26 paź 2020

Od Serafiny do Jake'a

 Podjechałam pod sklep. Nigdy w życiu nie widziałam takiej pustki w tym mieście. Praktycznie nie było widać ludzi, na ulicach wiatr porywał jakieś resztki gazet lub chusteczek z kawiarni. Kawiarnie bardzo lubiłam. Chodziłam do niej co dzień, a czasami nawet dwa razu dziennie. Ludzie w niej byli tacy spokojni i wyrozumiali. Z jednym uwielbiałam rozmawiać.

Może nie był on pracownikiem restauracji, ale przychodził do niej równo często jak ja. Zwał się Amon. Wysoki, czarnowłosy mężczyzna, z ostrymi brwiami i oczami równie czarnymi jak smoła. Zawsze chodził w jakimś garniturze. Natomiast dzisiaj, przerósł wszystkie moje oczekiwania. Ciemnogranatowy garniak sprawił, że zmiękły mi nogi. Wchodząc do kawiarenki uśmiechnął się szeroko widząc moją twarz. Odłożył płaszcz na wieszak i podszedł do mojego stolika. Nieśmiało się uśmiechnęłam i założyłam ręce na wysokości blatu. Usiadł i jak zwykle - jego standardowe pytanie:
- Co pani tu robi? Czeka na kogoś? Czy może zadowoli się pani moją obecnością. - zaśmiałam się na te słowa i zrobiłam łyka pysznej kawy. 
- Amon, nie masz innego powitania, niż ten monolog? - ponownie się zaśmiałam patrząc mu się głęboko w oczy.
- Wiesz no... zawsze mogę krzyczeć do ciebie cześć na końcu ulicy tak, że usłyszysz mnie siedząc tu. 
- Okej, nie było tematu... - facet prychnął śmiechem - Co później robisz?
- Miałam zamiar rozdawać ulotki o schronisku przy sklepie zoologicznym, ale sądząc po tych pustkach to prędzej jakiś wróbel weźmie ten marny papierek... Ja chcę tylko, aby znaleźć tym zwierzakom dom... Większość z nich to skrzywdzone przez poprzednich właścicieli psiaki, niedokarmione kotki i konie z wgniecionymi grzbietami... Nie wiem co mam robić, Amonie... Praca w schronisku to wielka odpowiedzialność. Pod górkę robi się, gdy nikt nie chce wziąć psiaka, który patrzy się przez kraty i myśli, że może tym razem mu się poszczęści. Dwójka z moich psów jest właśnie ze schroniska. Koty znalezione na ulicy, a konie są uratowane z interwencji. Nie masz może jakichś kolegów, którzy chętnie wzięliby jakiegoś zwierzaka. - zapytałam się praktycznie ze łzami w oczach. 
- Popytam ludzi w pracy. Oni zazwyczaj mają dobre serduszka, ale pamiętaj, że nic nie mogę obiecać. - podniósł brew, gdy na mojej twarzy zaczął się pojawiać niesamowicie szeroki uśmiech. 
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję!!! - euforia była na tyle silna, że nawet nie zauważyłam kiedy złożyłam pocałunek na jego policzku. Otworzyłam momentalnie oczy. Zrobiłam zagubioną minę i z zaczerwienionymi policzkami spojrzałam w podłogę. Mężczyzna tylko lekko się uśmiechnął.
- Jedziesz do domu czy może zostajesz na mieście? - zapytał, ostro przełykając ślinę. 
- Muszę zostać, rozdawać ulotki... - powiedziałam nadal wstydliwie spoglądając na grunt - Może zgadajmy się któregoś dnia na jakąś kolacje? 
- Mi pasuje. Masz tu mój numer. - podał mi kartkę - Do widzenia piękna. 
- Do widzenia... - czułam się dziwnie. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Najwidoczniej moje szare komórki na chwilę opuściły moje ciało i kazały samej działać. No trudno... stało się, czasu nie cofnę. Otrząsnęłam się, podziękowałam jak zwykle za przepyszną kawę i wsiadłam w samochód. W radiu znów leciały tylko smętne piosenki, które totalnie nie wchodziły mi do głowy. Nie wytrzymałam i włożyłam najbardziej lubianą przeze mnie płytę. Już na pierwszy rzut poleciał Slipknot, a po nim Ghostemane. Mnóstwo osób uważa, że nie mogliby się skupić jeżdżąc z taką muzyką przy uchu, aczkolwiek z moich doświadczeń można wywnioskować, że nawet pomaga mi to się skupić na drodze. Podjechałam pod sklep i wyjęłam całe sto sztuk wizytówek i ulotek. Nie liczyłam na dużą ilość przechodniów. Odpaliłam telefon, włożyłam słuchawki do uszu i kołysałam się w rytm muzyki. Zamknęłam na chwilę oczy. Dana piosenka pochłonęła mnie na tyle, że nie wiedziałam, w którym momencie za moimi plecami pojawił się mężczyzna, a u moich nóg pies, patrzący się na mnie merdając ogonem. Wyjęłam słuchawki i uśmiechnęłam się do mężczyzny. Na jego twarzy nie było żadnej emocji. Zmartwiło mnie to. Przeszedł obok mnie i wszedł do sklepu zoologicznego. Jego pies został na zewnątrz. Czekał na niego bardzo grzecznie, facet musiał być świetnym właścicielem. Mężczyzna wyszedł w momencie, w którym jego pies, zawołany przeze mnie, podszedł, aby zostać pogłaskanym. 
- Pracuje pani w schronisku? - zapytał patrząc na wizytówkę.
- Tak... zbieram chętnych na zwierzaki, ale cisza... Może pan chciałby pojechać, obejrzeć, może coś by się panu spodobało?
Jake? 

[676]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz