15 wrz 2020

Od Juliena cd. Chanel

Nadal nie wiem, czyj to był pomysł, ale najwyraźniej nie należał on do najgłupszych - czy to ze strony Renee lub ojca - małej się najwyraźniej podoba. Może zbyt mocno odbieram to do siebie, pamiętając, jak sam musiałem koniecznie nauczyć się grać na jakimś instrumencie z powodu skrajnie idiotycznego widzimisię rodziny. Z resztą, choć udając totalny brak uwagi na to, co robią dziewczyny, muszę przyznać, że ta obca zdała test. Poznać można to po tym, jak sama Auburn ją traktuje. Jest miła i widać, że jej zależy. Jednak wisi nad nią nieprzyjemna chmura mojej świadomości, że wynajęła ją Renesmee, pracuje dla niej, nieważne, czy to za zgodą ojca, czy bez niej. To nie pozwala mi zaufać jej w żaden możliwy sposób, nawet jeśli na pierwszy rzut oka jej intencje wydają się szczere, a ona sama niewinna. Tak, sprawia takie wrażenie, ale miałem do czynienia już z takimi ludźmi. A tym bardziej kobietami.
W drzwiach pojawia się Renee, na początku przyglądając się grze, a potem przesuwa wzrok na mnie. Przez chwilę walczymy na spojrzenia. Nie zamierzam się ruszać z miejsca, ale wiem, że w końcu nadejdzie moment ponownej rozmowy, gdzie oczywiście zostanie mi wygłoszone, że się myliłem. Wszechwiedząca Renesmee nie odpuści takiej chwili, w której mogłaby mi udowodnić, kto jest lepszy.

Odwraca się z tajemniczym uśmiechem i znika za ścianą. W tym samym momencie lekcja dobiega końca, bo Auburn wraz ze swoją nauczycielką wstają i kierują się w stronę wyjścia. Dziewczynka na odchodne rzuca mi wymowne spojrzenie i wychodzi.
Zostaję sam w pokoju i spoglądam na fortepian, który zresztą należał do mamy. Lubiła grać i próbowała nie raz mnie do tego przekonywać, choć zdecydowanie wolałem siedzieć gdzieś z boku i się przysłuchiwać. Zresztą, na klapie pod spodem były wyryte jej inicjały. Gdyby Renee tego się dowiedziała, fortepian dawno by już znalazł innego właściciela.
O wilku mowa...
Po pokoju odbija się echo uderzenia wysokich obcasów szpilek, dopóki nie zwracam uwagi i nie unoszę głowę w górę.
- Oczekuję przeprosin, mój drogi - mówi przyciszonym głosem, jakby dosyć słyszalna kłótnia z początku zajęć zasiała w niej ziarno wstydu. Ja tam jestem zadowolony.
"Uwielbiam wyprowadzać ludzi z równowagi, takie moje hobby", myślę.
- Zawsze musisz postawić na swoim? - przechylam głowę.
- Zawsze musisz coś zepsuć? - odgryza się, co kwituję teatralnym westchnięciem - Nie widzisz, że ona trochę przesadza? Jest rozpieszczona, a z tego, co pamiętam, nie jesteś jej ojcem.
- Owszem, bo jej ojca nie ma praktycznie w domu. Matki zresztą też nie ma. Nie jestem jej rodzicem, ale wychowywałem ją przez pół życia.
- Zadbam o to, abyś przez następne pół życia już nigdy się nie wtrącał - jej wyraz twarzy twardnieje, co zresztą powoduje, że i ja sztywnieję - Robisz to przez cały czas, a Malvin nadal jest pobłażliwy na te twoje humory. Wkrótce się to skończy.
- To groźba?
- Zapomniałeś? - kobieta uśmiecha się kątem ust i przesuwa palcem pierścionek z uniesioną dłonią w górę - Odkąd jestem panią Callière, moje zdanie w pewnych kwestiach się nasiliło. Dotychczas byłam dla ciebie łaskawa...
- Przepraszam - naszą przyjemną i kulturalną rozmowę przerywa głos Agnes, mojej dawnej opiekunki, a dzisiaj pomocy domowej i zarazem jedynej normalnej osoby w tym domu, która tu pozostała, piastując to stanowisko już chyba od ponad dwudziestu lat. Obydwoje kierujemy na nią całą uwagę - Chciałam tylko uprzejmie zawiadomić, że pan Callière właśnie wrócił.
- Tak wcześnie? - macocha sprawdza zegarek na ścianie i odchodzi - Przygotowałaś posiłek? - pyta się Agnes na odchodne.
- Tak jak pani kazała - odpowiada z przyklejonym uśmiechem i odprowadza Renee wzrokiem.
Podnoszę się ze swojego miejsca, wyjmując dłonie z kieszeni, w których bawiłem się kluczykami od samochodu przez całą rozmowę z tą jędzą.
Kobieta przygląda się mi z zaciekawieniem i odnoszę wrażenie, że chce coś powiedzieć, ale powinienem sam domyślić się tego.
- Rozumiem, że nie zostaniesz na obiedzie? - to pytanie miało tylko jeden cel. Sprawdzić, czy jestem gotowy bez cienia problemu i skrzywienia spełnić powinność jako syn.
O tym nie ma najmniejszej mowy.
- Wystarczy, że będę musiał się przywitać z ojcem - odpowiadam, nieco ją zbywając.
- Zaprosił tę dziewczynę na wspólny posiłek - milczę, zastanawiając się, co ma to wspólnego ze mną - A ona nie mogła odmówić - Agnes mija mnie i przechodzi przez mieszkanie, gdzie z dala dochodzą odgłosy witania się ojca z Auburn.
Chętnie uciekłbym oknem, ale to byłaby oznaka słabości. Zresztą byłem ciekawy, dlaczego ojciec zdobył się na zaproszenie obcej osoby do stołu. I oczywiście, trzeci powód, jeśli już Renesmee ma opowiadać o mnie same najgorsze rzeczy, chętnie sam tego posłucham.
Gdy pojawiam się w korytarzu, ojciec nie kryje zdumienia, stawiając Auburn na ziemię, która trzyma w rękach paczkę, najpewniej kolejny śmiesznie drogi prezent przywieziony z delegacji. Przez chwilę zapada cisza. Ukradkiem widzę, że Chanel czuje się trochę niezręcznie. Nic dziwnego, kto by się nie czuł? W obcym miejscu, z obcymi ludźmi i to z takimi, którzy bynajmniej nie wykazują optymistycznego nastawienia. A przynajmniej ja.
- Nie spodziewałem się ciebie tu zastać - nie wiem, czy był to jakiś ukryty rodzaj przytyku, ale niech będzie. Lepsze to niż "witaj ukochany synu".
- Nie szkodzi. I tak się zbieram...
- Miałeś zostać - wtrąca się Auburn, a jej stanowczy głos roznosi się po pomieszczeniu.
Wzdycham, próbując nie okazać tego, jak bardzo nie chcę tu być, aby jej nie zranić. Nie podobał mi się ten cały pomysł zostawania na cudownym obiadku z jeszcze lepszą rodzinką, ale czego innego mogłem się spodziewać? Ojciec uwielbiał odstawiać pokazówkę, a w końcu ta dziewczyna pracuje dla jego brązowowłosej żmijki. 
Rensmee nie wydaje się zadowolona, ale skrzętnie to ukrywa, nie podnosząc na mnie wzroku.
- Kwiaciarnia Chanel jest wyśmienita. Właśnie czegoś takiego szukałam. Świeżych kwiatów z dowozem - Renee posyła dziewczynie szeroki uśmiech - Jeśli współpraca będzie szła nam dobrze, postaram się, aby kwiaciarnia zdobyła renomę. Może nawet uda nam się sprowadzać kwiaty z innych kontynentów.
Udaję, że ziewam i przewracam teatralnie oczami. Auburn powstrzymuje swój uśmiech i spuszcza głowę, żeby nikt inny tego nie zobaczył.
- Świetnie - uśmiecha się dziewczynka - Julien zostanie na obiedzie, a ja pokażę Chanel jej miejsce przy stole - łapie dziewczynę za rękę i prowadzi do jadalni.
Nie zamierzam zostawać sam na sam z ojcem, dlatego też idę za nimi, zdejmując kurtkę i wieszając ją na oparciu krzesła. Niedopuszczalne.
- To pewnie będzie najbardziej niezręczny posiłek w twoim życiu - odzywam się do dziewczyny, gdy Auburn na chwilę znika, idąc odłożyć swój prezent do pokoju.
- Cóż, nie planowałam tego - o dziwo mi odpowiada, czego nie do końca się spodziewałem. Nie wiem dlaczego.
- Oni nie są przyzwyczajeni do odmów. Następnym razem naucz się bardziej asertywnie migać od sytuacji - wbijam w nią spojrzenie z kamiennym wyrazem twarzy. Unosi kąciki ust, ale jestem w stanie dostrzec, że to nie bynajmniej w geście uprzejmości. Albo przynajmniej nie bezpośredniej.
- Dziękuję za niesamowitą poradę.

Chanel?

+20 PD

1088 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz