą, jak w każdym klubie.
 — Do pełna! — Męski głos obok dotarł do moich uszu, właściciel był nawet przystojny.
 — Poproszę również. — Zza niego wychylił się drugi facet.
 Obserwowałam ich ruchy za każdym razem, jeden z nich sporadycznie zerknął w moją stronę, po czym szeptał na ucho drugiemu. Brzmiało to pewnie: "Tamta laska się gapi, idiotka". Prychnęłam pod nosem, prosząc rudego barmana o pierwszego drinka, słabego. Nie chciałam zaczynać ostro, nie piłam nic z procentami od dawna. Do moich rąk trafiła spora szklanka wypełniona po brzegi zielono-przeźroczystym płynem, wewnątrz topiła się limonka, na wierzchu pływały listki zamoczonej mięty, zaś dno zasypane było nierozpuszczonych cukrem. Wyglądało jak mohito, najpewniej mohitem było. Byłam pewna jednego, było nieziemsko dobre. Poprosiłam o kolejne, i kolejne, wpadając w wir, dopóki nie ruszyłam na zaludniony parkiet, ale wtedy to był mój najmniejszy problem. Wszyscy wokoło skakali i krzyczeli, bawiąc się świetnie. Mimo procentów obecnych w mojej krwi, nie czułam się najpewniej w towarzystwie nieznajomych mi osób. Ludzie byli w grupkach, to znajomi, to pary, to wszystko na raz (grupy przyjaciół, w tym para bądź dwie osoby w friendzone).
 Chciałam przejść dalej, na nieszczęście weszłam na jakiegoś chłopaka.
 — Odsuń się, idioto — mruknęłam niechętnie.
 Niech odejdzie, muszę iść dalej.
 — Odejdź w bok, gdziekolwiek. Idź do baru, przysięgam, że drinki są najlepsze.
 Pewnie to wiedział. Wyglądał na stałego bywalca, ciekawe po czym to poznałam.

Aleeex?
Tu też coś nie poszło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz