22 wrz 2020

Od Candice C.D Cain

Odzyskuję świadomość, zaatakowana nagłym, potwornym bólem głowy, wskutek którego długo nie zdaję sobie sprawy, że mam na twarzy grymas cierpienia i dezorientacji. Otacza mnie miękkość i ciepło pościeli, a mimo to czuję jak moim ciałem targają równomierne drgawki, jak mi zimno i duszno na zmianę. Czołgam się po pustym materacu — Caina tu nie ma, jednak niewiele mnie to obchodzi, gdy w mgnieniu oka moim priorytetem staje się łazienka. Nie wiem, co się dzieje ze mną, moją pamięcią i niepokoją mnie nagłe mdłości, które skłaniają mnie do zwrócenia posiłku, o jakim nawet nie miałam pojęcia.

Siedząc na skraju wanny, wpatruję się w swoje smutne, zmarnowane odbicie. Pierwszy raz jestem zdania, że lustro powinno pęknąć na mój widok. Ba, nawet po niezłej imprezie z Izzy, nie pamiętając co i jak, nie czułam się i nie wyglądałam tak, jak teraz. Skulona w sobie, z dziurą w pamięci, z niesamowitym, wyżerającym bólem głowy i tą falującą pustką w żołądku. Skupiam się i staram przywrócić do umysłu cokolwiek, co wydaje mi się choć odrobinę prawdziwe, niemające wspólnego z nocnym majaczeniem i snami. Przed oczami błyskają mi tylko pojedyncze fragmenty poprzedniego wieczoru — wracałam z Cainem po Jaspera i Harvey'a. Nie mam zielonego pojęcia, jak się stamtąd wydostaliśmy, ani nawet nie chcę łączyć wątków, bo mój ogólny stan nie wróży czegoś, o czym chciałabym wiedzieć. A jednak pustka w głowie i dziwne otępienie zmusza mnie do porządnych refleksji.
Boję się, że zrobiłam coś głupiego.
Coś bardzo głupiego.
Nie wydaje mi się, bym brała cokolwiek odurzającego. Ani piła. Nie przypominam sobie nawet kieliszka mocnej, nixiańskiej wódki, o jakiej tyle tu mówią, zresztą w życiu nie napiłabym się w towarzystwie tych trzech idiotów.
Przemywam twarz wodą, odkrywając przed światem istnienie resztek makijażu na mojej skórze. Krzywię się, wycieram tusz przemykający po mojej powiece, rozmazując go bardziej. Koszmar. Wyglądam jak koszmar. Skupiam się więc tylko na tym, by pod prysznicem przywrócić się do porządku, następnie odświeżyć twarz i nadać jej nieco żywszego wyrazu, w czym pomaga mi niewielka ilość makijażu. Gdyby nie to, że potrafię odczytać swoje zmieszane myśli, to teraz, patrząc w odbicie, widziałabym dziewczynę kompletnie pozbawioną trosk. Kiedy wychodzę z łazienki, moim problemem staje się nadmierna suchość w gardle i niemiły dla nozdrzy dym papierosowy wpadający zza otwartego balkonu. Wiatr musiał poruszyć zasłoną, bym uświadomiła sobie, że ogarnia mnie zimno Nix. Na tacy śniadaniowej została tylko kawa, talerz pod przykryciem i parę świeżych owoców. Zapach jakiegokolwiek jedzenia powoduje, że znów robi mi się niedobrze, ale cudem hamuję torsje.
— Byłem prawie pewien, że już odleciałaś do krainy wiecznego szczęścia. — Z balkonu dobiega mnie beznamiętny głos Caina. Nie mija kolejna chwila, a mężczyzna wraca do wnętrza apartamentu, niemal od razu dając mi poczuć cuchnący dym roznoszący się dookoła niego.
Nie mam ochoty na odgryzanie się. Po prostu nie mam. To dowód, że jest ze mną fatalnie.
— Jeszcze pół godziny temu byś się nie pomylił — odpieram, siadając na łóżku. Czuję, że dezorientacja jest wszystkim, co teraz widoczne na mojej twarzy. — Co się działo wczoraj?
Na te pytanie Cain oddaje mi spojrzenie. Nie wygląda, jakby chciał powiedzieć cokolwiek. Brak zupełnego zainteresowania moim pytaniem jest typowo cainowym mechanizmem, za którym może kryć się coś więcej.
— Cain?
— To nie coś, co chcesz usłyszeć. Zresztą mamy dużo gorszy problem — odpiera, ale mój umysł zacina się na pierwszym zdaniu, jakie usłyszałam. Krzywię się w niezrozumieniu.
— Jak to coś, co nie chcę usłyszeć?
— Nie chcesz tego usłyszeć, a ja nie chcę o tym mówić i myślę, że wyrażam się na tyle jasno, byś przestała zadawać głupie pytania.
— To nie ciebie męczy zgaga i mdłości, gburze — syczę. — Nie ty nie masz pojęcia, co się działo i nie ty masz dziurę w pamięci, chyba że tamtego wieczoru dzieliliśmy się towarem, w co akurat bardzo wątpię.
Cain milczy, zwracając się z powrotem na balkon. Unoszę jedną brew w niemałym podziwie. Właśnie mnie zignorował, oszczędzając przy tym na wszystkich tekstach, które miałyby na celu mnie urazić. Coś jest ewidentnie nie tak, a znam go — choć to za dużo powiedziane — na tyle, żeby stwierdzić, że zachowuje się tak tylko zły albo przybity Cain.
Jedyne, co nie poddaję wątpliwościom, to to, że musieliśmy wrócić naprawdę późno, a to z kolei oznaczało jedno... wpadliśmy na Erica. Chowam bojowy nastrój w kieszeń i wzdycham głośno, co wprowadza do mojego organizmu nutę pozornego opanowania. Za wszelką cenę, nawet udawania spokojnej, muszę dowiedzieć się więcej.
Wychodzę za Cainem na balkon i opieram się o przemarzłą barierkę. Temperatura na zewnątrz dzisiaj nie rozpieszcza, ale jest całkiem znośnie jak na Nix. Mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, że panuje ciepło w porównaniu do nocy, podczas której Cain zamknął mnie na balkonie i miał z tego nieironiczny ubaw.
— A ten „gorszy problem”?
Cain znowu odpala papierosa. Zanim mi odpowiada, zaciąga się dymem.
— Za moment będziemy mieli diabła na linii — odpiera zdawkowo. — Podobno Eric zdołał ją uspokoić, ale nie wierzę, że to ma trwały efekt.
— Savannah? — Marszczę brwi. W mojej głowie pojawia się jeszcze większy mętlik.
Co musiało się stać, że Savannah chce z nami rozmawiać? Gdzie my, do chuja, że tak powiem, wylądowaliśmy tamtej nocy i jak to się skończyło? Wewnętrzna pesymistka mówi mi, że skończyło się bardzo źle, ale w tej sytuacji nie ma czegoś takiego jak optymizm.
— Nie, Czerwonego Kapturka — mówi aż nazbyt sarkastycznie, a ja przewracam oczami. Skupiam się teraz na tym, jak mam się zachować, ale bez żadnej wiadomości o tym, co się stało, nie potrafię niczego przewidzieć.
— Jak mam się zachowywać? — mówię na głos, bez żadnych ogródek, co odsłania mój niepokój. Radzę się Hawthorne'a. Chyba właśnie zaliczam dno.
— Jak ktoś, kto został naćpany.
— Jaki?! — Robię się blada.
— Kurwa, Snow, brak ci piątej klepki, ale nie sądziłem, że jesteś głucha. — Wyrzuca papierosa za balkon. Cain wydaje się zwisać na skraju cierpliwości i to wcale nie z mojego powodu, choć pewna nie jestem. — Choć raz nie próbuj wyprowadzić mnie z równowagi po tym, jak ktoś inny cię już w tym wyręczył. Mimo że dbają o to, bym był sam, z dala od ludzi i mediów, ty jesteś w tym momencie kimś, kto zabiera mi tą przestrzeń, która należy mi się jak psu buda. Najlepiej...
— Najlepiej co? — Gwałtownie podchodzę bliżej, prawie stykając się z jego klatką piersiową. Cain lustruje mnie wzrokiem. — Dlaczego jesteś tak naburmuszony? Jeśli jest coś, czym zawiniłam, a tego nie pamiętam, to nie zachowuj się jak ostatni bachor, tylko powiedz mi to prosto w twarz. Jest szansa, że za to nie oberwiesz.
— Doprawdy? Wczoraj nie zachowywałaś się tak, jakbym miał oberwać — odparowuje, na co marszczę brwi. W jego oczach na jedną chwilę pojawia się błysk rozumu i zamyka usta, zaciskając przy tym szczękę. Potem odsuwa się na bok i znów opiera o barierkę.
On nie mówi już nic, a ja nie mam nerwów, by pytać. Od niego i tak niewiele się dowiem. Wycofuję się wgłąb apartamentu. Prawie dostaję ataku serca, gdy dostrzegam Jaspera kończącego za nas nasz serwis śniadaniowy.
— Snow, ty żyjesz! — Odkłada ciastka zbożowe, a raczej pozostałości z nich. W tym samym momencie wyjmuje też słuchawki z uszu. — Przeszła ci już faza na Hawthorne'a?
— Jaka, kuźwa, znowu faza?
— Och, doszła do siebie — mruczy bardziej do siebie, niż do mnie. — Szkoda, bo było nawet zabawnie.
— Jaka faza?! — Powtarzam się. Zdecydowanie za dużo się powtarzam. Masuję skroń i biorę głęboki oddech, taki, na jaki tylko mnie stać.
— Poza tym nadal masz na sobie ten koronkowy, czerwony stanik? Bo nie jestem pewien, czy go w końcu zdejmowałaś, czy nie... — Zamyśla się. Mrużę oczy, wiedząc, że jeszcze słowo, a będę skłonna popełnić morderstwo z premedytacją. — Całkiem miło mi się na to patrzyło, ale Cain, pan maruda i niszczyciel uśmiechów dzieci musiał wszystko zepsuć.
— O czym ty, człowieku, mówisz? — Mam ochotę wepchnąć mu dłoń do gardła i ją tam zacisnąć. Jasper pobudza moje sadystyczne, niezbyt miłe zapędy.
— Ty chuju, jak pyta, to znaczy, że nic nie wie, a skoro nic nie wie, to chciałem, żeby tak zostało. W jakiej gęstości żyjesz? — Jasper dostaje w tył głowy od Caina.
— Właściwie po co tu jesteś? — wtrącam się, ucinając ich bezsensowną dyskusję, jakby to, że poruszenie tematu mojego stanika i fazy na Hawthorne'a było najmniej istotną rzeczą w świecie.
— Połączyliśmy się z Sav. Chłopaki już sikają ze strachu i napięcia, więc kazali mi iść po was, żeby nie musiała dłużej czekać z wpierdolem.
Zerkam na Caina, Cain zerka na mnie. Nie wymieniamy się optymistycznymi spojrzeniami, ale nie zamierzamy też stać dłużej w miejscu. Nie mogę powiedzieć, że do apartamentu Erica wchodzę z podniesioną głową. Gdyby tak było, sama wiedziałabym, iż to kłamstwo. Już samo bycie w zasięgu kamerki sprawia, że spinam się niezręcznie, choć jestem prawie pewna, że prezentuję się w miarę naturalnie. Savannah jeździ po nas wzrokiem. Na ekranie o nasyconych kolorach czerwień jej ust wygląda jeszcze intensywniej.
— Hej, Sav, podziękuj laptopowi za to, że tak dobrze tuszuje twoje zmarszczki — komentuje Cain.
— Ach, tak? Ciekawe komu ty będziesz dziękował, gdy ktoś zatuszuje twoje wybryki, które wylądowały w gazecie i są na ustach pieprzonych szych biznesu. A oni lubią sobie dopowiadać pewne rzeczy. I dla twojej wiadomości, Cain, to nie działa na twoją korzyść. Powiedzcie mi, gdzie robię błąd? — spytała zimno, niczym matka do gromady nieznośnych dzieci, które na te pytanie spuszczają głowę nisko w geście żałowania. Oczywiście żadne z nas nie wygląda, jakby ogarniał go głęboki żal. Jesteśmy tylko odrobinę skonsternowani, ze mną na czele, bo nie mam pojęcia, co robiłam parę godzin temu.
— Sav, mogłaś przylecieć i bawić się z nami! Nie, żeby coś, ale jestem całkiem dobry w kręgle, mogłabyś mnie za coś pochwalić, pomijając moje dobre żarty i tyłek — rzuca Jasper, jako jedyny rozbawiony w tej sytuacji. Właściwie zdaje mi się, że celowo chce rozluźnić te napięcie, ale Savannah najwidoczniej nie jest zainteresowana tą koleją rzeczy. Spoglądam na Harvey'a. Siedzi cicho, tylko słucha. Cain nie patrzy nawet w ekran. Bezczelnie ignoruje Sav, choć sądzę, że w rzeczywistości słucha tego, co ma do powiedzenia, tylko stwarza pozory, że jest odwrotnie. Nawet gdyby myślał teraz o tym, co zjeść na kolację, to zupełnie nie moja sprawa. 
— Jasper, to nie jest dobry moment — mówi Harvey. 
— Posłuchaj jego rady — rzuca Savannah niezbyt uprzejmie. — Kolejna kwestia. Nie chcę, żebyście byli święcie przekonani, że każdy taki występek będzie tolerowany. Zachowujecie się jak pieprzone psy spuszczone ze smyczy, tylko że ja potem po was sprzątam. Candice. — Kiedy słyszę swoje imię, prawie dławię się własną śliną.
— Tak? — unoszę nieznacznie głowę, starając się mieć kontrolę nad głosem.
— Zapewne wiesz, że dopilnowanie ich należało do twoich obowiązków. Nie tylko na to wszystko pozwalałaś, ale i w tym uczestniczyłaś, czego nie mogę tolerować. Nie po tylu sytuacjach. Chyba zdajesz sobie sprawę, że muszę być konsekwentna. Lada moment wypłacam ci pierwszą i ostatnią wypłatę. 
Na chwilę grunt znika spod moich nóg. Pierwszą i ostatnią. Czuję wypieki zawstydzenia na twarzy. Spodziewałam się wszystkiego, ale zdecydowanie nie tego. Nie zwolnienia. Choć to w cholerę niewdzięczna praca, zależy mi na niej. Savannah jest na skraju nerwów, mogę ją nawet zrozumieć, ale nie mogłam siedzieć tu zupełnie cicho, pomimo że miała rację co do moich błędów. Nie powinnam w ogóle godzić się na kręgle, a tak się składa, że wtedy byłam jeszcze w pełni świadoma.
— Proszę dać mi jeszcze szansę... kompletnie nie wiem, co się wczoraj stało, ale do tej pory broniłam wizerunku Caina naprawdę dużym kosztem. — Na przykład przenocowaniem go u siebie, gdy się upił. — Nie powiem, że to praca moich marzeń, ale nie chciałabym tego spaprać po tylu nerwach włożonych w to.
— Mogę to zrozumieć. Sama straciłam już na tym tyle nerwów, że utrata pracy i zarobków byłaby mi nie na rękę. Jednakże... 
— Naprawdę sądzisz, że ktoś inny będzie w stanie wytrzymać dłużej niż Snow? Bo jeśli tak sądzisz, to uważałem cię za rozsądniejszą agentkę. A ja nie przestanę niszczyć kolejnych nianiek, więc naprawdę uważasz, że opłaca ci się ściągać tu jakąś cnotkę, która jeszcze tego samego dnia wybiegnie z płaczem? — rzuca Cain. Spoglądam na niego z takim zdziwieniem, jakbym właśnie usłyszała coś nieprawdopodobnego. No i usłyszałam. 
— Masz teraz grubsze sprawy na głowie, niż zwolnienie twojej opiekunki. I musi się nimi zająć nikt inny, jak ja. Dzięki tobie nawet zapomniałam, co to jest czas wolny. — Savannah tkwi przy swoim, choć po jej wyrazie twarzy nie mogę jednoznacznie stwierdzić, że jej decyzja o zwolnieniu mnie została podjęta przez cokolwiek innego, niż poczucie obowiązku i złamanie reguł na umowie. Istniał cień szansy, że po prostu musiała to zrobić. 
— To była głównie nasza wina, że skończyliśmy, jak skończyliśmy — mruczy Harvey. — Candice nie była później sobą i to też była nasza wina. Co prawda wina Jaspera, bo debil zawsze zostanie debilem, ale... au! — syczy, kiedy Jasper trąca go pięścią w ramię. 
— A niedojeby, takie jak Lawson, zostaną niedojebami, ale ich kochamy! No, tak czy owak, jestem za chłopakami. To, że Snow ma swoje zdanie, jest ciekawą odmianą na inne panienki, które bały się Caina. 
Słyszę, jak Sav nabiera powietrza do płuc, ale długo nic nie mówi.
— Finnegan, mógłbyś coś powiedzieć w tej sprawie? 
Eric drapie się po głowie, obserwując twardą jak kamień twarz kobiety w laptopie. Emocje ściągają mnie już do tego stopnia, że muszę usiąść na podłokietnik fotela, na którym siedzi Cain. 
— Wiesz... nie uważam, że to, co zrobili, było dobre. Sam byłem zły, ale musimy pamiętać, że trudno nie mieć potknięć w takim otoczeniu — zaczyna. — Póki co, Candice spisywała się dobrze, do tego ma równo pod sufitem, więc powinniśmy dać jej szansę. 
Savannah wzdycha ciężko.
— Wprowadzicie mnie do grobu. Dobrze wiec. — Masuje skroń. — Snow, masz jeszcze jedną szansę. Starajcie się trzymać z dala od problemów, inaczej was znajdę, a nie potrzebuję wiele czasu, by przetransportować się do innego kraju. Candice, za parę godzin sprawdź kartę, którą dostałaś ode mnie na początku. Pięćdziesiąt tysięcy powinno wpłynąć jeszcze przed wieczorem. To się dobrze składa, bo w nixiańskiej galerii zaczęły się markowe wyprzedaże. — Uśmiecha się do mnie wymownie. — Nie zapomnij zabrać ze sobą Hawthorne'a.
— Co kurwa? — odzywa się mężczyzna. 
— Słyszałeś — odpieram i z powrotem patrzę na agentkę Caina. — Dziękuję, że mogę zatrzymać pracę. Może to głupie, ale nawet przywiązałam się już do tych idiotów. — Teraz, wyciągając Hawthorne'a na zakupy, będę mogła wykorzystać sytuację i wypytać go o wszystko, co dotyczyło wczorajszej nocy. Cokolwiek powiedziałam, musiałam wiedzieć, co to było.

Cain?

+40 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz