21 lut 2020

Od Kaia cd. Izzy

To co ja tam mówiłem wczoraj o tym, że nie chcę jej widzieć czy jakieś inne głupoty? Nie pamiętam. Jak stoi przede mną taka skruszona, przepraszająca, aż mnie złapało za serce. Powoli przestaje mi być głupio za moją nie konsekwentność i chwiejność humoru. Nic nie mogę na to poradzić, że tęsknię trochę to takiego wewnętrznego ciepełka i takiej przyjemności... znaczy no to się chyba tam szczęście nazywało. Tak mówiąc już poważnie, to wahanie się między euforią, a kompletną depresją z przejawami furii dla urozmaicenia, jest strasznie męczące. Patrzę na ciasteczka, a później podnoszę na nią wzrok. Wypadałoby się wreszcie odezwać.

- Nie jesteś aż tak wredna, żeby mi dawać jedzenie... - odpowiadam, na co odpowiada mi krótki i cichy chichot dziewczyny. To z kolei wywołuje u mnie łagodny uśmiech. Rzeczy, które ta dziewczyna ze mną robi.... Wewnętrznie kręcę głową na samego siebie,
- A jedzenie to jakiś najlepszy sposób na odkupienie win? - pyta, a ja kiwam głową.
- Na szczęście do tej pory wiedział o tym tylko Nath, bo inaczej byłbym dwa razy grubszy - mruczę pod nosem, powodując u niej ponownie śmiech. Wydaje się, że atmosfera między nami się nieco rozluźniła, jednak do przyjacielskiej czy chociaż całkowicie pokojowej relacji to pewnie nam jeszcze daleko.
- Widzę, że Nath oprócz pracy tutaj jest też zawodowym dokarmiaczem ciebie - już na głos chichocze, aż cała dygocze, uśmiecham się pod nosem. Fakt. Dodać do tego tylko nańkę, pielęgniarkę, prawnika i wyjdzie coś na kształt Nathaniela.
- Czasami wydaje mu się, że jest moim starszym bratem, albo ojcem nawet - wzruszam ramieniem. - Zresztą z moją zdolnością do robienia sobie krzywdy to nie ma co mu się dziwić - wskazuje palcem na moją rękę, a ja przewracam oczami. - To nic takiego.
- Obandażowana od nadgarstka po same palce, oczywiście, że nic takiego - odpowiada kompletnie poważna, a nawet jakby trochę naburmuszona moi bagatelizowaniem tej sytuacji. Chyba nie tylko ja tutaj mam huśtawki nastrojów. Znowu przewracam oczami.
- Daj lepiej te ciasteczka - podaje mi pudełeczko, które od razu otwieram i pakuję do ust jedno całe. Po co się ograniczać? Dziewczyna patrzy na mnie z dużymi oczami, jakby w życiu czegoś podobnego nie widziała. Marszczę brwi i zerkam na nią. - No co?
- Jest ich więcej, nie musisz tak łapczywie jeść - odpowiada, ale nie zwracam uwagi na jej komentarz, znowu wpycham całe ciasteczko do ust. Wskazuję głową na drzwi, chwilę patrzy zdezorientowana, a później spuszcza delikatnie głowę i łapie za klamkę. Wychodzimy oboje, ale zamiast się zatrzymać ona od razu kieruje się do wyjścia,
- No i gdzie idziesz? - mówię zaraz po skończeniu ciasteczka. W tej części salonu zapada cisza, znowu się wszyscy patrzą. Jak ja nienawidzę wścibskich ludzi. Izzy również się zatrzymała i patrzy na mnie jak sarna. Znowu te duże oczy. O mój Boże, dlaczego ona mnie zmusza do mówienia. Czy to nie jest logiczne, że ma zostać? Czy to ona za dużo myśli, czy ja za mało tłumaczę?! No już, uspokój się. - Teczkę weź - wskazuję na teczkę stojącą przy recepcji, niepewnie do niej podchodzi i łapie za pasek, zawiesza ją na ramieniu. Kiwam głową w stronę głębi salonu, nie jestem do końca przekonany czy za mną idzie, ale z drugiej strony to nie chcę się upewniać i odwracać. Dopiero po jakimś czasie słychać kroki. Reszta osób znajdujących się tutaj chyba nadal jest w szoku. Przechodzimy korytarzem do małego otwartego pokoiku, ze szklaną przednią ścianą. Jasny, pełen luster i przeróżnych rysunków. - Witam w moim królestwie - mówię, kiedy jestem pewien, że Izzy zdążyła wejść do pomieszczenia. Odwracam się akurat, gdy stawia moją teczkę przy stoliku w kącie pokoju. Z uwagą rozgląda się i analizuje wszystko co widzi. Podchodzę do teczki i kładę ją na blacie, otwieram i szukam jednego z rysunków. Właściwie to nie powinienem mieć nikogo w ciągu najbliższej godziny, jednak zawsze wolę być wcześniej, wszystko sobie przygotować, przeanalizować omówiony projekt, jeśli już taki jest. W tym przypadku klientka chciała wcześniej dostać gotowy projekt do zaakceptowania, ponieważ nie da się ukryć, jest to na tyle duży tatuaż, że powinien być on dopracowany do najmniejszych szczegółów. Zerkam na Izzy. Stoi jak mała sierota i się rozgląda.
- Wiesz, możesz usiąść jeśli chcesz - śmieję się na jej widok. To chyba najbardziej niewinna i zagubiona postawa jaką jest w stanie przyjąć. - Nie zjem cię.
- Nie jestem taka pewna... Chyba wszyscy się przestraszyli wcześniej... - wraca do tej sytuacji sprzed chwili. Wzruszam ramionami.
- Ale mi nie zależy na tym, żeby oni się mnie nie bali - odpowiadam. O proszę, czyżbyś przemówił właśnie ludzkim głosem? Świat się kończy.
- A jaka jest różnica ze mną?
- Duża - odpowiadam nie patrząc na nią. Analizuję mój rysunek. Wszystko wraca do normy, przecież nie można być zbyt czułym, czy w ogóle się rozczulać, bo dała mi ciasteczka. Tak tylko nadmienię, że bardzo dobrze ciasteczka. Przysięgam czasem bardziej przypominam rozpieszczonego kota niż dorosłego człowieka.
- To mało konkretna odpowiedź - zauważa, zdążyła się również usadowić na fotelu dla klientów. Oczywiście, jakby nie było innego miejsca żeby usiąść.
- Równie mało konkretna jak nasza znajomość, więc chyba wystarczająca - odpowiadam odchodząc od stolika i zaczynając szukać kilku rzeczy po półkach. Muszę się upewnić, czy na pewno wszystko jest na stanie.
- A co to ma znaczyć? - bez patrzenia na nią wyczuwam małe uniesienie dumy i uniesienie brwi. Wzruszam ramionami.
- To, że prawie nic o sobie nie wiemy, a zachowujemy się jak stare małżeństwo po rozwodzie? - moje porównanie wywołuje u niej tylko śmiech.
- Trochę nie rozumiem, czego ode mnie oczekujesz.
- Oczekiwać, to ja nie mogę chyba niczego - wzdycham przeciągle i odwracam się do niej twarzą. Wreszcie od wyjścia z kantorka, stajemy znowu twarzą w twarz. - No nie wiem. Chodzi o to, że... - wzdycham przeciągle. Myślę, mam wrażenie że mija dobrych kilka minut, zanim znowu się odzywam. - Chcesz po prostu zostać? Sam tych ciasteczek nie zjem.
- No jeśli ceną jest niezmarnowanie się ciasteczek...
Godzina mija na moim krzątaniu się po całym pokoju, trochę biegam po salonie, Izzy nadal uporczywie siedzi w tym samym miejscu i podjada ciasteczka, wmuszając kilka we mnie jakoś w międzyczasie.  Ogólnie bardzo mało ze sobą rozmawiamy. Kiedy otwieramy usta, zbyt naturalnie wychodzi z nich kłótnia, żeby nawet próbować ze sobą rozmawiać. Cisza zostawia między nami wiele niedomówień, co powinno mi tak naprawdę nie przeszkadzać z moją manią ochrony wszelkich informacji na mój własny temat, ale wiem też, że nie pomoże to wyjaśnieniu sytuacji między nami. Właściwie jakiej sytuacji? Ciągnie nas do siebie i tyle, a ja nie lubię znajdować się w takiej sytuacji. W pewnym momencie Izzy coś wspomina, że jestem bardzo małomówny, a na pierwszy rzut oka wydałem się jej bardzo wygadany. Sam nie wiem co jej na to odpowiedzieć, kłócić się to ja potrafię, ale prowadzić normalną rozmowę? Ee, za dużo wysiłku trzeba by w to wkładać.
- Nie lubię mówić - odpowiadam niepewnie jakoś. - Od jakiegoś czasu wolę po prostu rysować. Nie wiem, wtedy... to znaczy na papierze, wszystko wydaje się jakoś logiczne. Jak mówię, to już takie nie jest.
- Ogólnie czy tylko w rozmowie z kobietami? - na jej ustach pojawia się wymowny uśmieszek. Krzyżuję ręce na piersi.
- A jak myślisz?
- No tak... czyli jesteś niezręczny społecznie - wzdycha dramatycznie, a ja przewracam oczami.
- Po prostu nie lubię ludzi. Czy to niezręczność?
- Ale dlaczego tak bardzo ich nie lubisz? - bo nie mogąc znieść siebie jak mam znosić innych? Może lepiej, że nie zadałem jej tego pytania. Patrzy na mnie uporczywie, aż w końcu odwracam wzrok. Nienawidzę kontaktu wzrokowego. - Dlaczego nic nie mówisz? Może własnie w tym problem, że nie mówisz, nie próbujesz się wytłumaczyć.
- Uwierz mi, byłem u kilku psychologów i psychiatrów w moim życiu, najlepszym z nich nie będziesz, więc nie mów mi jaki mam problem w moim życiu, bo nic o nim nie wiesz - odpowiadam bardzo spokojnie, na tyle spokojnie i melancholijnie, że aż sam siebie zdziwiłem.
- Może potrzebujesz pomocy kogoś innego - jej łagodny ton mnie irytuje. Nie jestem przestraszonym dzieckiem. Krzywię się. - Narysuj coś dla mnie - szybko przenoszę na nią wzrok. Mrużę oczy. - No co?
- Nic - podchodzę do teczki i wyjmuję z niej kilka cienkopisów. Podchodzę i siadam na obrotowym krzesełku obok niej. Łapię ją za nadgarstek i kładę jej rękę na blacie w taki sposób, abym miał dostęp do wewnętrznej strony jej przedramienia.
- Co ty robisz? - pyta nagle spanikowana, wzruszam ramionami i dokładnie wybieram odpowiednią grubość cienkopisu.
- Nie zamierzam marnować kartek. To cienkopis, zmyje się - wydaje się, że trochę uspokoiły ją moje słowa, bo się przestała miotać na tym fotelu jak ryba wyjęta z wody. Zachowuje się jakbym miał ją zaraz poćwiartować czy zrobić cokolwiek równie okrutnego. W sumie... to chyba jednak nie mam co się jej dziwić z moją zmianą charakteru co pięć minut. Przykładam cienkopis do jej skóry, zaczynam rysować, a ona się trząść. - Aż tak się długopisu boisz?
- Nie. Tylko łaskocze... - odpowiada jakby urażona moim pytaniem. Podnoszę na nią wzrok, spuszczam go na jej przedramię i tak kilka razy. Co za dzieciak. Kręcę głową.
- Jak się będziesz tak miotać, to wyjdzie krzywo - uprzedzam.
- A jak ktoś ci się tak "miota" - tutaj przewraca oczami - jak robisz tatuaż, to co wtedy?
- Zazwyczaj, przypinam mu rękę na paski, tutaj ci może wyjść krzywo, bo się zmyje, tam jest trochę gorzej.
- Trochę?
- Każdy kto tutaj przychodzi jest odpowiednio uświadomiony konsekwencji swojego działa, więc trochę - odpowiadam już całkowicie pogrążony w rysunku. Miękka jasna skóra, rysuje się po niej jak po płótnie. Zapada cisza. Po jakimś czasie dziewczyna powoli pochyla się ku swojej ręce i dokładniej obserwuje to co robię. - Jakieś uwagi?
- Nie. Masz talent.
- Już gdzieś to chyba słyszałem - odpowiadam nonszalancko. Sęk w tym, że sam nie uważam się za kogoś wybitnego, a ludzie zazwyczaj mają czelność się z tym nie zgadzać. Ja rozumiem, że coś im się może podobać, ale to chyba ja sam lepiej wiem, czy jest to coś warte czy nie, w końcu to ja jestem studentem ASP, tak? To ja mam wiedzę malarską, czy jakiekolwiek pojęcie o ogólnie przyjętej estetyce. Nie lubię jak ktoś mnie chwali.
- Mam wrażenie, że jesteś bardzo negatywnie nastawioną do życia osobą. To coś złego, że uważam, że jesteś dobry w tym, co robisz? - pyta delikatnie obrażona, znowu.
- Jeśli ktoś ma większą widzę na temat czegoś od ciebie, to lepiej wie co robi i czy jest to dobre - mówię beznamiętnie. - I tak, masz rację. Daleko mi do bycia pozytywnym.
- Dlaczego?
- Głupie pytanie.
- Nauczono mnie w dzieciństwie, że żadne pytanie nie jest głupie jeśli przez nie próbuje się coś zrozumieć - ta jej logika mnie dobija. Chcę wiedzieć, kto ją tego nauczył. Pojechałbym do tej osoby i wybił takie bzdury z głowy. Jak można czegoś takiego dzieci uczyć? Później wychodzą zamiast normalnych młodych kobiet, wścibskie krasnale.
- A mnie nauczono, że im mniej wiesz, tym spokojniej śpisz.
- Trochę ignoranckie podejście do świata - zauważa, a ja potwierdzam to skinieniem głowy.
- Chyba nie wyglądam na kogoś, komu by to szczególnie przeszkadzało, co? To wygodne, jestem wygodnicki, wcale mi to nie przeszkadza, jakbym mógł to chciałbym się urodzić w następnym życiu jako kamień, żeby nie musieć nic robić, tylko leżeć. Żyć nie umierać dosłownie - wzdycham, powoli kończąc rysunek.
- Ładne kwiaty.... Yin i yang? A co tutaj robi ten symbol? - przygląda się skończonej pracy.
- Dokładnie oddaje twoją naturę - zbieram wszystkie cienkopisy. Prycha pod nosem.
- I kto to mówi? - pyta cicho.
- A ja swojej dwoistości natury i sprzeczności nie zaprzeczam - przerywa mi dźwięk otwieranych drzwi. Odwracam się do wejścia, stoi tam nasza recepcjonistka... Nigdy nie pamiętam jej imienia.
- Kai, klientka już jest - mówi, a ja kiwam głową.
- To ją poproś.
- A pani? - wskazuje głową na Izzy. Przenoszę wzrok na nią, a później z powrotem na recepcjonistkę.
- A czy to twój interes? - pyta lekko szorstko. Ups, jak bardzo mi nie przykro. Mówiłem już, że nienawidzę wścibskich ludzi? - Uczy się, dawaj klientkę - wtedy wychodzi.
- Uczy się? - wzruszam ramionami.
- Złaź z fotela, będziesz mi podawać wszystko jak już tutaj jesteś. Przydasz się na coś, zarobisz, same plusy, tak? - schodzi z fotela i widać, że trochę się waha.
- A jak długo to potrwa?
- Zależy - odpowiadam trochę się przeciągając, póki mam ku temu okazję. - To duża praca, więc może potrwać, ile dokładnie to ci nie powiem, jak będziesz musiała wyjść to po prostu to zrobisz. Co ty na to?
- Mam dziwne wrażenie, że to przez moje wcześniejsze wyżalanie się - jej mina bardzo szybko staje się pochmurna i patrzy na mnie z wyrzutem. - Wcale nie o to mi chodziło, żebyś się nade mną litował, bo potrzebuję jakiejś pracy.
- Ty to powiedziałaś - wzruszam ramionami i uśmiecham się. - Ja po prostu potrzebuję kogoś od brudnej roboty, bo skróci mi to czas pracy. Nath ma mnie dosyć, to się nie zgodzi, reszty nie zapytam, bo nie potrzebuję pustej laski śliniącej się na mój widok, do tego przy klientce. Ty nawet na mnie nie spojrzysz.

Izzy?
2070 słów

+40 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz