17 maj 2018

Od Kendall

Pośpiech zdecydowanie był moim sprzymierzeńcem w walce z czasem, zresztą nierównej. "Gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy", czy aby na pewno? Do ósmej brakowało kilku minut, a ja zwinnie wymijałam ludzi na dziurawym chodniku, co było niezwykłym utrudnieniem, pomijając to, że przeszło dwa razy to wskoczyłam w dziurę, to źle stąpnęłam. W takich niedawno nadwyrężona kostka dawała o sobie znać, zmuszając mnie do utykania na prawą nogę. Od studia dzieliło mnie półtora kilometra, co raczej nie zajmie mi tylko kilku minut. Wzdychając, kontynuowałam przedzieranie się przez tłum, obserwując zgiełk miasta. Mieszkanie w centrum mi nie służy, choć dotarcie w różne miejsca wydawało się na ogół proste, to był tylko mit. Przejście z parku do mojego mieszkania zajmowało niemniej niż dwadzieścia minut pieszo, skuterem nieco krócej, w niedzielę zaś nie warto było wychylać nosa zza ściany budynku. Dziś był piątek, choć uderzająco podobny do poprzednich dni, tak naprawdę inny, bo ostatni. Za to najbardziej pracowity. Swoją drogą, ciekawe co dziś zgotuje mi szef. Z pewnością kolejne zlecenie.
Zdyszana przekroczyłam próg studia Clifforda.
— Raczyłaś się zjawić — skwitował krótko Fredrick, biorąc kolejnego gryza grubszej od niego samego kanapki. Spojrzał na zegarek. — Ósma... siedemnaście. Coś ty robiła tyle czasu? Nie jesteś w stanie pojąć prostej rzeczy, to jest, że nie toleruję spóźniania się, a zdjęcia tego ślubu same się nie zrobią.
Ślubu?
— Ślubu? — powtórzyłam na głos pytanie, które zadałam sobie pierw w głowie. — Jest...
— Piątek — dokończył za mnie. — Sesja w plenerze, twoje zadanie. Zaczynasz o dwunastej, park kilka ulic stąd. To ważne, nie możesz zawalić.
Skinęłam głową, na znak zgody i zarazem obietnicy. Skoro według Freda miałam się postarać, musiałam to zrobić. Konsekwentny i pełny ambicji nie dałby mi kolejnej szansy, gdyby nowożeńcy nie byli zadowoleni ze zdjęć, to do przewidzenia. Każdy jego ruch był do przewidzenia, po trupach do celu. Czy go lubiłam? Nie, nie lubiłam. To też było do przewidzenia. Clifford jest tego świadomy, ale mimo wszystko nie myślałam o innej pracy. Gdyby nie on, lubiłabym to studio, wnętrze ma swój klimat, ładnie urządzone, sprzęt profesjonalny, nigdy nie narzekaliśmy na brak zleceń bądź pracy. Czułam się dobrze.
Dlaczego tak się denerwował, skoro dopiero na dwunastą przybyć miała para młoda, chcąca zrobić sobie plenerowe zdjęcia? Poprosiłam Alyssę o kubek gorącej kawy, bo chociaż nie piłam jej często, zmęczenie wzięło górę, zmuszając mnie do wypicia "małej czarnej". Nie zajęło mi to dużo czasu, przed dziesiątą byłam w pełni przygotowana do wyjścia. Nie, przeczekanie dwóch godzin nie uśmiechało się do mnie.
— Wolne? — szepnęłam, chowając się za ladą do Alyss.
Kiwnęła energicznie, odpowiadając, że szef poszedł do marketu niedaleko. Wyskoczyłam zza mebla, śmiejąc się w głos. Oświadczyłam koleżance, że wrócę wpół do dwunastej i poprosiłam, aby skłamała, wymyślając pierwszą lepszą wymówkę typu "Poszła do domu, bo zapomniała telefonu", co swoją drogą do najbezpieczniejszych wymówek nie należało, mógł mnie skarcić za słabą pamięć i wyjście z pracy. Trudno, nie miałam zamiaru kisić się w jednym pomieszczeniu tyle czasu. Moim celem stała się galeria handlowa, a w niej jedna z małych knajpek, należąca do ulubionych. Należało coś zjeść, mój żołądek był niemal pusty, wyłączając poranną kawę.
Podążałam wyuczoną na pamięć drogą, która prowadziła do owej galerii, kiedy moim oczom ukazała się czarnowłosa postać, ubrana w podarte ciuchy. Przemykała się za płotem, najwyraźniej licząc, że nikt jej nie zobaczy. Nie wyszło.
Niby dziewczyna jak dziewczyna, ale... przykuła mój wzrok. No to pobawimy się w stalkerkę.
Mknęła niczym strzała między uliczkami, przeskakując przez płoty i śmietniki, aby dostać się do kolejnego zaułku, ciemnego jak przeważająca część innych. Po długim biegu zatrzymała się, oddychając głęboko.
— Scena jak z filmów, przeskakująca rozmaite przeszkody laska, a za nią przypadkowa osoba, zaciekawiona, co zrobi dalej. — przeskoczyłam z nogi na nogę. — Collins, Kendall Collins.


Mallory?
Przepraszam, nie wyszło, ale grunt, że coś!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz