9 wrz 2020

Od Candice C.D Izzy

Koszmar powoli mija. Mogę to stwierdzić chociażby dlatego, że serce nie kołata mi już w piersi. Oddycham spokojnie, miarowo, pomimo iż nieznośny ból krząta mi się po głowie i bezustannie tam pulsuje. Nie potrzebuję wielu przekonywań, by zgodzić się na propozycję przyjaciółki. Przesiąkłam atmosferą tego domu do tego stopnia, że nawet mój pusty żołądek przeżywa lekkie skręcania, przypominając mi o tym, co mogło się wydarzyć. Jestem jednak całkowicie bezpieczna — ba, Amara się do tego przyczyniła, więc podświadomie złożyłam sobie przysięgę, że przestanę dogryzać jej na każdym kroku. Nie zasłużyła sobie na to, pomijając jej przesadne, wścibskie zachowania, dzięki którym jednak zostałam odnaleziona, zanim cokolwiek się wydarzyło.

Nie wiem dokładnie którędy idę, ale prowadzi mnie słup światła księżycowego przedostający się szparą w drzwiach.
— Co to ma, do cholery, być? — pytam zmęczonym głosem, marszcząc brwi, przy czym ból głowy staje się bardziej dotkliwy.
Patrzę prosto w wybite okno. Izzy spogląda na mnie, jednak nie dostaję od niej odpowiedzi, a przynajmniej nie jednoznacznej. Pociera jedną dłoń o drugą i uśmiecha się niezręcznie.
— Stłuczona szyba — odpowiada.
Przewracam oczami. Dobrze, doceniam za wysiłek, ale za ten przebłysk dyskrecji na miarę ninja już nie. Chcąc dostać się do zamkniętego domu, nie wiedząc, czy ktoś jest w środku, pierwsze, co się robi, to na pewno nie wybicie okna. Do tej pory sądziłam, że to ja i Izzy jesteśmy niewybaczalnym duetem dla tego świata, ale Izzy-Amara przewyższa wszystko.
— No co? Musiałyśmy coś poświęcić, by jak najszybciej tam wejść, w tym przypadku ucierpiała tylko szyba, nie czyjeś życie, i jakoś nie jest mi z tego powodu źle — podkreśla dziewczyna, wzdychając.
W tym samym pomieszczeniu dostrzegam drzwi. Mortensen otwiera hamujący je od środka zamek i po chwili obie możemy odetchnąć pełną piersią, wdychając nocne, chłodne powietrze, które orzeźwia cały mój organizm. Powiew przegania wszelkie niewidzialne skazy, jakie dziś powstały na moim ciele — czuję się wolna od brudnego dotyku. Staram się poić tym spokojem tak długo, jak się da.
— Nie pamiętam wiele. — Przeciągam dłonią po roztrzepanych włosach, zatrzymując palce na skołtunionych ze sobą kosmykach. Opieram się o drewnianą barierę werandy, patrząc w pustą, ciemnozieloną przestrzeń działki, która niewiele się teraz różni od czerni. Na swoim ramieniu czuję delikatną, dodającą otuchy dłoń przyjaciółki.
— Wierzę w to, Candy — odpiera cicho. — Ale już jest po wszystkim. Ten fiutek dostanie za swoje, a jak nie, to sama o to zadbam.
Rzucam jej spojrzenie.
— Nawet nie próbuj — szepczę, dając sobie paręnaście sekund na zebranie myśli. — Pamiętam tylko, jak Raphael uśpił mnie niedaleko swojego auta... mam wrażenie, że kompletnie nic nie działo się aż do momentu, w którym się obudziłam — tłumaczę, ale mój głos nie przesiąka przesadną pewnością.
— Miejmy nadzieję, że to prawda. — Ogląda mnie. — Nie boli cię nic? Potrzebujesz szpitala, czegokolwiek? — dopytuje, ale zaczynam kręcić głową jeszcze zanim słyszę o szpitalu. Wtedy parskam kpiąco.
— Potrzebuję tylko łóżka i dobrego wina. Nie, Izzy, kompletnie nic mi nie jest. Boli mnie jedynie głowa, a z tym da się żyć. Szpitala potrzebuje teraz Raphael. — Obracam głowę w stronę przyjaciółki. — A to już nie nasza sprawa. Osobiście liczę, że uderzenie Amary solidnie poprzestawia mu w głowie.
— Najpierw musiałby coś tam mieć — parska.
Spokój nie trwa długo, bo pośród ciszy stopniowo narasta wycie karetki. Ten dźwięk zawsze prowokował we mnie wszystkie nerwy odpowiedzialne za niepokój, dlatego czuję, że blednę. Jestem cholernie wdzięczna, że jest ciemno.
Ktoś biegnie po drewnianych panelach, zbliżając się do nas z wnętrza domu. Nie muszę się odwracać, by po głosie poznać Amarę.
— Karetka i policja już jedzie! A za nimi jakiś samochód.
Mrużymy oczy z Izzy, starając się przebić przez rażący blask reflektorów z auta, i po chwili dostrzegamy, jak słupy światła przecina męska sylwetka. Nie muszę długo łączyć wątków, by zrozumieć, że Nathaniel przybył i że powinnyśmy szybko się ewakuować, jednak pewien fakt nie daje mi na to pozwolenia, zresztą prawo również. To też sprawia, że z automatu czuję znaczny ciężar na psychice, odrobinę cięższy niż ten, który pozostał w mojej głowie po otumanieniu.
— To nasz kierowca — kwituje Izzy. — Skuteczniejszy niż niejedno taxi.
— Kto to? — dopytuje Amara, dołączając do nas.
Mortensen osiąga szczyt swoich nerwów i przewraca oczami, nie hamując ciężkiego westchnienia, które zalegało w jej płucach zbyt długo.
— Mówię po nixiańsku?
Najprawdopodobniej nie przyszło jej do głowy, że Amarze może chodzić o imię. 
— To Nathaniel — kończę za dziewczynę, masując skroń zarówno z bólu głowy, jak i zniecierpliwienia tą anegdotą. — Brat bliźniak Izzy. Skoro wszystko, co najważniejsze, już wiemy, możemy się stąd ruszyć? — Uśmiecham się sarkastycznie. 
Dziewczyny nie próbują protestować. 

*


Pobieżnie zdaję raport policji, zmuszając się przez to do przywoływania różnych scen i wspomnień. Odmawiam wejścia do karetki, bo nie potrzebuję pomocy medycznej w odróżnieniu od dziewczyny, która wydaje się tu być znacznie dłużej niż dobę. Kiedy pozornie wszystko się uspokaja, zbudza się Raphael, jednak wyłącznie po to, by trafić w ręce policji — w życiu nie wpadłabym na pomysł, że będę świadkiem takich sytuacji, ale najwidoczniej wiele w życiu jeszcze nie widziałam. Nie miałam nawet okazji ani siły porządnie kopnąć go w przyrodzenie, tak by nigdy więcej go nie użył, lecz powiedziałam sobie, że zrobię to przy okazji, jak już wyjdzie z aresztu. Bo liczę, że tam trafi.
Zmierzamy do auta. Z każdym krokiem czuję zmniejszającą się w nogach władzę, ale ignoruję to tak bardzo, jak mogę.
— Dlaczego zawsze jak coś się dzieje, to jesteś tam i ty, i Candice? — Brat bliźniak Mortensen lustruje nas wzrokiem, choć nie powiedziałabym, że to jeden z tych surowych spojrzeń. Bardziej troskliwych. 
— Dzisiaj masz jeszcze jednego pasażera, ale nie zagłębiajmy się w temat, bo jak najszybciej potrzebuję swojego łóżka. — Izzy wsiada na przód. Ja z Amarą zajmujemy tył.
— Chociaż powiedz, z jakiego powodu ściągałaś mnie z łóżka tak późno.
Izzy spogląda na mnie wyczekująco, ale macham tylko ręką i kręcę głową. Nathaniel nie jest policją, dzięki czemu nie czuję presji, w efekcie czego po prostu rezygnuję ze składania kolejnego raportu. W gruncie rzeczy historia była całkiem krótka i tamtego dnia urwała mi się jak film w Polsacie. 
— Ofiara odmawia udzielenia wywiadu — kwituje dziewczyna. — Wyjaśnię ci, jak w końcu odpalisz auto. Ruszasz się jak dziadek po udarze.
W aucie Nathaniela krótko po tym trwa zażarta dyskusja. Izzy opowiada bratu, jak w ogóle doszło do tej posranej sytuacji, bo ja wyraziłam się jasno, że nie mam siły opowiadać tego po raz kolejny i chyba przyjaciółka dobrze to zrozumiała, bo pozwala mi teraz opierać czoło o szybę i trwać w półśnie. A choć to tylko półsen, to czuję tak błogi stan, jakbym wciąż odlatywała wskutek działania jakiejś minimalnej dawki narkotyków, o jakiej nie miałam pojęcia. Nie potrafię już rozróżnić żadnych słów, nawet żadnych głosów, które zlewają się ze sobą w jeden dźwięk — czuję, że szpony snu powoli zagarniają mnie do siebie, tak że tracę grunt pod nogami. 
Jednak nagle samochód staje w miejscu. Parę oddechów później odchylam głowę i mrużę oczy, odzyskując — co za dużo powiedziane — ostrość obrazu. Mogę wywnioskować, że stoimy na stacji benzynowej, i że przed momentem Nathaniel wysiadł z auta, tylko po to, by teraz zajrzeć do nas przez szybę.
— Nie przyjmują kart kredytowych. Potrzebuję gotówki — mówi, patrząc na siostrę.
Amara ubiega Mortensen i, ku mojemu zdziwieniu, oświadcza tylko ja mam! i wychodzi z auta ze swoją torebką. Z trudem, niczym ciężka dżdżownica przeczołguję się na środek tylnych siedzeń, by mieć wgląd na całą sytuację. Amara w najlepsze zagaduje Nathaniela, jakby okoliczności na to wcale nie były beznadziejne. 
— Nie mogą się, cholera, odrobinkę pośpieszyć? — mamroczę. — Na podrywanie Nate'a będzie czas.


Izzy?

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz