12 paź 2020

Od Serafiny cd. Raydena

 Otworzyłam oczy dość gwałtownie, tak samo gwałtownie jak praca moich płuc. Chwyciłam się odruchowo za głowę, lecz napotkałam tylko bandaże i plastry. Z wewnętrznej strony łokcia wystawała mi igła i długi kabel ciągnący się aż do kroplówki, którą trzymał jakiś facet. 
- K...kim pan jest? - zapytałam drgającym i przerażonym głosem. Mężczyzna wstał, na co zakryłam się po samą głowę kołdrą. 


- Rayden Ellar Coltrane. - podał mi rękę, na co nieśmiało odpowiedziałam tym samym gestem - Nie masz się czego bać, próbowałem ci pomóc, ale jedyne co dostałem to kopniaka.
- Przepraszam... byłam w szoku... - odpowiedziałam i zakryłam twarz w dłoniach. 
Mężczyzna zlustrował mnie wzrokiem i usiadł na krześle przy łóżku. 
- Gdzie ja jestem? - zapytałam i rozejrzałam się po obszernym pokoju.
- To nieważne. Chciałbym się dowiedzieć, czemu tak zareagowałaś i dlaczego byłaś w środku pustkowia, zupełnie sama, czołgająca się po ziemi? - wyjął jakąś kartkę.
- Proszę mi nie mówić, że jest pan policjantem... - odsunęłam się na drugi koniec łóżka, kiedy przytaknął, kiwając głową. Po policzku zaczęły mi płynąć łzy, kurczowo trzymałam się kołdry.
- Powiedz mi, co się stało. Nie będę krzyczał, ani robił dokładnego przesłuchania. - podniósł kącik ust na sekundę i uniósł brwi. Patrzyłam się na niego bardzo wnikliwie. Pognieciona i pobrudzona od butów koszula. Włosy miał rozwiane i tkwił w nich swego rodzaju piękny nieład. Usiadłam na łóżku, nadal zakrywając się kołdrą. 
- Eh... kilka dni temu zaatakowała mnie jakaś dziewczyna z nożem, ewidentnie próbowała ukraść mi samochód. Nie udało jej się to, ale musiałam zgłosić to na policję, aby nie było więcej takich zdarzeń. Przyjął mnie jakiś wysoko postawiony policjant... jak on miał... A! Eric Boston. - w tym momencie mężczyzna spojrzał się na mnie jakoś dziwnie, z lekkim niedowierzaniem, ale dał mi kontynuować - Po skończonym przesłuchaniu poprosiłam go o odwiezienie do domu, bo mój samochód był u nich na przeszukiwaniu. Zgodził się, ale podczas jazdy skręcił w jakąś dziwną uliczkę... i... on... - głos zaczął mi się załamywać.
- Spokojnie, mów. 
- On... kazał mi się dotykać... włożył mi siebie do ust... później kazał połykać... Nie, nie mogę, przepraszam... - powiedziałam i zaczęłam cicho szlochać pod nosem. Facet ni stąd ni zowąd podszedł do mnie, dotknął w ramię, na co się wzdrygnęłam. Usiadł niedaleko mnie, ale najwidoczniej sam uznał, że za blisko, to nie jest dobry pomysł i usiadł nieco dalej. 
- Nie chcę popełniać drugi raz tego samego błędu, ale... mógłby mnie pan odwieźć do domu?
- Oczywiście, zeznania mogą być tylko takie, nie będę cię męczył długimi przesłuchaniami.
- Dziękuję. - zawinęłam się w jakiś koc, który dostałam od pana Raydena. Poszliśmy do samochodu. Usiadłam z przodu, w związku ze złym samopoczuciem. Oparłam się o rękę i przysnęłam na minutę. 
- Teraz w lewo. - powiedziałam i wjechaliśmy w długą, leśną drogę. Po chwili znaleźliśmy się pod moim domkiem. Wyszłam z samochodu o własnych siłach i od razu wszystkie zwierzaki, zaczęły na mnie skakać i jeden z psów mnie przewrócił. Pan Coltrane podbiegł do mnie i pomógł mi wstać. Wyjęłam klucz spod doniczki i otworzyłam drzwi. Ręce mi się trzęsły, ale jakoś trafiłam w zamek. Kiedy weszłam do środka, od razu ogarnął mnie chłód, przez niepalenie w kominku.
- Niech pan usiądzie, pójdę po drewno i rozpalę w kominku. - pokazałam na krzesło, ale mężczyzna tylko się zaśmiał, patrząc na tak drobną kobietę jak ja, która codziennie przynosi nową porcję drewna do domu. 
- Pomogę ci młoda. - wstał, a ja nie miałam siły, aby się kłócić, więc zaprowadziłam go do kantorka, w którym składowałam drzewo. Podniosłam koszyk i zaczęłam żałośnie ciągnąć go po ziemi. Nigdy nie byłam, aż tak osłabiona... Facet podniósł koszyk i zaniósł do domu. Uśmiechnęłam się lekko. Miło było mieć pomoc raz na ruski rok. Wrzuciłam do kominka rozpałkę i kilka kawałków kory. Usiedliśmy na małych fotelach przy stoliku. Zaparzyłam herbatę i kawę. 
- Dlaczego mieszkasz sama. W środku lasu. Nie boisz się? - zapytał i zrobił łyka kawy. 
- Czy się boję? Haha... Boję się okropnie. Nie mogę spać, bo budzi mnie najmniejszy dźwięk. Mieszkałam z ojcem, ale przeprowadziłam się tu, chcąc zacząć samodzielne życie. W sumie wyszło mi to na dobre, bo zarabiam z wolontariatu w schronisku i do tego jestem trenerką jazdy konnej.
- Masz konie?
- Tak, mam pięć. Morganę, Ermaca, Bastiona, Afrodytę i Spartę. 
- Na nich prowadzisz zajęcia z jazdy konnej?
- Nie na wszystkich. Może panu je pokazać? - zapytałam na co mężczyzna skinął głową i ruszyliśmy do stajni. Weszliśmy przez wielkie, drewniane drzwi. Od razu z lewej strony można było zobaczyć największego konia z całej stajni - Ermaca.
- To jest Ermac, kary ogier. Brałam na nim udział w zawodach, ale aktualnie jesteśmy podczas przerwy przez moją kontuzję kolana. Myślę, że po nowym roku znów zaczniemy startować. 
- A w jakiej dyscyplinie? - zapytał. Wydawał się być zaciekawiony, co bardzo mnie ucieszyło, ze względu na to, że większość ludzi uważa jazdę konną za bardzo łatwą czynność. Zachowywał się, jakby chciał się dowiedzieć jak najwięcej o tym co robię.
- Ujeżdżenie. - pan Coltrane zrobił minę w stylu ,,co to?'' - To dyscyplina polegająca na wykonywaniu z koniem różnych figur. Na przykład chody boczne, piruety w galopie lub zmiana nogi. - spojrzałam się na niego, a w oczach pojawił się błysk. Dobrze się czułam opowiadając mu o swoich pasjach, a w szczególności o jeździectwie. Przesunęłam się kilka kroków dalej i wskazałam na następnego wierzchowca.
- To Morgana. Ona także jest do ujeżdżenia, ale przeszła na emeryturę i daję ją już dosyć zaawansowanym dzieciakom. Jedna dziewczynka wygrała na niej pierwsze w swoim życiu zawody ujeżdżeniowe z notą ponad 70%. - przesunęłam się jeszcze kawałek i odsunęłam się trochę od boksu - Na tą panią radzę uważać. Miałam nadzieję, że połączenie Ermaca i Morgany to super pomysł, ale jednak ta wredota Afrodyta okazała się być naprawdę straszną istotą. Nie liczę już upadków z niej. Właśnie przez to miałam kontuzję kolana. Podczas pierwszej próby zajeżdżania przygniotła mi nogę do płotu. Przedostatni koń to Bastion. Jest to młodziutki wałach, który nadaje się fantastycznie na tereny i skoki. Może jest nieco nieokiełznany, ale akurat w jego przypadku nie jest to, aż takie złe. No i ostatni rumak to Sparta. Staruszka skacząca jak trzylatek. Mój rekord na niej to 1,65 m, ale uznałam, że mój kręgosłup nie wytrzyma skoków i przeniosłam się na ujeżdżenie. - na koniec wypowiedzi szeroko się uśmiechnęłam i spojrzałam się mężczyźnie głęboko w oczy. 
- Może mi kiedyś pokażesz jak jeździsz? - zapytał i podniósł kącik ust, po czym je oblizał. Nie wiem o co mu chodziło, wiem, że jest dla mnie jak terapeuta, który uwielbia moje zainteresowania i hobby.
- Tak, z pewnością. 
- Robi się późno. - spojrzał na zegarek - Powinienem już wracać.
- A nie może pan trochę dłużej zostać? Po ostatnich sytuacjach jeszcze bardziej boję się zostać sama w domu. Robię bardzo dobrą herbatkę jesienną. Proszęęę... - spojrzałam się na niego błagalnym wzrokiem, na co on tylko się zaśmiał. Najwidoczniej w tamtej chwili musiałam wyglądać prawdziwie komicznie. Chociaż... czego się spodziewać po tym jak podchodzi do ciebie taka mała istota jak ja, robi słodką minkę i o coś prosi.

Rayden?

1130 słów

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz