25 maj 2018

Od Mallory cd. Kendall

   Pieprzony Froy.
   Przeskoczyłam przez płot z szybkością, której nie powstydziłaby się żadna olimpijka (w końcu to ja), ale niefortunnie zahaczyłam połą kurtki o ostry drut i rozerwałam ją prawie w całości. Cholera jasna, to nowa, droga skóra, na którą musiałam trochę sobie zapracować, by móc pójść po nią do sklepu jak człowiek i rzucić kasjerce w twarz banknoty. Wolałabym rozpieprzyć własną rękę o ten drut, niż narażać czarny ciuch na zniszczenie, ale teraz nie miałam czasu, by nawet o tym myśleć. Pobiegłam dalej, klnąc w duchu i wyciągając z siebie niemal niemożliwe tempo, byleby mieć pewność, że mnie nie złapią.
   A wszystko przez tego chorego psychicznie idiotę, Martineza, któremu nie ufałam ani nie wierzyłam w jego czyste intencje od samego początku. Ale oczywiście, drugi idiota, Frank, wkopał zarówno mnie i siebie w niezłe gówno, powierzając Froyowi szczegóły dotyczące naszego planu, bez mojej wiedzy o tym. Zdążył już tego pożałować, obecnie leżał gdzieś tam w kałuży własnej krwi w starym magazynie, a ja uciekałam przez Martinezem i jego bandą. Tu liczył się czas i moja szybkość, która dawała mi przewagę nad nimi. Wiedziałam, w jaki sposób uciec im na dobre, miałam opracowaną trasę na wszelki wypadek, ot taki plan c, no błagam, jestem Mallory Moore, czy ktoś kiedykolwiek byłby w stanie zwątpić w to, że wygram? To, że sprawy się pokomplikowały, nie jest jeszcze tak złe, odrobina zabawy nikomu nigdy nie zaszkodziła (może Frankowi), dlatego pozwoliłam sobie na drwiący śmiech, przeciskając się przez dziurę w płocie. Sayonara, frajerzy! Mallory's out.
   Nie zmieniło to faktu, że uważałam na każdy swój ruch i nadstawiałam uszu, będąc gotowa na atak w każdej chwili. Za paskiem zatknięty miałam pistolet, którego jeszcze nie zdążyłam dziś użyć, mimo że mogłam. W magazynku znajdowało się kilka nabojów gotowych do wystrzału. Nie miałam ochoty ściągać na siebie uwagi służb miejskich, robiąc na środku drogi strzelaninę z bandą Martineza, ale na to mogło się zanosić, jeśli mnie znajdą.
   Nie to, że mnie znajdą, bo nie znajdą.
   Ale chciałabym sobie postrzelać.
   Znajdowałam się coraz bliżej centrum miasta, co oznaczało, że pozornie tu powinno być bezpieczniej. Pozornie. Ja już ich znam, nie narażą się na odkrycie przez niepożądane osoby, ale trzeba mieć jakiś as w rękawie, na wypadek, gdyby coś im odbiło. Zawsze przewiduję każdą możliwą opcję, żeby nie dać się zaskoczyć.
   Przemknęłam między kontenerami na śmieci, licząc na to, że nie będę musiała do nich wskakiwać by się ratować. Wolałabym kolejne postrzelenie niż zagrzebywanie się w śmieciach. Już raz to zrobiłam i nigdy, nigdy nie popełnię tego błędu ponownie. Czyszczenie moich cudownych włosów było długim i nieprzyjemnym zajęciem, ale za nic bym ich sobie nie ścięła, więc musiałam przez to przejść.
   Gdy przebiegałam obok płotu, chwaląc się w duchu za swoją zarąbistą kondycję i szczycąc nią sama przed sobą, mój wzrok spoczął na wejściu do ciemnego zaułka, znajdującego się parę metrów przede mną. Skierowałam swoje kroki w tamtym kierunku. Będąc już za ścianą, przystanęłam i zaczęłam głęboko oddychać, regenerując siły. Tu już byłam bezpieczna. Pozbyłam się bandy idiotów i zarazem odbyłam niezły jogging. Same plusy sytuacji.
   — Scena jak z filmów, przeskakująca rozmaite przeszkody laska, a za nią przypadkowa osoba, zaciekawiona, co zrobi dalej. 
   Uniosłam głowę, napotykając spojrzeniem nieznaną mi wcześniej z widzenia, chudą dziewczynę stojącą niedaleko. Jakim cudem dopiero zorientowałam się, że mam obserwatora?
   Widząc to, jakim obdarzyłam ją spojrzeniem, przeskoczyła z nogi na nogę.
  — Collins, Kendall Collins. — Przedstawiła się. To ten moment, gdy oczekuje się ode mnie, że zrobię to samo?
  — Nie potrzebuję towarzystwa niedorobionego stalkera, zwłaszcza w tym momencie, więc jeśli możesz, Kendall, spłyń — odezwałam się tonem aniołka prosto z nieba i rzuciłam jej wiele znaczące spojrzenie. Nie powinna się tu pałętać w takim momencie.
   Nie spłynęła.
   — Dlaczego miałabym stąd iść tak szybko?
   Przez moją głowę nie zdążyła przemknąć ani jedna myśl, gdy dobiegły do mnie krzyki i odgłos szybkich kroków. CHOLERA JASNA.
   Nie przywiązująca wagi do tego faktu Kendall ponownie otworzyła usta, chcąc się odezwać. Nie mogąc jej pozwolić na wydanie mnie, w ciągu sekundy znalazłam się przy niej, przycisnęłam jej ciało do ściany i zatkałam jej usta własną dłonią. Idiotka zaczęła się rzucać na wszystkie strony, jak dusząca się na powietrzu ryba, więc syknęłam jej do ucha, żeby przestała. O dziwo, posłuchała. A już myślałam, że będę musiała ją ogłuszyć kolbą pistoletu. Wokół nastała cisza, ale nie odsunęłam się od dziewczyny nawet na centymetr, chcąc upewnić się, że droga wolna. Gdy już sądziłam, że jest bezpiecznie, nasilony odgłos czyjegoś biegu dotarł do moich uszu, a ja szarpnęłam Kendall za rękę i pokazując całą prędkość jaką mogę osiągnąć, zaciągnęłam ją do pustego budynku obok. Zamknęłam za nami drzwi i ostrożnie zbliżyłam się do okna, po czym wyjrzałam za nie. I dostrzegłam, że...
   ...Osoby, które wzięłam za ścigającą mnie bandę Froya, to jakaś grupa ludzi młodszych ode mnie, ganiających się i wrzeszczących. Zacisnęłam dłonie w pięści, myśląc o tym, że z chęcią bym ich teraz zadusiła za ten "fałszywy alarm".
   — Co tu się do cholery dzieje? — Dobiegł do mnie lekko poddenerwowany głos dziewczyny. No tak, Kendall. Wzięłam ją tu ze sobą tylko dlatego, by nie miała możliwości wygadać nikomu, w którą stronę uciekłam. Ale teraz mogłam się jej już pozbyć.
   — Nie interesuj się — odparłam obojętnym głosem i wtedy dotarło do mnie, że ciągle trzymam ją za nadgarstek. Prychnęłam, puściłam i skierowałam się w stronę wyjścia, ale coś mi przeszkodziło. Laska się nie poddawała, bo powtórzyła swoje pytanie i chwyciła moją dłoń, po czym szarpnęła w swoją stronę, chcąc mnie najwyraźniej powstrzymać przed wyjściem i zmusić do odpowiedzi. Użyła jednak więcej siły niż pewnie zamierzała, bo jej szarpnięcie było na tyle silne, że potknęłam się o własne buty, i, nie mając w niczym oparcia, wyłożyłam się w jej stronę. Skończyło się to tym, że obie wylądowałyśmy na podłodze, ja na Kendall. Miałam ochotę parsknąć jej prosto w twarz, a z drugiej strony...
   — Lubisz dziewczynki? — wymruczałam cicho, prosto w jej usta, dłonią podpierając się tuż obok jej ramienia i patrząc wyczekująco w jej oczy. Na moich wargach igrał niewielki, pewny siebie uśmieszek, a ja czekałam na odpowiedź, bądź jakiś sensowny ruch dziewczyny (jak przyjęcie zaproszenia do flirtu).


Panno Kendall Tatum Collins?
+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz